Скачать книгу

matki

      Podziękowania dla tłumaczy

      Kolofon

      Przedmowa

      Na froncie jestem jak błazen. Potykam się o gruz na ulicy w Ar-Rakce. Skręcam kostki, obijam się o mury, w upale szybko tracę oddech. Jak tłusty pingwin próbuję wgramolić się na pakę transportera, którym mamy się przedostać na drugą stronę czteropasmowej drogi. Chcemy ją przejechać na pełnym gazie, bo jest w zasięgu rażenia snajperów Państwa Islamskiego (IS). Musimy się spieszyć. Ale nie udaje mi się wdrapać na samochód, nie mam tyle siły, żeby się podciągnąć. Uczepiony paki, przebieram nogami w powietrzu. Ciężka kamizelka kuloodporna ciągnie mnie w dół. Bojownicy kurdyjskich Powszechnych Jednostek Ochrony stoją w półkolu i rechoczą. Nagrywają mnie komórkami, potem będą sobie pokazywać te filmiki. I znów będą się śmiać do rozpuku. Pingwin na froncie. Niemiecki reporter na wojnie.

      Ta książka nie ma być opowieścią o bohaterskim reporterze wojennym ani też politologicznym wykładem o prawdziwych przyczynach kryzysów na Bliskim Wschodzie czy w regionie Pacyfiku. Chodzi o coś więcej.

      Północna Syria, Ar-Rakka, którą Państwo Islamskie uczyniło swoją stolicą, wrzesień 2017. Amerykanie bombardują miasto od trzech miesięcy, milicje kurdyjsko-arabskie posuwają się lądem. IS broni się, wykorzystuje samochody pułapki i snajperów. Większość domów zmieniła się w betonowo-metalowe szkielety. Całe miasto jest jak szkielet. Pełno w nim much najrozmaitszych rozmiarów, im bliżej frontu, tym więcej much, wszędzie stosy śmieci, w niektórych miejscach wysokie na metr. Słodkawy odór zgnilizny, zaschnięta krew na murach, blade kości pokryte strzępami ubrań, barykady naszpikowane niewypałami, dziury wybite w podłogach, wyloty tuneli, z których nocą wyłaniają się nieprzyjaciele, daleko za linią frontu, by zaskoczyć przeciwników i zabić, szkło chrzęszczące pod butami, plastikowe butelki zalegające ziemię, rozsypane celowo, żeby każdy krok wywoływał głośny trzask.

      Miejsce poza wszelką wyobraźnią. Wojenna przemoc formuje świat na swój obraz. Idę przez Ar-Rakkę zlany potem. Moje ciało się rozpuszcza. Jestem wodą, wodą i jeszcze raz wodą. A woda niczego nie pamięta. Idę ulicami Ar-Rakki zmienionymi w hałdy kamieni, mam wrażenie, że znalazłem się na obcej planecie. Ale to nie jest obca planeta, to Ziemia.

      Tę przedmowę piszę kilka miesięcy później w Rudolstadt, małym mieście w Turyngii. Założyłem, że zajmie mi to dwie godziny, tymczasem męczę się już dwa dni. W pustym pokoju hotelowym pośród notatek, książek, gazet walczę ze słowami, a one cały czas są niewłaściwe, zbyt mgliste, nieuczciwe, za słabe.

      Jak znaleźć język, który uczyni zrozumiałym okrucieństwo, skoro mnie samemu brakuje słów, by je pojąć. Jak oddać w języku strach? Strach trawiący miliony ludzi, całe pokolenia. Jak opisać zrodzoną z niego nienawiść? Strach jak małe, potworne stwardnienie w piersi, które pojawia się w ekstremalnych chwilach ludzkiej egzystencji, rośnie i zmienia się w panikę albo wyniszczającą wściekłość, pożywkę wszystkich wojen.

      Opowieść o wojnach jest dziś szczególnie ważna. Gdy grozi nam, wywołana przez Alternatywę dla Niemiec, Wolnościową Partię Austrii, Trumpa i Zjednoczenie Narodowe, utrata wrażliwości na to, co się dzieje na świecie wokoło. Zadowalamy się przedwczesnymi pogłoskami, niedającymi się zweryfikować doniesieniami agencyjnymi, podejrzanymi wiadomościami z internetu. Żyjemy w czasach, gdy interesuje nas wyłącznie własny strach, któremu dajemy się paraliżować. Postrzegamy świat tak, jak chcemy go postrzegać. Zadomawiamy się w zwartych murach myśli. Chcę je zburzyć reportażami z tej książki. Albo przynajmniej zarysować. Rozsadzić schemat zbyt łatwych ocen.

      Ta książka ma być ogniwem swego rodzaju systemu wczesnego ostrzegania. Zebrane w niej teksty, powstałe w latach 2010–2017, opowiadają o miejscach, w których nasz świat się rozpada albo już się rozpadł. Próbują oświetlić pęknięcia, jak szczeliny w skale, zbadać ich głębokość i rozgałęzienia. Te pęknięcia to miejsca przewrotów i zmian, tam się zaczyna, tam rozpryskuje się to, co za chwilę obejmie także Europę i Amerykę.

      Reporterskie tropy prowadzą mnie najczęściej na skraj dzisiejszych centrów władzy. Na bagna Sudanu Południowego, w doliny Afganistanu czy na pustynię blokowisk rosyjskiego Iżewska. Średniowieczni kartografowie nazywali takie okolice hic sunt dracones. „Tu są smoki”. Co nas dziś bawi. Ale bądźmy szczerzy: nie wiemy o tych miejscach wiele więcej niż wówczas. Zbadanie peryferii naszego obrazu świata pozostawiamy w znacznej części agencjom wywiadowczym, a obcość tych obrzeży ciągle jeszcze nas obezwładnia, wstrząsa posadami myślenia.

      Strach przed „potworami i dziwami” może, także w XXI wieku, obalić rządy i zachwiać demokracjami. Wciąż jeszcze mało wiemy o krajach, gdzie są smoki.

      Ta książka opowiada o przełomach społecznych w Afganistanie i o tym, jak wspaniała może być tam miłość, o nadziei młodych Syryjczyków, którzy na początku rewolty w 2011 roku zwoływali się co wieczór na demonstracje – nigdy w życiu nie widziałem takiej odwagi cywilnej. O magii Gór Nubijskich i podejrzeniu, że od niedawna używane są tam gazy bojowe, jak w wielu innych miejscowych konfliktach wojny w Syrii. O tragedii Mohameda Adena „Tiiceeya”, gubernatora regionu w centralnej Somalii, który chciał dobrze, a skończyło się źle. O bezimiennym rosyjskim mordercy, najgorszym seryjnym mordercy świata, nigdy nieschwytanym, który zabijał stare kobiety z czystej żądzy zabijania. Zajmowałem się tą historią przez trzy tygodnie z jednego tylko powodu. Chciałem wiedzieć, dlaczego człowiek odczuwa rozkosz, mordując. Rozkosz tak silną, że się od niej uzależnia. O codzienności Waziristanu, gdzie amerykańscy piloci zabijają za pomocą dronów, nigdy nie widząc o wiele za młodych twarzy ofiar. O trzynastu miesiącach w somalijskiej niewoli pakistańskiego kapitana Ibrahima i jego załogi. I wreszcie o Fatmacie z Sierra Leone, jednej z najdzielniejszych kobiet, jakie dane mi było spotkać. Gdy myślę o bólu w moim życiu, myślę o Fatmacie.

      Kolejność tekstów nie jest ani chronologiczna, ani geograficzna. Jej logikę wyznaczają emocje. Wiedzie ona granicą bólu, z nadzieją, że jej nie przekracza, a przynajmniej nie za często.

      Na końcu uliczki w Ar-Rakce, skąd we wrześniu 2017 pisałem o wojnie z Państwem Islamskim, w czteropiętrowym bloku, w pomieszczeniu przypominającym jaskinię spotkaliśmy chłopaka, może szesnastoletniego. To arabski bojownik, przymusowo zwerbowany przez Kurdów do walki z IS. Należał do małej grupy milicjantów, którzy omal nie zginęli poprzedniej nocy. Noc należy do IS, dzień do jego przeciwników. Zaczynało się zmierzchać. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, więc niewiele o nim wiem. Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje. Ale nigdy nie zapomnę strachu w jego oczach. W tamtej chwili był to także mój strach.

      Afganistan, 2012. Fot. Antonia Zennaro / Zeitenspiegel

      Obietnica

      Afganistan, 2011/2012

      Nawet o tym nie myśl – powiedział starszy brat do Rafiego, gdy ten zdradził mu swój plan.

      – Marzyciel z ciebie – dorzucił wuj, przysłuchując się jednym uchem. „Zwariowany plan małego dziecka”, pomyślał przy tym.

      Matka długo patrzyła mu w oczy. Siedemnastoletni Rafi był jej najmłodszym synem.

      – Chłopcze, sprowadzisz na nas wszystkich nieszczęście.

      Dzień, gdy świat w Jabreel na przedmieściach Heratu w Afganistanie wyłamuje się z ustalonego porządku, to 6 lipca 2011, środa. Tego dnia Rafi

Скачать книгу