Скачать книгу

Choć tak do siebie podobni – byli jednak inni. Chłopiec nigdy się nie przyznał, że pamiętał, jak jego ojciec wszedł do zamku z nowo narodzoną córeczką owiniętą w kocyk. Jego matka zamknęła się wtedy, płacząc, w swoich komnatach. Bo Rotel była nieślubną córką rycerza Isembarda z Tenes.

      Teraz młody Isembard w wolnych chwilach ćwiczył się w walce na drewniane miecze i uczył się celować z łuku, a jego jedynym zmartwieniem były usypiające go długie modlitwy, w których musiał brać udział. Rotel, ciekawska i samotna, uciekała czasem do lasu i wracała dopiero o zmroku, nigdy nikomu nie mówiąc, gdzie tak długo była. Mnisi w końcu przestali ją wypytywać.

      Pamiętali, że nawet wilki nie zrobiły jej żadnej krzywdy i stary frate Rainart aż do śmierci twierdził, że to niezwyczajna dziewczynka, bardziej zjednoczona z przyrodą niż inni ludzie.

      Rotel nie straciła żadnej z kóz, które pasła, nawet kiedy była bardzo mała. Nigdy nie czuła strachu i zdarzało się, że wracała do domu z jakimś małym zajączkiem, którym się potem troskliwie opiekowała. A kiedy miała trzynaście lat, jej dzika natura objawiła się w całej pełni: po wielkiej zamieci śnieżnej zniknęła na trzy dni. Znaleźli ją w jakiejś grocie, zdrową i wesołą. Okryła się zwierzęcą skórą, którą mnisi chyba rozpoznali i chcieli spalić, ale ich przekonała, żeby tego nie robili. Nigdy nie mówiła o tym, co się wydarzyło, jednak od tej chwili uśmiechała się i patrzyła na przyrodę wokół siebie, jakby ta szeptała jej do ucha swoje tajemnice.

      Dojrzała i dostała zwykłej miesięcznej przypadłości, ale czas osłabił religijną gorliwość mnichów, którzy zapomnieli, że dziewczynka powinna już od nich odejść. Najbliższa wioska była oddalona od klasztoru co najmniej o dzień drogi, tak więc bardzo niewielu jej mieszkańców zaglądało do pustelni Świętej Afry. Nawet pielgrzymi rzadko tu bywali. Mnisi zbudowali jednak dla dziewczyny kamienną chatę poza klasztorem, w pobliżu winnic, gdyż przeor Adaldus wolał uniknąć niepotrzebnych plotek. Traktowali ją jak córkę, ta zaś pracowała bez wytchnienia, a braciszkowie nie byli już w wieku skorym do pokus.

      Tymczasem Rotel powoli zamieniała się w pannę zadziwiającej urody. Wnosiła przy tym do klasztoru mnóstwo ciepła i często, ku zgorszeniu przeora Adaldusa, ciszę klasztoru Świętej Afry mąciły wspólne śmiechy mnichów i dziewczyny, która poza klasztorem sprawiała jednak wrażenie nieosiągalnej. Całkiem przeciwnie niż jej brat Isembard, do którego wzdychały wszystkie młódki z wioski.

      Rodzeństwo tryskało energią, natomiast mnisi się starzeli. Trudne warunki życia i niedostatki jedzenia podkopywały zdrowie mnichów, dlatego Isembard i Rotel musieli się zabrać do pracy w polu, zaopiekować małym klasztorem i zająć się zaopatrywaniem spiżarni.

      Wszystko się zmieniło latem 860 roku, kiedy mieszkańców wsi dopadła zaraza, która zabrała większość mnichów. Przeżyli jedynie przeor Adaldus i jeden z braciszków, Remigius. Nie chcąc dopuścić do całkowitego wyludnienia klasztoru (ziemie przeszłyby wówczas w ręce hrabiego Girony), zaoferowali jego przejęcie innej wspólnocie zakonnej.

      W klasztorze Świętej Afry osiedliło się siedmiu nowych mnichów, również reguły benedyktyńskiej, ale już z bardziej nowoczesnym rygorem, wprowadzonym przez Benita z Aniano za czasów panowania Ludwika Pobożnego. Kiedy przybyli, niechętnym okiem patrzyli na obecność Rotel. „Kobieca nieczystość” kalała ich dom modlitwy, a już jej niedostępna uroda dręczyła ich śmiertelnie.

      Sykstus, najbardziej zagorzały obrońca reformy Benita z Aniano w tym gronie, został wybrany przeorem – i wówczas wszystko uległo zmianie. Rotel mogła wchodzić do kaplicy tylko podczas mszy, a nawet wtedy powinna była stać z tyłu, z zakrytą głową. Nie wolno jej już było rozmawiać z mnichami. Sykstus postanowił, że będzie mogła zostać tu do czasu, aż znajdą dla niej jakiś żeński klasztor albo rodzinę z wioski. Isembard starał się go przekonać do zmiany decyzji – bez skutku; zresztą i dla niego klasztor Świętej Afry przestał już być domem.

      Owej jesieni 861 roku Rotel miała piętnaście, a Isembard dziewiętnaście lat. Był dziewiętnasty października, wigilia Świętego Szymona, i nowy przeor uroczyście celebrował to wydarzenie, nie tłumacząc przyczyny.

      Wieczorem rozbrzmiał mały dzwon na wieży pustelni – jego dźwięk odbił się echem po okolicznych górach. Isembard, pracujący przy winnych szczepach, podniósł się i z rękami opartymi na biodrach wyprostował plecy. Czyścili teraz winne szczepy i mieli jeszcze dużo pracy, ale nie mogli przecież opuścić nabożeństwa, inaczej przeor znowu miałby do nich pretensje.

      – Już pora, Rotel! – zawołał Isembard.

      Sylwetka siostry ukazała się z innej strony pola.

      – Nie powinnam teraz nigdzie iść – rzekła ponuro, kiedy już stanęła obok niego.

      – Wówczas przez dwa dni nie dadzą nam jeść. Tak to teraz jest.

      Na mszę przychodzili zwykle ludzie z wioski, tym razem zjawił się też jakiś ważny duchowny, przybyły z hrabstwa Barcelony – Frankończyk nazwiskiem Drogo de Borr. Frate Remigius mówił o nim ze strachem. Miał podobno wielką władzę w marchii, obszerne posiadłości i zamki pomiędzy Barceloną a Urgell, przy tym krążyły o nim niepokojące wieści, jakoby trzymał u siebie harem młodziutkich dziewcząt. Podobno Drogo zamieszkał w hrabstwie Girony, by tam oczekiwać na nowego biskupa Barcelony, który podróżował przez jego diecezję. Poza tym spodziewał się, że zostanie hrabią Barcelony i chciał koniecznie zyskać sympatię biskupa. Wszystkich dziwiło, że zatrzymał się w skromniutkim klasztorze Świętej Afry.

      Sykstusa nie obchodziło gadanie pospólstwa ani plotki mnichów. Zamierzał rozbudować i wzbogacić klasztor, toteż szukał protektorów. Kiedy Drogo de Borr ze swoją świtą mijał pustelnię Świętej Afry podczas polowania, przeor zaprosił go na uroczystość, nie zdradzając się nawet słówkiem, jakie to niezwykłe, że tak wielki pan aż tak bardzo oddalił się od miasta Girony. Niewątpliwie był to dar od Najwyższego.

      Rotel zrzuciła chustkę, żeby uwolnić spod niej gęste jasne włosy, spadające jej na plecy w miękkich falach. Isembard rozumiał jej lęk. Mimo że właściwie była jeszcze prawie dzieckiem, jej uroda oślepiała i przyciągała wzrok. Tutaj znali ją tylko mnisi i ludzie z wioski, ale tego wieczoru prawdopodobnie zobaczy ją jakiś pan o złej reputacji – i wtedy wszystko mogło się zmienić.

      – Przeor Sykstus obejdzie się bez nas, sam może poprosić o jałmużnę – stwierdziła, podchodząc do brata.

      – Zarabiamy na chleb i musimy wypełniać polecenia. Tak było zawsze, Rotel.

      – We wsi nazywają mnie konkubiną mnichów – zauważyła ze smutkiem.

      – Tak, wiem… i mówią, że masz oczy czarownicy – zaśmiał się brat. – Nie przejmuj się tym. Staniemy pomiędzy niewolnikami i pastuchami, w głębi kościoła. Nikt na nas nie zwróci uwagi.

      Nie wydawała się przekonana, więc Isembard mocno ją przytulił. Zawsze się nią opiekował. Choćby ludzie Drogo nosili żelazne miecze, przysiągł sobie, że nie pozwoli jej skrzywdzić.

      – Puść mnie, braciszku – poprosiła. – Pozwól mi zapleść włosy.

      Kiedy Isembard odszedł, dziewczyna, ze wzrokiem utkwionym w winnicy, która wyrosła razem z nimi, zaczęła się czesać. Zawsze tak robiła, gdy była zdenerwowana. Nie chciała biec do klasztoru, nie chciała, żeby Sykstus ją komuś pokazywał niczym sztukę bydła – bo pewna była, że właśnie to zamierzał uczynić. W wiosce inne dziewczyny w jej wieku z woli rodziców były już zamężne, a mnisi mogli zrobić z nią to samo.

      Pobiegła w stronę lasu, a potem do ukrytej groty. Nawet Isembard nie wiedział, że chowała tam Panią: wysoką na piędź figurkę z terakoty, przedstawiającą siedzącą damę z wysoką fryzurą i dzieckiem w ramionach. Wyglądała na antyczną. Rotel znalazła ją w płaszczu, tam, gdzie kilka lat temu schroniła się przed

Скачать книгу