Скачать книгу

zatem zwrócić do Hinkmara:

      – Wasza Ekscelencjo, proszę, by król zezwolił mi zabrać ze sobą osadników i powierzyć im ziemie Kościoła w zamian za czynsze. Skoro jednym z problemów jest wyludnienie, dobrze by było zwiększyć na tym terenie liczbę chrześcijan obrządku rzymskiego.

      – Pomyślimy o tym – odpowiedział prałat i się zadumał.

      Już od dawna naciskali go rozmaici wielcy panowie, by pogrążył młodego kapłana, on jednak uważał, że Frodoí ze swoimi zdolnościami stanowi część boskiego planu, którego jak dotąd nie pojmował, i że ta jego podróż do granicy nie będzie ostatnia. Historia zatoczyła nowe koło…

      Tak rozmyślając, znów się odezwał:

      – Bóg cię tam potrzebuje z jakiegoś powodu – powiedział nieco drżącym głosem. – Niech nasz Pan cię strzeże i zachowa od złego, bo masz rację, Frodoí: ta ziemia istotnie jest przeklęta.

      2

      PERYFERIE CARCASSONNE

      Eliza, stojąc na deszczu, odgarnęła z twarzy ciemne kosmyki włosów. Wpatrywała się w grób dziadka – był on jej jedynym krewnym. Siedemnastolatka nie miała już nikogo z rodziny na tym świecie.

      Z bólem patrzyła, jak krople wody kapią na płytę nagrobną na cmentarzyku przy pustelni Świętego Jakuba. Za jej plecami smutnie szemrali między sobą pozostali żałobnicy i stopniowo się rozchodzili, żeby jej pozwolić pożegnać zmarłego w samotności. Eliza bardzo żałowała, że nie umie pisać – tak by chciała wyryć na kamieniu jego imię: Lambert.

      W oddali widać było fortalicję, otuloną szarą mgłą, pod nią zaś plątaninę przedmieść sięgających aż do brzegów rzeki Aude. Tam, w pobliżu mostu, wśród domów ze ścianami z kamienia i drewnianych belek, był i jej dom – gospoda starego Oteria, w której, od kiedy tylko sięgała pamięcią, pracowała razem z dziadkiem jako służąca. Stary Lambert niejednokrotnie mówił, że jest córką dzielnego żołnierza, który zginął, walcząc pod rozkazami hrabiego Bery II, i śmiejąc się, wróżył wnuczce wielką przyszłość. Eliza jednak wiedziała, że dziadek wymyślił tę bajeczkę tylko po to, żeby pocieszyć sierotkę, od szóstego roku życia zmuszoną do pracy w zajeździe.

      Jej rodzice i rodzeństwo zginęli w pożarze zajazdu, kiedy Eliza miała tylko dwa lata. Dziadek i wnuczka mieszkali razem z resztą służby; mała pomagała we wszystkich pracach, na które pozwalał jej wiek, od noszenia drew na opał po naprawianie dachu czy usługiwanie przy stole. Pracowali bez wytchnienia, a stary Oterio, właściciel zajazdu, uważał ich za swoją rodzinę. Trudne to było życie, ale przynajmniej niczego im nie brakowało.

      Eliza, mimo iż serva[12], rosła szczęśliwie na tym małym skrawku świata. Jej wrodzony optymizm sprawiał, że nie narzekała na swój los. Nigdy nie wyjeżdżała z Carcassonne, ale z przejęciem słuchała opowiadań kupców i pielgrzymów odwiedzających zajazd. Zachwycała się przygodami, jakie przeżywali podczas swych wędrówek, i wyobrażała sobie, co ona by zrobiła w podobnej sytuacji.

      Wychowanie w zajeździe zrobiło swoje – wyposażyło ją w niezbędną w tym fachu rezolutność. Kiedy zmieniła się z dziecka w zgrabną dziewczynę o słodkich, migdałowych oczach, które lśniły, kiedy się uśmiechała, umiała już unikać zaczepek klientów i z wdziękiem odpowiadać na pochlebstwa. Zawsze, kiedy odwiedzała pustelnię Świętego Jakuba i stawała przy omszałych kamieniach nagrobnych swoich bliskich, dziękowała Bogu za to, że ma dziadka i może liczyć na dach nad głową. To było o wiele więcej, niż mieli inni ludzie z przedmieść.

      Tego roku jesień była wyjątkowo ostra, a wraz z nią przyszło nieszczęście. Dwa dni temu stary Lambert na widok nieba zaciągniętego ciężkimi deszczowymi chmurami wdrapał się na dach zajazdu, żeby lepiej umocować strzechę. Eliza, słysząc krzyki innych służących, wyszła z kuchni i znalazła leżącą na ziemi połamaną drabinę, a obok niej Lamberta. Mogła go tylko ukołysać rozdzierającym płaczem, a ból rozstania wydawał jej się nie do zniesienia.

      Oterio bardzo zmartwił się stratą ulubionego sługi i opłacił jego pochówek.

      Eliza poczuła nagle, jak czyjeś palce splatają się z jej palcami przy grobie dziadka. Drgnęła. To był Galí. Popatrzyła na niego ze smutkiem i pozwoliła, by ogrzał jej dłonie w swoich. Wygadany dwudziestopięcioletni młodzieniec o bystrym spojrzeniu mieszkał w ich zajeździe już prawie rok. Był wnukiem przyjaciela rodziny Oteria, jak twierdził sam właściciel, który przyjął chłopaka z otwartymi ramionami. Galí nie był postawny, ale bez przerwy się uśmiechał, a jego elokwencja robiła na wszystkich naprawdę duże wrażenie. Pracował w tawernie w zajeździe i nadzwyczajną wręcz uprzejmością zjednał sobie sympatię młodej służącej. Lambertowi niezbyt się podobało, że wnuczka zadurzyła się w tym młodzieńcu bez stanowiska ani ziemi, który w dodatku miał opinię libertyna. Powiedział o tym Elizie, dziewczyna jednak była zafascynowana swobodnym zachowaniem chłopaka.

      Dwa dni przed nieszczęśliwym wypadkiem starego Lamberta Galí ośmielił się pocałować Elizę w drewutni, a ona mu na to pozwoliła. Dlatego teraz, kiedy tak stali we dwoje w deszczu na cmentarzu Świętego Jakuba, jego czuły dotyk przyniósł jej pociechę.

      – Lambert ci obiecał, że nigdy nie będziesz samotna. Ja się tobą zajmę.

      Uśmiechnęła się smutnie. Galí jak zwykle znalazł właściwe słowa. Pozwoliła się objąć, chociaż to nie było właściwe. Dygotała z zimna.

      – Lambert zawsze dotrzymywał obietnic.

      Wiedziała, że Galí miał ponurą, pełną nieszczęść przeszłość – podobnie jak ona. Wychowywał się jako wolny człowiek w mieścinie Vernet w hrabstwie Conflent, gdzie Gombau, jego dziadek, a przyjaciel Oteria, w imieniu hrabiego administrował tamtejszymi winnicami.

      W 848 roku najeźdźca, Wilhelm z Septymanii, po zabiciu hrabiego Sunifreda w Barcelonie zaczął prześladować jego wasali, w tym także Gombaua. Żołnierze Wilhelma wtargnęli do Vernet, zniszczyli dom młodego Galego, zgwałcili, a następnie zabili jego matkę i siostry. Chłopcu udało się uciec razem z dziadkiem. Przez kilka lat mieszkali w Ampurias, a kiedy stary Gombau umarł, opuszczony i bezdomny Galí udał się do Carcassonne, by szukać schronienia u Oteria.

      Wszyscy w zajeździe ostrzegali Elizę przed Galím, ona jednak na to nie zważała. Galí był wolnym człowiekiem, znał świat – a wybrał właśnie ją spośród innych, starszych służących. Jego słodkie słówka sprawiały, że czuła się wyjątkowa.

      – Myślałaś o tym, co ci powiedziałem? – spytał Galí.

      – Barcelona leży na granicy. – Dobrze wiedziała, o co mu chodzi; wzdrygnęła się, przykro jej było o tym mówić w takiej chwili. – To niebezpieczna ziemia.

      – Ale przecież właśnie teraz mamy okazję stąd wyjechać! – Objął dłońmi jej twarz, jak zwykł robić, kiedy chciał, żeby go posłuchała. – Wyruszenie z orszakiem nowego biskupa Barcelony to jedyny sposób, żeby przejechać przez Marchię Hiszpańską. Wszystkim, którzy się do niego przyłączą, obiecał ziemię i opiekę Kościoła.

      Ostatnio w zajeździe o niczym innym się nie mówiło. Nowy biskup Frodoí przybył do Narbony i za dwa tygodnie miał udać się do Barcelony wraz z tymi, którzy uwierzyli w jego obietnice. Nie wszyscy pochwalali tę ryzykowną propozycję; poza tym niektórzy biskupi i pewne szlacheckie rody, nieprzyjazne jego domowi, pragnęli za wszelką cenę nie dopuścić do jego sukcesu.

      Eliza poczuła zawrót głowy. Ciało dziadka jeszcze nie ostygło, a Galí już ją próbował na coś znowu namówić. Od tygodni jej tłumaczył, że stary Gombau przed ucieczką schował coś w swoim domu w Barcelonie. Twierdził z uporem, że teraz ma okazję tam wrócić i znaleźć ukryty skarb. Chciał zabrać Elizę ze sobą.

      – Barcelona

Скачать книгу