Скачать книгу

do zatar­cia.

      Gru­biań­ski i okrutny naczel­nik, zakła­many łagrowy wycho­wawca, pozba­wiony sumie­nia lekarz – to dro­bia­zgi w porów­na­niu z depra­wu­jącą siłą błat­niac­kiego świata. Tamci to jed­nak ludzie i od czasu do czasu wyj­rzy z nich coś ludz­kiego. Błat­niacy zaś to nie ludzie. Ich wpływ na życie w łagrze jest wszech­stronny i nie ma gra­nic. Łagier to w całej pełni nega­tywna szkoła życia. Nikt nie wynie­sie stam­tąd niczego, co potrzebne i może przy­nieść korzyść – ani sam wię­zień, ani jego naczel­nik, ani straż, ani mimo­wolni świad­ko­wie owego życia, inży­nie­ro­wie, geo­lo­dzy, leka­rze, ani kie­rowcy, ani pod­władni.

      Każda minuta życia w łagrze jest tru­ci­zną.

      Jest w nim zbyt wiele tego, o czym czło­wiek nie powi­nien wie­dzieć ani czego widzieć; a jeśli widział, to lepiej mu umrzeć.

      Wię­zień uczy się tam nie­na­wi­ści do pracy i niczego innego nauczyć się nie może.

      Uczy się tam schle­bia­nia, kłam­stwa, drob­nych i więk­szych pod­ło­ści, staje się ego­istą.

      Powra­ca­jąc na „swo­bodę”, spo­strzega, że nie tylko się w łagrze nie roz­wi­nął, lecz jego zain­te­re­so­wa­nia się skur­czyły, stały się nędzne i pro­stac­kie.

      Gdzieś odsu­nęły się bariery moralne.

      Oka­zuje się, że można czy­nić pod­ło­ści i żyć.

      Można kła­mać i żyć.

      Można obie­cy­wać i nie dotrzy­mu­jąc obiet­nic, mimo wszystko żyć.

      Można prze­pić pie­nią­dze kolegi.

      Można wypra­szać datki i żyć! Żebrać i żyć!

      Oka­zuje się, że czło­wiek nie umiera po doko­na­niu pod­łego czynu.

      Przy­ucza się do mar­kie­ranc­twa, oszu­stwa, nie­na­wi­ści do wszyst­kich i wszyst­kiego. „Opła­ku­jąc swój los”, obwi­nia cały świat.

      Ponad miarę oce­nia wła­sne cier­pie­nia, nie pamię­ta­jąc o tym, że każdy czło­wiek ma swoje nie­szczę­ście. Oduczył się współ­czu­cia wobec zmar­twień innych ludzi; cał­kiem po pro­stu nie rozu­mie, nie chce ich rozu­mieć.

      Scep­ty­cyzm – to jesz­cze dobrze, to jesz­cze naj­lep­sze z łagro­wego dzie­dzic­twa.

      On się boi – stał się tchó­rzem. Oba­wia się powtó­rze­nia swo­jego losu, oba­wia się dono­sów, oba­wia się sąsia­dów, boi się wszyst­kiego, przed czym czło­wiek nie powi­nien odczu­wać stra­chu.

      Jest moral­nie zgnie­ciony. Jego poję­cia o moral­no­ści ule­gły zmia­nie i on sam tego nie zauważa.

      Naczel­nik przy­ucza się w łagrze do pra­wie nie­kon­tro­lo­wa­nej wła­dzy nad aresz­tan­tami, uczy się patrzeć na sie­bie jak na boga, jak na jedy­nego przed­sta­wi­ciela wła­dzy, jak na czło­wieka wyż­szej rasy.

      Kon­wo­jent, w któ­rego rękach wie­lo­krot­nie znaj­duje się ludz­kie życie i który czę­sto zabi­jał tych, co prze­kro­czyli „zaka­zaną strefę” – cóż on opo­wie swej narze­czo­nej o pracy na Dale­kiej Pół­nocy? Czy o tym, jak walił kolbą głod­nych, nie­ma­ją­cych siły się poru­szać, sta­rych ludzi?

      Młody wie­śniak, który tra­fił za kratki, widzi, że jedy­nie „urki” – zło­dzieje – żyją względ­nie dobrze, że z nimi się liczą, a wszech­mocne naczal­stwo czuje respekt przed nimi. Zawsze są ubrani i syci, wspo­ma­ga­jąc się wza­jem­nie.

      Wie­śniak zasta­na­wia się. Zaczyna mu się wyda­wać, że prawda życia w łagrze jest w posia­da­niu błat­nia­ków, że tylko naśla­du­jąc ich, znaj­dzie realną drogę ratunku dla swego życia. Bo oka­zuje się, że są „ludzie”, któ­rzy „potra­fią żyć” także na samym „dnie”. I tak oto wie­śniak zaczyna iść za przy­kła­dem błat­nia­ków, podob­nie się zacho­wu­jąc i postę­pu­jąc. Pota­kuje każ­demu słowu błat­niaka, gotów wypeł­nić każde jego pole­ce­nie. Mówi o błat­niakach ze stra­chem i czcią. Spiesz­nie ubar­wia swój język błat­nymi słów­kami – bez ich wpływu nie pozo­stał zresztą żaden czło­wiek, męż­czy­zna czy kobieta, wię­zień czy wolny, który kie­dy­kol­wiek był na Koły­mie.

      Owo słow­nic­two to jad, tru­ci­zna sącząca się w duszę czło­wieka; i wła­śnie opa­no­wa­nie błat­niac­kiego dia­lektu jest począt­kiem zbli­że­nia „fra­jera” z błat­niac­kim świa­tem.

      Wię­zień-inte­li­gent zostaje przez łagier zadu­szony. Wszystko, co dotąd było mu dro­gie, roz­dep­tano w proch; powłoka cywi­li­za­cji i kul­tury pęka w naj­krót­szym moż­li­wie cza­sie, liczą­cym się w tygo­dniach.

      Argu­men­tem w spo­rze jest kułak i pałka. Środ­kiem przy­musu – kolba kara­binu i cios w zęby.

      Inte­li­gent prze­mie­nia się w tchó­rza i wła­sny jego mózg pod­po­wiada, jak „uspra­wie­dli­wić” swoje postę­po­wa­nie. Może sam sie­bie prze­ko­nać do wszyst­kiego, może dołą­czyć do któ­rej­kol­wiek ze stron sporu. W błat­niac­kim śro­do­wi­sku inte­li­gent widzi „nauczy­cieli życia”, bojow­ni­ków o „prawa ludu”.

      Kułak, ude­rze­nie prze­mie­nia inte­li­genta w pokor­nego sługę jakie­goś „Sie­nieczki” czy „Kostieczki”.

      Oddzia­ły­wa­nie fizyczne staje się oddzia­ły­wa­niem moral­nym.

      Inte­li­gent nastra­szony jest na zawsze. Jego duch został zła­many. Ten prze­strach i traumę duchową prze­nosi potem do życia na wol­no­ści.

      Inży­nie­ro­wie, geo­lo­dzy, leka­rze przy­by­wa­jący na Kołymę na pod­sta­wie umowy z Dal­stro­jem szybko się demo­ra­li­zują: „wielki rubel”, „prawo-tajga”, nie­wol­ni­cza praca innych, którą posłu­gi­wać się jest tak łatwo i zyskow­nie, zawę­że­nie zain­te­re­so­wań kul­tu­ral­nych – wszystko to depra­wuje, demo­ra­li­zuje; czło­wiek, który długo pra­co­wał w łagrze, nie wyjeż­dża już na „kon­ty­nent”; tam nie jest wart zła­ma­nego gro­sza, a przy­zwy­czaił się do „boga­tego” i „zabez­pie­czo­nego” życia. Ten wła­śnie typ demo­ra­li­za­cji nazywa się w lite­ra­tu­rze „zewem Pół­nocy”.

      Za ową depra­wa­cję ludz­kiej duszy w znacz­nej mie­rze ponosi winę świat błat­nia­ków. Kry­mi­na­li­stów-recy­dy­wi­stów, któ­rych gusty i nałogi wyci­skają swe piętno na całym życiu Kołymy.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне

Скачать книгу