Скачать книгу

sobie wtedy pierś potarłam,

      Siedząc na słońcu tuż pod gołębnikiem.

      Państwo byliście tego dnia w Mantui.

      A co? mam pamięć? Ale jak mówiłam,

      Skoro pieszczotka moja na brodawce

      Poczuła gorycz, trzeba było widzieć,

      Jak się skrzywiła, szarpnęła od piersi;

      Gołębnik za mną: skrzyp! a ja co żywo

      Na równe nogi: hyc! nie myśląc czekać,

      Aż mi kto każe. Upłynęło odtąd

      Lat jedenaście. Umiała już wtedy

      O własnej sile stać, co mówię, biegać,

      Dyrdać. Dniem pierwej zbiła sobie czoło.

      Mój mąż, świeć Panie jego duszy! podniósł

      Z ziemi niebogę; był to wielki figlarz.

      „Plackiem – rzekł – padasz teraz, a jak przyjdzie

      Większy rozumek, to na wznak upadniesz,

      Nieprawdaż, Julciu?” A ten mały łotrzyk

      Jak mi Bóg miły! przestał zaraz krzyczeć

      I odpowiedział: „tak”. Chociażbym żyła

      Tysiąc lat, nigdy tego nie zapomnę.

      „Nieprawdaż, Julciu – rzekł – że padniesz wznak?”

      A mały urwis odpowiedział: „tak”.

      PANI KAPULET

      Dość tego, Marto, skończ już tę historię.

      Proszę cię.

      MARTA

      Dobrze, miłościwa pani.

      Ale nie mogę wstrzymać się od śmiechu,

      Kiedy przypomnę sobie, jak to ona

      Przestała krzyczeć i odpowiedziała:

      „Tak”. Miała jednak guz jak kurze jaje,

      Siniec porządny i płakała gorzko;

      Ale gdy mąż mój rzekł: „Plackiem dziś padasz,

      A jak dorośniesz, to na wznak upadniesz,

      Nieprawdaż Julciu?”, tak i niebożątko

      Zaraz ucichło i odrzekło: „tak”.

      JULIA

      Ucichnij też i ty, proszę cię, nianiu.

      MARTA

      Jużem ucichła przecie. Pan Bóg z tobą!

      Ty jesteś perłą ze wszystkich niemowląt,

      Jakie karmiłam. Gdybym jeszcze mogła

      Patrzeć na twoje zamęście!…

      PANI KAPULET

      Zamęście!

      To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.

      Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie

      Są chęci twoje we względzie małżeństwa?

      JULIA

      O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.

      MARTA

      O tym zaszczycie! Gdybym nie ja była

      Twą karmicielką, rzekłabym, żeś mądrość

      Wyssała z mlekiem.

      PANI KAPULET

      Myślże o tym teraz.

      Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych

      Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;

      Ja sama byłam już matką w tym wieku,

      W którym tyś jeszcze panną. Krótko mówiąc,

      Waleczny Parys stara się o ciebie.

      MARTA

      To mi kawaler! panniuniu, to brylant

      Taki kawaler: chłopiec gdyby z wosku!

      PANI KAPULET

      Nie ma w Weronie równego mu kwiatu.

      MARTA

      Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.

      PANI KAPULET

      Cóż, Julio? Będziesz mogła go kochać?

      Dziś w wieczór ujrzysz go wśród naszych gości.

      Wczytaj się w księgę jego lic, na których

      Pióro piękności wypisało miłość;

      Przypatrz się jego rysom, jak uroczo,

      Zgodnie się schodzą z sobą i jednoczą;

      A co w tej księdze wyda ci się mrocznym,

      To w jego oczach stanieć się widocznym.

      Do upięknienia tej, zaprawdę rzadkiej,

      Edycji męża brak tylko okładki.

      Roślina w ziemi, ryba w wodzie żyje;

      Miło, gdy piękną treść piękny wierzch kryje;

      I tym wspanialsza, tym więcej jest warta

      Złota myśl w złotej oprawie zawarta.

      Tak więc z nim wszystką jego właść posiędziesz

      I w niczym sama ujmy mieć nie będziesz.

      MARTA

      Ujmy? Ba, owszem przyrost, boć to przecie

      Zawżdy z mężczyzną przybywa kobiecie.

      PANI KAPULET

      Chceszże go? powiedz krótko, węzłowato.

      JULIA

      Zobaczę, jeśli patrzenia dość na to;

      Nie głębiej jednak myślę w tę rzecz wglądać,

      Jak tobie, pani, podoba się żądać.

      Wchodzi SŁUŻĄCY.

      SŁUŻĄCY

      Pani, goście już przybyli; wieczerza zastawiona, czekają na panie, pytają o pannę Julię, przeklinają w kuchni panią Martę; słowem, niecierpliwość powszechna. Niech panie raczą pośpieszyć.

      wychodzi

      PANI KAPULET

      Pójdź, Julio; w hrabi serce tam dygoce.

      MARTA

      Idź i po błogich dniach błogie znajdź noce.

      Wychodzą.

      Scena IV

      Ulica. Wchodzą ROMEO, MERKUCJO i BENWOLIO w towarzystwie pięciu czy sześciu masek. Ludzie z pochodniami i inne osoby.

      ROMEO

      Mamyż przy wejściu z przemową wystąpić

      Czy też po prostu wejść?

      BENWOLIO

      Wyszły już z mody

      Te ceremonie; nie będziemy z sobą

      Wiedli Kupida z opaską na skroni,

      Łuk malowany z gontu niosącego

      I straszącego dziewczęta jak ptaki,

      Ani też owych prawili oracji,

      Mdło za suflerem cedzonych na wstępie.

      Niech sobie o nas pomyślą, co zechcą;

      Wejdziem,

Скачать книгу