ТОП просматриваемых книг сайта:
Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu
Читать онлайн.Название Wspomnienie o przeszłości Ziemi
Год выпуска 0
isbn 9788380629103
Автор произведения Cixin Liu
Жанр Научная фантастика
Серия s-f
Издательство PDW
Przez pół wieku trwania pościgu Grawitacja wielokrotnie wywoływała Błękitną Przestrzeń i wyjaśniała, że ucieczka jest bezsensowna, bo nawet gdyby udało się jej w jakiś sposób umknąć łowcom z Ziemi, dopadłyby ją i zniszczyły krople. Natomiast jeśli powróciliby na Ziemię, czekałby ich uczciwy proces. Poddając się, znacznie skróciliby czas pościgu. Ale Błękitna Przestrzeń ignorowała te wezwania.
Rok wcześniej, kiedy Grawitację i Błękitną Przestrzeń dzieliło trzydzieści jednostek astronomicznych, stało się coś niezupełnie nieoczekiwanego: Grawitacja i krople weszły w rejon przestrzeni, gdzie sofony straciły połączenia kwantowe z bazą, wskutek czego skończyły się rozmowy Grawitacji z Ziemią w czasie rzeczywistym. Jedynymi środkami łączności pozostały zatem neutrina i radio. Przekaz ze statku docierał teraz na Ziemię po roku i trzech miesiącach, na odpowiedź trzeba było czekać tak samo długo.
Fragment Przeszłości poza czasem
Bardziej bezpośrednie dowody na istnienie ciemnego lasu: martwe strefy dla sofonów
Tuż przed początkiem ery kryzysu, gdy Trisolarianie wysłali sofony ku Ziemi, wystrzelili też z prędkością podświetlną sześć innych w celu zbadania różnych rejonów Galaktyki.
Wszystkie sofony wkrótce weszły w martwe strefy i straciły kontakt z bazą. Temu, który utrzymywał go najdłużej, udało się dolecieć na odległość siedmiu lat świetlnych. Taki sam los spotkał sofony wystrzelone później. Najbliższą martwą strefę, znajdującą się zaledwie około 1,3 roku świetlnego od Ziemi, napotkały sofony towarzyszące Grawitacji.
Gdy splątanie kwantowe między sofonami zostało zerwane, nie można go już było odtworzyć. Każdy sofon, który dostał się do martwej strefy, był na zawsze stracony.
Trisolaris nie mogła pojąć, na jaki rodzaj zakłóceń natrafiły te sofony. Może było to zjawisko naturalne, a może dzieło istot inteligentnych. Zarówno naukowcy trisolariańscy, jak i ziemscy skłaniali się ku temu drugiemu wytłumaczeniu.
Przed zamilknięciem sofonom udało się zbadać tylko dwie pobliskie gwiazdy z planetami. W żadnym z tych układów nie było najmniejszych oznak życia ani cywilizacji. I Ziemia, i Trisolaris doszły do wniosku, że właśnie dlatego pozwolono im tam dotrzeć.
Tak więc choć era odstraszania trwała już od kilkudziesięciu lat, Wszechświat nadal skrywała przed oboma światami zasłona tajemnicy. Istnienie martwych stref zdawało się być bezpośrednim dowodem na to, że jest on istotnie ciemnym lasem – coś dbało o to, by był on nieprzejrzysty.
62 rok ery odstraszania
Grawitacja, pobliże Obłoku Oorta
Utrata kontaktu z sofonami nie oznaczała, że misja Grawitacji zakończy się niepowodzeniem, ale bardzo utrudniała jej zadanie. Wcześniej sofony mogły w każdej chwili przeniknąć do Błękitnej Przestrzeni i donieść o wszystkim, co się tam dzieje; teraz statek ten był dla Grawitacji zamkniętą skrzynką. Poza tym krople straciły możliwość porozumiewania się z Trisolaris w czasie rzeczywistym i musiały się zdać na znajdującą się w nich sztuczną inteligencję. Miało to nieprzewidywalne skutki.
Kapitan Grawitacji zdecydował, że nie może już dłużej czekać. Wydał rozkaz: „Cała naprzód!”.
Gdy Grawitacja się zbliżyła, Błękitna Przestrzeń po raz pierwszy się odezwała i zaproponowała kompromis: załaduje dwie trzecie załogi, włącznie z głównymi podejrzanymi, na pinasy i wyśle na Grawitację, jeśli ta pozwoli reszcie kontynuować podróż w głąb przestrzeni kosmicznej. Dzięki temu w kosmosie pozostanie awangarda ludzkości i zalążek przyszłej cywilizacji, co podtrzyma nadzieję na dalszą jego eksplorację.
Grawitacja stanowczo odrzuciła propozycję. Cała załoga Błękitnej Przestrzeni była podejrzana o morderstwo, więc wszyscy musieli stanąć przed sądem. Kosmos tak ich odmienił, że nie należeli już do rodzaju ludzkiego, i pod żadnym pozorem nie mogli go „reprezentować”.
Błękitna Przestrzeń najwyraźniej zrozumiała, że dalsze umykanie i opór są daremne. Gdyby ścigał ich tylko statek ziemski i podjęliby z nim walkę, mieliby pewną szansę. Jednak dwie krople całkowicie zmieniły sytuację strategiczną. Dla nich Błękitna Przestrzeń była tylko papierową tarczą strzelniczą, która nie miała żadnej szansy ucieczki. Gdy grupę pościgową dzieliło już tylko piętnaście jednostek astronomicznych, Błękitna Przestrzeń oznajmiła, że się poddaje, i zaczęła ostro hamować. Odległość między nimi szybko się zmniejszyła i wydawało się, że długi pościg zbliża się wreszcie do końca.
Załoga Grawitacji wyszła z hibernacji i przygotowywała statek do walki. Na opustoszałej do niedawna jednostce znowu zaroiło się od ludzi.
Ci, których dopiero obudzono, dowiedzieli się, że cel jest w zasięgu ręki, ale stracili łączność z Ziemią w czasie rzeczywistym. Strata ta nie zbliżyła ich duchowo do załogi Błękitnej Przestrzeni. Przeciwnie, jak dziecko odłączone od rodziców nabrali jeszcze większej nieufności do tych osieroconych łobuzów. Chcieli jak najszybciej przechwycić Błękitną Przestrzeń i wrócić do domu. Chociaż obie załogi znajdowały się w zimnej pustce kosmosu i leciały w tym samym kierunku z tą samą mniej więcej prędkością, charakter ich podróży był zupełnie inny. Grawitacja miała więź duchową z macierzystym portem, natomiast Błękitna Przestrzeń zerwała się z kotwicy.
W dziewięćdziesiątej ósmej godzinie po obudzeniu się załogi z hibernacji do doktora Westa, psychiatry pokładowego na Grawitacji, zgłosił się pierwszy pacjent. Doktora zaskoczyło, że przyszedł akurat komandor porucznik Devon. Według kartoteki był on najbardziej zrównoważonym emocjonalnie człowiekiem na statku. Dowodził żandarmerią pokładową, więc jego obowiązkiem było rozbrojenie i aresztowanie załogi Błękitnej Przestrzeni po jej zatrzymaniu. Członkowie załogi Grawitacji należeli do ostatniego pokolenia na Ziemi, które zachowało męski wygląd, a Devon był wręcz wzorcem męskości. Czasami brano go nawet za człowieka z ery powszechnej. Często opowiadał się za przyjęciem twardej postawy wobec podejrzanych i przywróceniem kary śmierci.
– Panie doktorze, wiem, że mogę panu zaufać – zaczął ostrożnie Devon, tonem zupełnie niepodobnym do jego zwykłej pewności