Скачать книгу

i może nawet nie pracowała tutaj. Z rozmowy ze strażnikiem przed bramą dowiedział się, że w akademii jest zatrudnionych ponad dwadzieścia tysięcy osób, więc jeśli chciał kogoś znaleźć, musiał znać nazwę wydziału, na którym ten ktoś pracował. Skoro stracił kontakt z kolegami ze studiów, nie mógł podać strażnikowi żadnych dokładnych informacji.

      Zasłabł i zabrakło mu tchu, więc usiadł nieopodal bramy.

      Nadal było możliwe, że Cheng Xin tutaj pracuje. Zbliżał się koniec dnia pracy, zatem jeśli poczeka, może ją zobaczy.

      Brama akademii była bardzo szeroka. Na czarnym murze obok niej widniała wyryta dużymi złotymi znakami nazwa tej instytucji, która od czasu powstania bardzo się rozrosła. Czy do takiego dużego kompleksu nie prowadziłoby więcej wejść? Podniósł się z trudem i znowu zapytał strażnika. Rzeczywiście były jeszcze cztery inne wejścia.

      Powoli wrócił na swoje miejsce, usiadł i czekał. Nie miał wyboru.

      Rachunek prawdopodobieństwa był niepomyślny. Cheng Xin musiałaby pracować tutaj po doktoracie, być na uczelni, a nie w podróży służbowej, wybrać to wyjście zamiast któregoś z pozostałych.

      Ta chwila była jak reszta jego życia – czekanie na wątły promyk nadziei.

      Dzień pracy dobiegł końca i ludzie zaczęli opuszczać kompleks – niektórzy pieszo, niektórzy na rowerach, inni samochodami. Strumień ludzi rósł, potem się skurczył. Po godzinie zostało tylko kilku maruderów.

      Cheng Xin się nie pojawiła.

      Był pewien, że nie przeoczyłby jej, nawet gdyby jechała samochodem. Oznaczało to, że albo już tu nie pracuje, albo nie przyszła dzisiaj do pracy, albo skorzystała z innego wyjścia.

      Zachodzące słońce wydłużało cienie budynków i drzew, które wyglądały jak ręce wyciągnięte ku niemu z litością.

      Pozostał na miejscu, aż zapadł zupełny zmrok. Nie pamiętał, jak udało mu się przywołać taksówkę, by zawiozła go na lotnisko, jak leciał z powrotem do swojego miasta, jak wrócił do hotelu pracowniczego swojej firmy.

      Czuł, że jest już martwy.

      Wcisnął 1.

      Czy chcesz zakończyć swoje życie? To ostatnie pytanie. Jeśli tak, wybierz 3. Jeśli nie, wybierz 0.

      Jakie chciałby mieć epitafium? Nie był nawet pewien, czy będzie pochowany w grobie. Kwatery cmentarne w okolicach Pekinu były drogie. Nawet gdyby ojciec chciał mu jakąś kupić, siostra prawdopodobnie by się na to nie zgodziła – ona nadal żyła, a nie miała nawet własnego mieszkania! Najpewniej jego prochy spoczną w skrytce w murze na cmentarzu Babaoshan. Gdyby jednak miał nagrobek, chciałby, by napisano na nim:

      „Przyszedł, kochał, dał jej gwiazdę, odszedł”.

      Wcisnął 3.

      Po drugiej stronie szklanej ściany nastąpiło jakieś zamieszanie. Akurat w chwili gdy Tianming naciskał przycisk myszki, drzwi do pokoju eutanazji otworzyły się z impetem i wpadła tam grupa ludzi.

      Na przedzie pędził dyrektor, który skoczył do wyłącznika automatycznego aparatu do wstrzykiwania. Pracownik administracji szpitalnej, który biegł za nim, wyrwał ze ściany kabel aparatu. Za nimi pokazała się pielęgniarka, która tak mocno wyszarpnęła rurkę przymocowaną do igły tkwiącej w ręce Tianminga, że poczuł ostry ból.

      Wszyscy zebrali się wokół rurki i badali ją.

      – Było blisko! Ale do jego organizmu nie dostała się ani kropla – powiedział ktoś.

      Potem pielęgniarka zaczęła bandażować krwawiącą lewą rękę Tianminga.

      Za drzwiami pokoju eutanazji stała tylko jedna osoba.

      W oczach Tianminga jednak cały świat pojaśniał – była to Cheng Xin.

      Poczuł wilgoć na piersi – łzy Cheng Xin przesiąkły przez jego ubranie.

      Kiedy ją zobaczył za drzwiami, pomyślał, że wcale się nie zmieniła, ale teraz zauważył, że ma krótsze włosy. Nie spływały już jej na ramiona, lecz kończyły się na karku. Ich końce ładnie się zakręcały. Nadal nie miał odwagi wyciągnąć ręki i ich dotknąć, do czego od dawna tęsknił.

      „Jestem naprawdę do niczego” – pomyślał, ale czuł się jak w niebie.

      Cisza wydawała mu się rajskim spokojem. Chciał, by trwała. „Nie możesz mnie uratować – powiedział do niej w myślach. – Posłucham cię i nie poddam się eutanazji, ale i tak skończę w tym samym miejscu. Mam nadzieję, że przyjmiesz gwiazdę, którą ci podarowałem, i znajdziesz szczęście”.

      Cheng Xin zdawała się słyszeć ten jego monolog wewnętrzny. Podniosła głowę. Jej oczy po raz pierwszy znalazły się tak blisko jego oczu, bliżej, niż kiedykolwiek śmiał marzyć. Łzy sprawiły, że były jeszcze piękniejsze. Ale kiedy w końcu przemówiła, powiedziała zupełnie nie to, czego się spodziewał.

      – Tianming, wiedziałeś, że eutanazję dopuszczono specjalnie z myślą o tobie?

      Lata 1–4 ery kryzysu

      Cheng Xin

      Początek kryzysu trisolariańskiego zbiegł się w czasie z ukończeniem przez Cheng Xin studiów magisterskich, więc została przyjęta do zespołu pracującego nad projektem układu napędowego następnej generacji rakiet Długi Marsz. Innym wydawało się, że jest to idealna praca – ważna i ciesząca się wielkim uznaniem, ale ona sama szybko straciła serce do wybranego przez siebie zawodu.

      Stopniowo zaczęła postrzegać rakiety o napędzie chemicznym jako coś podobnego do ogromnych kominów fabrycznych z początków epoki przemysłowej. Wówczas poeci opiewali dymiące kominy, utożsamiając je z cywilizacją przemysłową. Teraz w taki sam sposób zachwycano się rakietami, traktując je jako symbole epoki kosmicznej. Cheng Xin uważała, że jeśli ludzkość będzie polegać na rakietach o napędzie chemicznym, być może nigdy nie stanie się gatunkiem naprawdę penetrującym kosmos.

      Kryzys trisolariański tylko uwypuklił ten fakt. Próba stworzenia systemu obrony Układu Słonecznego opartego na rakietach o napędzie chemicznym była czystym szaleństwem. Cheng Xin podjęła trud poszerzenia swoich kwalifikacji zawodowych i zaliczyła kilka kursów poświęconych napędowi jądrowemu. Po kryzysie przyspieszyły wszystkie prace nad technologią kosmiczną, dano nawet zielone światło długo odwlekanemu projektowi budowy samolotu kosmicznego pierwszej generacji. Wydawało się, że Cheng Xin czeka świetlana przyszłość – doceniano jej zdolności, a większość głównych inżynierów w chińskim przemyśle kosmicznym zaczynała karierę od prac nad napędem. Ponieważ jednak uważała, że rakiety o napędzie chemicznym opierają się na przestarzałej technologii, nie sądziła, że zajdzie daleko. Kroczenie w złym kierunku było gorsze niż nicnierobienie, ale praca wymagała od niej ciągłego skupienia uwagi. Była bardzo sfrustrowana.

      Wtedy pojawiła się szansa na odejście od rakiet o napędzie chemicznym. Organizacja Narodów Zjednoczonych zaczęła tworzyć przeróżne agencje związane z obroną planety. W odróżnieniu od agencji oenzetowskich z przeszłości nowe podlegały bezpośrednio ROP, a ich personel składał się ze specjalistów z różnych krajów. Chiński sektor kosmiczny skierował do nich wiele osób. Urzędnik wysokiego szczebla zaproponował Cheng Xin nowe stanowisko: asystentki dyrektora Centrum Planowania Technologii przy Agencji Wywiadu Strategicznego ROP. Praca wywiadowcza ludzkości koncentrowała się dotąd na RZT, ale Agencja Wywiadu Strategicznego ROP, czyli Planetarna Agencja Wywiadowcza, w skrócie PAW, miała się skupić bezpośrednio na flocie trisolariańskiej i samej Trisolaris. Potrzebni jej byli ludzie dobrze obeznani z technicznymi aspektami technologii kosmicznej.

      Cheng Xin przyjęła

Скачать книгу