Скачать книгу

ani niczego innego w tym stylu, tylko cały karton napojów w puszkach.

      Po krótkim niezgrabnym powitaniu Wen zadał Tianmingowi zaskakujące pytanie:

      – Pamiętasz naszą wyprawę w plener na początku studiów? Tę, kiedy pierwszy raz wyjechaliśmy całą grupą?

      Oczywiście pamiętał. Wtedy usiadła obok niego Cheng Xin i po raz pierwszy odezwała się do niego.

      Gdyby nie przejęła inicjatywy, to wątpił, by podczas pozostałych czterech lat studiów zdobył się na odwagę i ją zagadnął. Na tej wycieczce siedział sam, gapiąc się na rozległy zbiornik wodny Miyun koło Pekinu. A ona przysiadła obok niego i zaczęła konwersację, rzucając kamyki do wody.

      Rozmowa kręciła się wokół tematów wspólnych dla świeżo upieczonych studentów, którzy dopiero się poznają, ale Tianming wciąż pamiętał każde słowo. Potem Cheng Xin zrobiła małą łódkę z papieru i puściła ją na wodę. Pchana przez słaby wiatr powoli odpływała, aż stała się małą plamką w oddali…

      Ten najpiękniejszy dzień z czasów studenckich jarzył się w jego umyśle złotą poświatą. W rzeczywistości pogoda wcale nie była wtedy idealna – siąpił deszcz, powierzchnia zbiornika była pomarszczona, a kamyki, które do niego wrzucali, były mokre. Ale od tamtej pory Tianming pokochał deszczowe dni, zapach wilgotnej ziemi i mokre kamyki. Niekiedy robił łódki z papieru i stawiał je na szafce nocnej.

      Nagle zaczął się zastanawiać, czy świat w jego spokojnym śnie nie zrodził się z tego wspomnienia.

      Wen jednak chciał z nim porozmawiać o tym, co zdarzyło się później podczas tej wycieczki, o wydarzeniach, które nie zrobiły na Tianmingu wielkiego wrażenia, a więc nie zapadły mu tak silnie w pamięć. Mimo to z pomocą Wena udało mu się w końcu przywołać te wyblakłe wspomnienia.

      Cheng Xin zawołały przechodzące obok nich przyjaciółki. Wtedy do Tianminga przysiadł się Wen.

      „Nie pochlebiaj sobie za bardzo. Ona jest miła dla każdego” – powiedział.

      Oczywiście Tianming wiedział o tym. Wtedy Wen zobaczył w jego ręku butelkę wody mineralnej i zmienił temat.

      „Co ty, u licha, pijesz?”

      Woda w butelce miała zielony kolor, pływały w niej kawałki trawy i liści.

      „Pokruszyłem trochę roślin i dodałem je do wody. To najbardziej ekologiczny napój. – Był w dobrym nastroju, więc stał się bardziej gadatliwy niż zwykle. – Może pewnego dnia zacznę go produkować”.

      „Musi mieć obrzydliwy smak”.

      „Uważasz, że papierosy i wódka mają aż tak dobry smak? Pewnie nawet coca-cola za pierwszym razem smakuje jak lekarstwo. Wszystko, co uzależnia, jest takie”.

      – Stary, ta rozmowa odmieniła moje życie! – rzekł Wen.

      Otworzył karton i wyjął puszkę. Była ciemnozielona, ze zdjęciem łąki. Widniał na niej napis „Zielona Burza”.

      Wen otworzył ją i podał Tianmingowi. Ten pociągnął łyk. Napój był wonny, ziołowy, z nutką goryczy. Tianming zamknął oczy i znowu znalazł się na brzegu zbiornika podczas deszczu. Obok niego siedziała Cheng Xin…

      – To gatunek specjalny. Ten, który masowo idzie na rynek, jest słodszy.

      – Dobrze się sprzedaje?

      – Wspaniale! Największą przeszkodą są koszty produkcji. Można by pomyśleć, że trawa jest tania, ale dopóki nie zacznę tego robić na dużą skalę, jest droższa niż owoce i orzechy. Poza tym składniki trzeba pozbawić toksyn i poddać odpowiedniej obróbce, żeby nie szkodziły zdrowiu, a to skomplikowany proces. Ale perspektywy są fantastyczne. Interesuje się tym mnóstwo inwestorów, a Huiyuan Juice chce kupić moją firmę. Pierdolić ich.

      Tianming gapił się na Wena, nie wiedząc, co powiedzieć. Wen skończył inżynierię lotniczą i kosmonautyczną, ale stał się producentem napojów. Był człowiekiem przedsiębiorczym. Do takich ludzi należało życie. Natomiast osoby pokroju Tianminga, bezwolne i pozbawione inicjatywy, mogły tylko patrzeć, jak życie przemija.

      – Mam wobec ciebie dług – powiedział Wen. Wręczył mu trzy karty kredytowe i skrawek papieru, rozejrzał się, nachylił do jego ucha i rzekł szeptem: – Na tym koncie są trzy miliony juanów. Na kartce masz hasło.

      – Nigdy nie wystąpiłem o patent ani nic w tym stylu – odparł Tianming.

      – Ale to twój pomysł. Bez ciebie nie byłoby zielonej burzy. Jeśli się zgodzisz, będziemy kwita, przynajmniej pod względem prawnym. Ale w kwestii przyjaźni na zawsze pozostanę twoim dłużnikiem.

      – Nie jesteś mi nic winny ani pod względem prawnym, ani żadnym innym.

      – Musisz to przyjąć. Wiem, że potrzebujesz pieniędzy.

      Tianming nie powiedział nic więcej. Dla niego była to astronomiczna suma, ale nie ekscytował się tym. Pieniądze nie uratują mu życia.

      Mimo to nadzieja jest upartą istotą. Po wyjściu Hu Wena Tianming poprosił o ponowne badanie. Nie chciał jednak, by wykonał je doktor Zhang. Kosztowało go to sporo trudu, ale udało mu się dotrzeć do zastępcy dyrektora szpitala, sławnego onkologa.

      – Gdyby pieniądze nie stanowiły problemu, czy pomogłaby mi jakaś terapia?

      Stary lekarz sprawdził w komputerze kartotekę Tianminga i po chwili potrząsnął głową.

      – To już nie tylko rak płuc. Ma pan przerzuty w całym ciele. Operacja jest bezcelowa, zostają panu tylko chemio- i radioterapia, tradycyjne metody. Nawet pieniądze tu nie pomogą… Młody człowieku, zapamiętaj powiedzenie: „Lekarz może wyleczyć tylko te choroby, które mają być wyleczone, a Budda może zbawić tylko tych, którzy mają być zbawieni”.

      Tianming stracił resztę nadziei, ale zachował spokój. Tego samego popołudnia wypełnił wniosek o poddanie go eutanazji.

      Wręczył wniosek opiekującemu się nim lekarzowi, czyli doktorowi Zhangowi. Zhang zdawał się przeżywać jakieś moralne rozterki i unikał wzroku Tianminga. Powiedział mu tylko, że może przerwać chemioterapię, żeby niepotrzebnie nie cierpieć.

      Tianmingowi pozostało jedynie zdecydować, na co przeznaczy trzy miliony otrzymane od Wena. „Słuszną” rzeczą byłoby dać pieniądze ojcu i pozwolić mu rozdzielić je między pozostałych członków rodziny, ale byłoby to równoznaczne z przekazaniem ich siostrze, a tego Tianming nie chciał. Postanowił już umrzeć, jak sobie tego życzyła, i uznał, że nic więcej nie jest jej winien.

      Zastanawiał się, czy ma jakieś niespełnione marzenia. Byłoby miło udać się w podróż dookoła świata luksusowym statkiem wycieczkowym… ale jego ciało nie nadawało się już do tego i nie zostało mu dużo czasu. Wielka szkoda. Chciałby poleżeć na zalanym słońcem pokładzie i patrząc na hipnotyczne morze, dokonać podsumowania swego życia. Albo mógłby w deszczowy dzień zejść na ląd w jakimś obcym kraju, usiąść na brzegu jeziora i rzucać na jego pomarszczoną powierzchnię mokre kamyki…

      Znowu myślał o Cheng Xin. Ostatnio myślał o niej coraz więcej.

      Wieczorem telewizja podała następującą wiadomość:

      Na dwunastym posiedzeniu Rada Obrony Planety ONZ podjęła uchwałę 479 w sprawie rozpoczęcia programu Gwiazdy Naszym Przeznaczeniem. Program ten ma natychmiast wprowadzić w życie komisja składająca się z przedstawicieli Programu ONZ do spraw Rozwoju, Komisji ONZ do spraw Bogactw Naturalnych i UNESCO.

      Dzisiaj po południu zostanie uruchomiona oficjalna chińska strona internetowa poświęcona programowi Gwiazdy Naszym Przeznaczeniem. Według wysokiego urzędnika

Скачать книгу