Скачать книгу

zatonął we wspomnieniach późnej wiosny sprzed lat, kiedy to wraz z grupką znajomych imprezowali co noc, byleby zapomnieć o nadciągających egzaminach maturalnych. W liceum Jarek nie radził sobie zbyt dobrze na wszystkich frontach, za to wieczorami zamieniał się w mózg rozbawionego towarzystwa. Wymyślał coraz to popularniejsze zabawy, zakrapiane nie tylko alkoholem, ale i głupotą. Żył najłatwiejszą pełnią małomiasteczkowego życia. Przynajmniej tak na to dzisiaj patrzył, bo prawdę mówiąc, tracił czas.

      Przypomniał sobie dziewczyny, które go zwykle lubiły, choć większość nie miała ochoty wiązać się z nim na dłużej niż trwała noc. Nie zależało mu na tym. Od rozmów miał sprawdzonych kumpli, ewentualnie rodziców. Dla płci pięknej bywał zabawny, z pewnością dość inteligentny i zdecydowanie przystojny, lecz także niezaradny, mało ambitny i nierokujący. Nie chciał dorosnąć, przez co z dojrzewania przeszedł od razu w kryzys wieku średniego, który zagłuszał alkoholem.

      Seks pojawił się w tamtych dniach jako mieszanina zachwytu oraz obrzydzenia i pozostał takim zbyt długo. Ciekawość to zdecydowanie najkrótsza droga do piekła na Ziemi, ale kto w wieku osiemnastu lat ma czas na transcendentne przemyślenia? Pewnie zbyt wielu, jeśli się nad tym zastanowić, niemniej młody Jarek nie należał do filozofów.

      – Wszystkiego cię nauczę i nikomu nie powiem. Będziesz mógł zrobić cokolwiek zechcesz. Jestem otwarta na pieprzności. – Te słowa tym razem padły, choć przed laty nie było takiej potrzeby. Przed laty wisiały w niedopowiedzeniu.

      – Ile ty masz lat? Szesnaście? Siedemnaście?

      – Osiemnaście – wydukał, podwójnie rozminięty z prawdą.

      Opadła mgła, by rosą przyozdobić mu buty. Młoda kobieta stała za mostem, oparta o blat szerokiego stołu – jednego z czterech, które stały niegdyś w piwnym ogródku ukochanej knajpy w ich przesiąkniętym formaldehydem mieście. Żłopalnia piwska, jak zwykli nazywać tę spelunę jego rodzice, była wepchnięta w sam środek najmroczniejszego z parków. Jarek nigdy nie wiedział, czy słowo „żłopalnia” jest poprawne.

      Wspomnienia nie dały się dłużej odpychać. Zalały Turowskiego wstydliwą falą, a gdzieś ponad nimi, pozbawiony kontroli nad wydarzeniami i ciałem, utknął późniejszy Turowski. I nie mógł zamknąć oczu.

      – Mam żonę i dzieci – szepnął.

      – Nie wygłupiaj się. – powiedziała kobieta. – Upiłeś się bardziej niż zwykle?

      – Nie. Niestety…

      Wyciągnął prezerwatywę z kieszeni tych samych co wtedy spodni – jasnoniebieskich, znoszonych podróbek Levisów, do kupienia wówczas za bezcen na obskurnych targowiskach. Długo wpatrywał się w swoje szczupłe palce. Ze zdumieniem przyjął brak obrączki czy choćby śladu po niej.

      – Podobasz mi się. – Kobieta podeszła bliżej. – Najmłodszy z piątki braci, a obiecałam sobie, że poznam bliżej was wszystkich.

      Jarek nie chciał na nią patrzeć, nie wypadało jednak odwracać wzroku. Alkohol, który wyparował tak dawno temu, zaszumiał mu nagle w głowie. Myśli splątały się w ciasno zwinięty przez czas kłębek.

      Pożądam, boję się, pragnę (wbrew sobie), brzydzę się i jeszcze bardziej pożądam. Spróbuję. Co mi szkodzi? Strach, odwaga, obojętność…

      Kochanka nie dzieliła z nim nastoletniości. Nie pragnęła jego snów czy marzeń, ani nudnych szczegółów z bzdurnego życia licealisty. Ostrym makijażem tuszowała monotonię tysięcy nocy. Wielkie piersi w głębokim dekolcie przyciągały wzrok i dłonie. Miękkie i ciepłe, jak reszta ciała. Cudowniejsze od wyobrażeń, mimo że dalekie od standardów. Renata pocałowała go, on nie pocałował jej. Nie miało to żadnego znaczenia. Czasami nieporadność stanowi miłą odmianę.

      I tak jak wtedy z trudem utrzymywała się na stole. Tak jak wtedy powiedziała, że jest jej zimno. Noc wcisnęła się między nich. Przykryła mniej lub bardziej nagie ciała czernią oraz chłodem.

      – Zimno mi – powtórzyła Renata, więc przenieśli się na trawę, którą Jarek przydusił wpierw koszulką. Jego szarmanckość podkreślała tylko absurdalność sytuacji i skłaniała kobietę do krótkich wybuchów śmiechu.

      Pojawiły się kolorowe warstwy: ziemia, trawa, koszulka, ciała kochanków, a na wierzchu noc. Chłopak legł na kobiecie, a raczej poślizgnął się, przez co upadł na nią z jęknięciem wstydu. Renata zaśmiała się po raz ostatni, jednak tym razem nie z niego (nie wiedział jeszcze, że na niektórych tak działa pożądanie). Objęła Jarka, uspokoiła go, a on wszedł i wyszedł, z trudem próbując ponownie wejść. Zawstydził się.

      – Powoli – doradziła. – Nie śpiesz się tak, to nie będziesz wypadał.

      Wstyd go otrzeźwił i Jarek zaczął robić swoje, choć bez przekonania. Przyjemnie im było, aczkolwiek nudno. Czekali, aż zmęczenie przyjdzie w sukurs.

      Czas płynął. W rytmikę pchnięć wdarło się zobojętnienie i wlały się krople potu. Kobieta ziewnęła, po czym wróciła do obowiązkowych w takiej sytuacji jęknięć.

      – Nie skończysz? – Usłyszał, kiedy odsunął się od niej.

      Nie mógł. Nie chciał. Opuszczone do kolan spodnie nasiąkły zielenią.

      – Matka mnie zabije, że wracam nad ranem – krzyknął niemal. – Nie mogłaś mnie zostawić w spokoju? Każdego próbujesz zaciągnąć do łóżka. Łóżka! Żeby tu chociaż łóżko było!

      – Sam chciałeś. I lepiej podziękuj, dobrze ci radzę.

      Renata podniosła się. Ubierała się w wymownym milczeniu.

      Chłopak wypowiedział nieszczere przeprosiny. Był gotów na wszystko, byle znaleźć się daleko od tej rozczarowującej nocy.

      – Wezmę taksówkę – oświadczyła. Patrzyła na niego, ale on uciekał wzrokiem.

      Poszła w stronę mostu. Tam, gdzie kiedyś zaczynała się miejska uliczka, na którą parkowe topole zrzucały łupież liści. Zabrała ze sobą zaledwie ćwierć wstydu i niedopite piwo.

      Jarek wiedział, że nie miała pieniędzy na taryfę, ale nie przejmował się tym. Była znana z zaradności.

      – I jak? – szczeknął pies. – Boki zrywać?

      Turowski odzyskiwał utracone lata i wspomnienia. Milczał.

      – Też kiedyś poszedłem przodem. – Atos położył się na wytartej trawie. – Bezcenne doświadczenie. Niestety, niespecjalnie budujące. Drugi raz zostać zerżniętym po raz pierwszy przez ojca, głowę stada. Bezcenne, że pozwolę sobie powtórzyć. A jak tam u ciebie?

      – Idziemy – odparł mężczyzna. – Nie chcę nawet wiedzieć, kto wpadł na pomysł tego mostu.

      Pies wiedział, niemniej zatrzymał tę wiedzę dla siebie. Zastanawiał się, czy powiedzieć Turowskiemu o tym, co jeszcze przed nimi. Doszedł do wniosku, że rozmowa może poczekać.

      Nie zawsze, prawda, ale tym razem może.

      Ruszyli dalej. Mężczyzna chwiał się na nogach ze zmęczenia.

***

      Młody Cathal i silnoręka Elaine nigdy w życiu tak się nie napracowali. Zaserwowali pracownikom i nielicznym klientom darmowy zanik pamięci, zaś budynkowi nowiutką ścianę. Kostka Taranisa naprawiła największe zniszczenia. Pozamiatać musieli sami.

      – A może by tak bez boga? – Waleczna Elaine nie grzeszyła intelektem, za to wspaniale wywijała miotłą. – Moglibyśmy zostać bohaterami. Mamy kostkę. Słucha nas…

      – Taranis to nie byle wieśniak z zadupia Mag Mell – przerwał

Скачать книгу