Скачать книгу

wyruszyła do boju.

      Kolej na nich. Jak tylko zaatakuje Front Północno-Zachodni, wszystko wróci do normy.

      Nerwowo podrapał swędzącą lewą dłoń. Nic nie pomogło. Zrobił to bardziej energicznie, aż poczuł ból. Do tego wszystkiego doszło nadchodzące falami łupanie w głowie, aż zbierało mu się na mdłości. Nie teraz. Odetchnął głębiej i przyłożył zimną szklankę z wodą do pulsującej skroni. Odrobinę pomogło, ale gdy ją odsunął, ból powrócił.

      Nie dowodził osobiście, co to, to nie. Ten zaszczyt zrzucił na zastępcę, kontradmirała Jurija Pantelejewa. Sam wolał doglądać wszystkiego właśnie z tego miejsca. Oczywiście nie dosłownie, nie chodziło o konkretny widok. Już wiedział, co go tak wykańcza: to wiatr zwiastujący zmianę pogody. Zawsze był wrażliwy na takie zmiany. Wskazówka barometru leciała na pysk albo się podnosiła – on dostawał migreny.

      Mimo ciężkiej głowy nabrał pewności siebie. W tym przypadku zmiana stawała się bardzo pożądana. Ciemne chmury zostaną przegnane. Słońce zdziała cuda. Ofensywa ruszy pełną parą. Wróg nie skryje się za kurtyną wody. Więc jednak rację miał towarzysz Stalin – zwycięstwo na pewno będzie ich. No bo niby czyje?

      Jako pierwszy szedł T 204 „Fugas”. Zaraz za nim T 201 „Zariad” i T 212 „Sztag”. Wszystkie trzy jednostki stanowiły niejako czołówkę i dowódcy każdej z nich wytyczono do wytrałowania określony rejon na zachód od Kronsztadu. Już pierwsza godzina przyniosła prawdziwą niespodziankę: „Zariad” znalazł jedną minę, chwilę potem drugą i trzecią. Odpowiednia informacja zaraz pomknęła na brzeg.

      Zdziwienie Tribuca nie miało granic. Nie wyszli jeszcze poza redę, a już są kłopoty. Zaraz nasunęło się pierwsze pytanie – czyje to są miny? Fińskie? A może należą do kogoś innego? No i w jaki sposób je postawiono? Raczej nie z samolotu. Przy takim podejściu na pewno wykryliby agresora, podobnie jak pływający po powierzchni minowiec. Pozostawał ostatni sposób. Kiedy oni tkwili w bazie, ktoś zakradł się na tyle blisko, by uprzykrzyć im życie.

      Admirał zmiął kartkę papieru w dłoni i cisnął do kosza. Wychodzi na to, że gdzieś niedaleko czają się okręty podwodne. To nie Atlantyk ani nawet Bałtyk, zatoka jest tak wąska, że muszą się na nie natknąć.

      No dobrze, tylko spokojnie. Wiedział o obecności tych żałosnych burżujów, a to coś. Muszą zachować większą ostrożność. Podwoić liczbę obserwatorów i dalej robić swoje. Przecież nie zamelduje towarzyszom w Moskwie o sytuacji. Wyśmieją go, a potem wyślą zaufanych ludzi. Obowiązki przejmie komisarz polityczny. Będzie tyle wiedział o marynarce, ile wyczytał z dzieł towarzyszy Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina, czyli nic, bo niestety nasi Wielcy Przewodnicy słowem o niej nie wspomnieli. Za to wygłosi płomienną mowę i wedle rozkazu flota pójdzie wyznaczonym kursem i z maksymalną prędkością. Wizja komisarza, a w konsekwencji opłakanych losów admirała przepełniła jego umysł, choć próbował się mitygować, że to już nie 1937 rok. No i nic złego się przecież nie stało – uspokajał sam siebie, chociaż nieprzyjemny wrzód wątpliwości zaczął rozrastać się gdzieś na końcu przełyku.

      Kolejne godziny upływały Tribucowi na nerwowym oczekiwaniu, a załogom trałowców na wytężonej pracy. Po T 201 przyszła kolej na „Fugasa”, którego trał wyciągnął ładunek postawiony przez „Rysia”. Zwłoka wkurzała admirała, ale nic nie mógł na to poradzić. Musiał czekać jeszcze kolejną dobę, aż po znalezieniu pięćdziesięciu ośmiu min stwierdzono, że więcej ich nie ma. Tor wodny w końcu był wolny.

      Bandery na masztach we wciąż siąpiącym deszczu nie wyglądały imponująco, ale cały konwój mógł wreszcie ruszyć ku swemu przeznaczeniu.

      „Wilk” położył się w leniwym zwrocie. Strzałka na żyroskopie wskazywała wartość graniczną, co zmuszało ich do zmiany kursu. Dobrnęli do końca wyznaczonego sektora i pora ku temu była najwyższa.

      Zastępujący Krawczyka pierwszy oficer Borys Karnicki poruszył lewym barkiem, jakby chciał sprawdzić, czy jest na miejscu. Nieprzyjemne ukłucie pod żebrami przypomniało mu, jak zawadził obcasem buta o wodoszczelną gródź i boleśnie rąbnął plecami o wystające pokrętło. Kiedy stał nieruchomo, nie bolało. Nie mógł tylko leżeć ani wykonywać gwałtownych ruchów. Łapiduch nic nie poradzi. Niedługo kończą patrol i wrócą do Gdyni, wtedy odpocznie. Jak nie przejdzie samo, w ostateczności pójdzie do jakiegoś specjalisty.

      – Peryskop w górę – odłożył na bok prywatne problemy, przywierając do osłony szkieł.

      Przy panującej pogodzie i późnym wieczorem nie spodziewał się rewelacji. Widoczność najwyżej na cztery, pięć kabli, i to maksimum. Prawdopodobnie zdecydowanie mniej.

      Przynajmniej odpędzi na chwilę ogarniającą senność, jak rozejrzy się wokoło.

      Nic, nic, nuda.

      Większa od pozostałych fala zalała peryskop. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to daleki odkos idącej jednostki.

      Mięśnie na karku spięły mu się w niekontrolowanym odruchu. Przesunął szkła bardziej na prawo. Ciemny, wydłużony kadłub wskazywał na okręt bojowy.

      – Budzić kapitana, szybko!

      Omiótł spojrzeniem idącą na powierzchni jednostkę i z większą uwagą zlustrował to, co wcześniej zbagatelizował.

      Wytężył wzrok do granic możliwości. Z tyłu szedł następny, ale dość daleko i ledwo, ledwo widoczny. Kolejne parę stopni…

      – Pełne zanurzenie!!! – wrzasnął przestraszony nie na żarty. – Już!

      Krawczyk wpadł na pomost, dopinając ostatnie guziki.

      – O co… – czapka krzywo leżała na jego głowie, przez co bardziej przypominał niezbyt rozgarniętego wiejskiego rozrabiakę niż dowódcę podwodniaka.

      – Zaraz nas staranują.

      Krawczyk obiema dłońmi przytrzymał spadające nakrycie głowy.

      – Peryskop w dół – jak na kogoś dopiero co zerwanego ze snu szybko doszedł do siebie. – Zanurzenie na sterach. Ster prawo dziesięć. Maszyny cała naprzód.

      W tym całym zamieszaniu kapitan zachował więcej przytomności od pierwszego oficera. Zanurzali się teraz lekko po skosie, na prawo od sunącego ponad nimi sowieckiego patrolowca o wdzięcznej nazwie „Groza”. Wszyscy zgromadzeni wbili wzrok w owalne sklepienie nad głowami, licząc sekundy do zderzenia.

      Coś nieprzyjemnie zgrzytnęło. Karnickiemu ciarki przebiegły po krzyżu. Przez jego niedołęstwo stracą „Wilka”. Nikt się nawet nie dowie, jak do tego doszło. Jednak po pierwszym złowieszczym dźwięku nie nastąpiły kolejne, które sobie już wyobrażali. Silniki pracowały miarowo, co dawało im prędkość w zanurzaniu ponad dziewięciu węzłów. Na głębokości w tak krótkim czasie nie zyskali wiele, ale najwyraźniej wystarczyło. Karnicki nie bardzo potrafił powiedzieć, co na nich szło. Najważniejsze, że najgorsze mają za sobą.

      – Peryskopowa – Krawczyk obciągnął mundur energicznym, lecz ledwie widocznym ruchem zaciśniętych pięści. Kapitańską czapkę zsunął na tył. – Zobaczymy, co tak wystraszyło pierwszego.

      Drwił z niego czy jak? Mimo uśmiechniętej twarzy oczy kapitana marynarki Bogusława Krawczyka były zimne jak góra lodowa.

      – Peryskop w dół.

      Wzrok wszystkich obecnych zawisł na ustach dowódcy.

      – Ster lewo piętnaście – padł zdecydowany rozkaz. – Maszyny

Скачать книгу