Скачать книгу

personel.

      Polała się krew. Zaogniony spór nieuchronnie zamieniał się w wojnę.

      – Jeżeli obiecamy nasze poparcie zarówno sułtanowi, jak i kanclerzowi Sybilli, na pewno wyjdzie to na jaw – zaoponował Hiram. – A wtedy stracimy szanse, bo obie strony odmówią nam pomocy.

      Sir Henry upił brandy i ostrożnie odstawił lampkę na stolik.

      – Może tak – mruknął z namysłem. – A może nie.

      Hiram popatrzył na niego uważnie.

      – Czy to nie przypomina sytuacji dziewczyny, która umówiła się na randkę z dwoma chłopakami tego samego wieczoru? Wcześniej czy później zostanie przyłapana.

      – Oczywiście. Ale do tego czasu obaj mężczyźni będą jeść jej z ręki. – Sir Henry uśmiechnął się lekko. – Wszystko zależy od dobrego rozplanowania w czasie.

      W kącie kabiny pani McCrutchen prychnęła z dezaprobatą.

      – Ach, pani McCrutchen, byłaby pani tak miła i przyniosła mnie i młodemu Hiramowi trochę kawy? – poprosił uprzejmie sir Henry.

      Pani McCrutchen posłała mu gniewne spojrzenie.

      – Na pewno nie! Jestem pana asystentką, nie pokojówką. Pilnuję pańskiego planu spotkań, przygotowuję notatki i memoranda oraz staram się, aby wszystko przebiegało jak należy, chociaż wiem, że nie doczekam się za to podziękowań! A pan śmie jeszcze prosić, żebym przynosiła kawę jak jakaś niedorobiona sekretarka? – Zerwała się z krzesła i zebrała swoje notatki. – Idę spać! Przypomnę tylko, sir Henry, że ma pan spotkanie z królową, niech bogowie ją chronią, gdy tylko pan wyląduje.

      Po czym pani McCrutchen wymaszerowała oburzona z kabiny, mamrocząc pod nosem obelgi. Hiram byłby zszokowany, gdyby nie widział już podobnej sceny ze dwadzieścia razy. Sir Henry i pani McCrutchen mieli długą wspólną historię.

      – Pewnego dnia zaskoczy pana i przyniesie tę kawę – stwierdził Hiram z rozbawieniem.

      – Tylko wtedy, gdy postanowi mnie otruć – prychnął sir Henry.

      ROZDZIAŁ 5

      W pobliżu Ouididi w górach Pelion

      – Przede wszystkim starają się wywołać poczucie beznadziei. – Danny Eitan nie patrzył na nią, lecz w dal, na góry otaczające kotlinę. Poniżej drzewa shatah mallah kołysały się w porannym wietrze, a ich drobne liście falowały jak woda. Był to jeden z najpiękniejszych krajobrazów, jakie Cookie widziała w życiu. Drzewa naprawdę zdawały się tańczyć z Bogiem.

      – Gwałcili mnie – oznajmiła beznamiętnie. – Gwałcili mnie miesiącami. Wiśniowskiemu odcięli ręce i przywiązali mu je na szyi, a kiedy któreś z nas stawiało choćby najmniejszy opór, grozili, że odetną mu też stopy.

      Nie płakała, miała już dość płaczu.

      Danny skinął głową.

      – Oczywiście. Lubili sprawiać ci ból. Rozmawiałem raz z takim, jak oni. Powiedział, że seks był fajny, ale największą frajdę sprawiało mu, jak krzyczałem, gdy mnie brali.

      Cookie odwróciła się, aby popatrzeć mu w twarz. Danny uśmiechnął się słabo i skinął głową.

      – Byłem młodym komandosem, świeżo po szkoleniu. Posłano mnie na posterunek wydobywczy. Znaleziono tam zyryd, duże złoże, dlatego Victoria przydzieliła kopalni ochronę. Poleciało trzydziestu żołnierzy, sierżant i podporucznik. – Pokręcił głową. – Do dziś nie mam pojęcia, jak piraci dowiedzieli się o tej asteroidzie i skąd wzięli jej namiary, ale zbliżyli się niepostrzeżenie, zakamuflowani, wysadzili śluzę i dokonali abordażu. Sierżant Harstad zginął już na początku. Może gdyby przeżył, sprawy potoczyłyby się inaczej… Nasz porucznik nie wiedział, co robić, więc dość szybko zostaliśmy wyłapani. Myślałem, że po prostu zginiemy, ale piraci załadowali nas na statek, wszystkich ośmiu, którzy jeszcze trzymali się na nogach, oraz porucznika. Zabrali też wydobyty zyryd i odlecieli.

      Cookie skrzywiła się mimowolnie. Piraci byli najgorsi. Gdy się miało szczęście, można było odzyskać wolność za okup od rodziny lub rządu. Jeżeli jednak nie przedstawiało się szczególnej wartości, trafiało się na targ niewolników, a stamtąd albo do arkadyjskich kopalń, albo do niezależnych konsorcjów wydobywczych. A jeżeli miało się prawdziwego pecha, pozostawało się u swoich oprawców. Piraci wykorzystywali mężczyzn do prac górniczych przy wydobywaniu „wielkiego zeta” lub innych surowców, a kobiety po prostu wykorzystywali.

      Cookie zrozumiała już, dlaczego matki nalegały, aby poszła na patrol okolic Ouididi z Dannym. Przeżył coś równie koszmarnego jak ona.

      – Ile czasu? – zapytała cicho.

      Danny popatrzył na nią bez emocji.

      – Dziesięć miesięcy, szesnaście dni i trzy godziny.

      Wzdrygnęła się. Sama spędziła w niewoli siedem miesięcy i omal nie oszalała. Uśmiechnęła się ponuro. Niektórzy uważali, że naprawdę oszalała. Właśnie dlatego Emily Tuttle zabrała ją do Azylu, do osady wysoko w górach. Uznała, że tylko tutaj Cookie będzie miała szansę otrząsnąć się z najgorszych przeżyć i przekonać, że nadal ma dużą wartość dla oddziałów specjalnych Jej Królewskiej Mości.

      Wraz z Dannym ruszyli dalej ścieżką meandrującą między zagajnikami shatah mallah, a potem przez górską łąkę otoczoną smukłymi drzewami o białej korze i drobnych zielonych liściach. Cookie nie znała tego gatunku.

      – To brzozy – wyjaśnił Danny. – Zostały przywiezione z Ziemi przez pierwszych kolonistów. Dobrze się zaaklimatyzowały w tutejszych górach.

      Po drugiej stronie łąki dostrzegli małe stado sambarów. Zwierzęta były duże, w kłębie osiągały prawie trzy metry. Cookie zatrzymała się i zapatrzyła. Sambary wyglądały pięknie – silne i atletyczne. Przypominały łosie, chociaż łosie chyba nie były takie duże. Byk miał dwa rogi, zakrzywione groźnie do przodu, a łaniom wyrastał jeden spiralny, przypominający kształtem spiczastą muszlę.

      „Piękne” – pomyślała Cookie po raz kolejny. „I zapewne niebezpieczne”.

      Zwierzęta uniosły głowy, gdy dostrzegły ludzi, po czym wróciły do jedzenia trawy, choć ich obojętności przeczyło zachowanie samca, który stanął między młodymi a potencjalnym zagrożeniem.

      Danny z satysfakcją pokiwał głową.

      – Kojący widok – wyjaśnił. – Gdyby w pobliżu było stado groginów, sambary już by uciekały. Wycofajmy się stąd powoli i pozwólmy się im paść.

      – Jak się bronią przed drapieżnikami? – zapytała cicho Cookie. – Uciekają czy walczą?

      – Zmykają, aż się kurzy. Założę się, że w życiu czegoś takiego nie widziałaś. Potrafią skakać wyżej niż konie. Głównym zagrożeniem dla sambarów są groginy, nie tak szybkie, ale wytrzymalsze. Zwykle groginy dopadają sambara, gdy się zmęczy i zwolni. Oczywiście sambary mogą walczyć, te rogi nie służą tylko do ozdoby, ale przeciwko więcej niż trzem, czterem groginom… Cóż… – Wzruszył ramionami. Natura była właśnie taka.

      – Sambary nie walczą w grupach?

      Danny zastanowił się nad odpowiedzią.

      – Jeżeli w stadzie są młode, jeden lub dwa byki potrafią zawrócić i walczyć jak najdłużej, żeby reszta stada zdążyła uciec. Nie zawsze to działa, czasami groginy po prostu omijają byki i kontynuują pogoń za stadem. Jeżeli jednak zaatakują, jest co oglądać. Stąd nie widać, ale rogi sambarów mają nie tylko ostry

Скачать книгу