Скачать книгу

przed dziobem pojawił się kolejny koszmar.

      Superpancernik Roju w eskorcie dwóch okrętów zwyczajnej wielkości. Zielone promienie antymaterii uderzały w planetę, niszcząc małe miasta i osady, mimo że pół tuzina jasnych punktów migotało wokół ogromnej jednostki – osobliwości były już gotowe do zrzucenia na Indirę.

      – Mamy przejebane – westchnął pierwszy pilot.

      Na detektorach pojawiły się dziwne odczyty. Rodriguez przyjrzał się anomalii. Ze zdumiewającą prędkością zbliżała się wielka masa. Była podzielona na kilka części, ale przemieszczała się w skupisku. Czy jeden z okrętów Roju właśnie został rozbity?

      Raf wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył odczyty.

      – Czy to jest to, co mi się wydaje?

      Rodriguez przejrzał częstotliwości transponderów. Okręty ZSO nadlatywały w bardzo ciasnej formacji, porucznik nigdy w życiu nie widział takiego szyku. Poruszały się szybciej niż jakakolwiek flota.

      Uśmiechnął się szeroko.

      – O tak.

      Właśnie nadleciał bohater Ziemi.

      ROZDZIAŁ 4

      Sektor Britannia, Indira

      Kokpit myśliwca X-25

      Porucznik Tyler „Chojrak” Volz zmagał się z drążkiem sterowniczym. Gdyby nie specjalne rękawice, pewnie byłoby widać zbielałe z wysiłku kostki. Piloci nigdy nie przećwiczyli manewru Granger Omega Trzy. Chojrak ostatnio w ogóle niewiele ćwiczył.

      Cały czas myślał o Zygzak. Odwiedzał ją codziennie, a raczej to, co zajęło jej miejsce. Gdy nie znajdowała się pod wpływem środków usypiających, zachowywała się jak zarozumiały agent Roju. Nie pozostał nawet ślad po inteligencji i sarkazmie młodej kobiety. Zniknął cały urok, a pojawiły się… całkowicie obce cechy.

      – Wszystkie jednostki, przygotować się do startu. Uważajcie na siebie. Nikt z was nie startował jeszcze przy tej prędkości, a już na pewno nie w takich warunkach, jakie dzisiaj mamy – komandor Pierce raz jeszcze powtórzył szczegółowe instrukcje. Każdy myśliwiec miał otworzyć ogień dokładnie jedną trzecią sekundy po poprzednim. I tak wszystkie sto pięćdziesiąt myśliwców. Odległości pomiędzy jednostkami w szyku były niebezpiecznie małe.

      Nie pozostał żaden margines błędu.

      Co gorsza, do każdego myśliwca podwieszony został blok osmu. Sterowanie dwukrotnie większą masą było mocno utrudnione.

      A trzeba było wykonać Granger Omega Trzy. Omega – bardzo odpowiedni dobór kodu. Ten manewr będzie prawdopodobnie ostatnim w życiu pilotów.

      Chojrak spojrzał w lewo na formację myśliwców z silnikami na biegu jałowym. Strzała, Pif-Paf, jego brat Padlina. Będzie mu ich brakowało. W słuchawkach usłyszał głos komandora Pierce’a.

      – Przygotować się… pięć sekund… trzy, dwie, jedna, start!

      Myśliwce po prawej zaczęły kolejno, dokładnie w wyznaczonych odstępach, ostrzeliwać olbrzymie wrota hangaru. Prowadzeniem ognia zajmowały się komputery pokładowe, jednak manewry wykonywali piloci. Gdy nadeszła kolej Volza, silniki automatycznie przebudziły się do życia. Nie miał jednak wiele czasu na skierowanie myśliwca do wylotu i na otwartą przestrzeń.

      Niecałą minutę później wszystkie myśliwce znalazły się na pozycjach – otaczały „Wojownika” jak ogromna aureola. Za Chojrakiem gnało trzydzieści kilka krążowników. Wszystkie zbliżały się na pełnym ciągu w stronę planety. Na orbicie znajdował się okręt Roju. Volz w życiu nie widział takiego kolosa. Z tej odległości wyglądał jeszcze jak kropka, ale ta kropka bardzo szybko rosła.

      – Do wszystkich jednostek – dobiegł ze słuchawek głos Pierce’a. – Na sygnał zwolnić bloki osmu.

      Volz raz jeszcze sprawdził na komputerze obliczenia, upewnił się, że silniki manewrowe są podpięte do systemu sterowania ogniem. Wszystko było jak należy.

      – Odpalać!

      Wgniotło go w fotel, gdy myśliwiec szarpnął się do przodu i w prawo, a zaraz potem poczuł charakterystyczny wstrząs, towarzyszący uwolnieniu bloku. Porucznik dał ciąg wsteczny, wyrównał kurs do burty „Wojownika” i zatoczył krąg wokół okrętu. Nie było czasu, aby wszystkie myśliwce wylądowały w hangarze, a próba nawiązana kontaktu bojowego podczas przelotu nie miała najmniejszego sensu. Pozostało jedynie ukryć się w cieniu „Wojownika” razem z krążownikami.

      Ukryć się i modlić.

      ROZDZIAŁ 5

      Sektor Britannia, Indira, niska orbita

      Frachtowiec międzygwiezdny „Szczęściarz”

      Coś musiało się stać. Coś bardzo niedobrego.

      – Nadlatują za szybko. To nie ma sensu… – Rodriguez przyglądał się odczytom detektorów, mimo że skierował już dziób frachtowca na kurs, który wyniesie statek z orbity, żeby można było wykonać pierwszy skok kwantowy.

      – Nieważne – odpowiedział pierwszy pilot. – Oby odwrócili uwagę bandytów, dopóki nie wykonamy skoku. I nie chodzi tylko o nas. Z planety uciekły tysiące innych frachtów i transporterów kolonialnych…

      Tysiące małych eksplozji poznaczyło powierzchnię superpancernika.

      – Jasna cholera! – Rodriguez przyglądał się temu z podziwem. Granger zbliżył się do ogromnej jednostki i jej eskorty pierwszy, wystawił się na strzał. Jednak z cienia „Wojownika” wychylały się setki wieżyczek artylerii magnetycznej na krążownikach ZSO, ukrywających się w ciasnej formacji pod osłoną kadłuba starego okrętu. Pomimo tak nietypowego szyku każda jednostka miała wystarczająco dobry widok na superpancernik wroga, aby wystrzelić kilka salw ultraszybkich pocisków.

      Tysiące trafień poznaczyło pancerz wroga. Wielki pancernik i jego eskorta otworzyły śmiercionośny ogień do zbliżającego się szybko „Wojownika” – w jego dolny pancerz wbiły się promienie antymaterii. Rodriguez mógł sobie tylko wyobrazić, jakich zniszczeń dokonały na niższych pokładach.

      – Spektakularny widok, ale flota Grangera przeleci obok bandytów w dziesięć sekund. Nie wiem, co dobrego z tego przyjdzie. – Raf tylko się skrzywił.

      – No to patrz uważnie. Ja już wiem. – Rodriguez wskazał odczyty detektorów. Prawie nie wykrywały stu niewielkich pocisków, które wysłał „Wojownik”. Małych, ale tysiące razy większych niż kinetyczna amunicja wystrzeliwana ze standardowych dział magnetycznych.

      Mknęły z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na sekundę.

      Przelatująca flota ZSO, wciąż pod osłoną „Wojownika”, nadal ostrzeliwała superpancernik, kilka krążowników posłało nawet parę salw w jego eskortę, ale Rodriguez już zrozumiał, co się dzieje. Konwencjonalny ostrzał był jedynie kamuflażem. Domysły porucznika potwierdziły się parę sekund później – na pancerzu wielkiego okrętu obcych rozbłysły oślepiające eksplozje.

      Sto pięćdziesiąt oślepiających błysków.

      – Nie wierzę… – Raf nie mógł oderwać oczu od superpancernika. Ze stu pięćdziesięciu wyrw wzdłuż stukilometrowego kadłuba wydobyło się sto pięćdziesiąt strumieni szczątków, dymu i płomieni.

      – Nie wierzę – powtórzył pierwszy

Скачать книгу