Скачать книгу

Korneliuszu, tylko spokojnie… – Dirti poklepała go poufale po spiętych plecach. – Procedura autodestrukcji włączona, przyjęłam. A czy można ją jakoś wyłączyć?

      – Tak… sądzę, że tak. Za sprawą komandora statku.

      – Doskonale… – uśmiechnęła się kąśliwie Dirti i wrzasnęła do zgromadzonych: – Zauważyliście, że potrafię otwierać zamknięte drzwi! – Pokazała wyłupione oko. – Uruchamiać zablokowaną broń! – Pokiwała odgryzionym palcem, szczerząc się diabolicznie. – Więc tylko powiedzcie, czego mam pozbawić komandora, aby ten statek nie rozleciał się na kawałki! Powiedzcie, a zrobię to! – Przytknęła lufę karabinu do krocza Kornela.

      – Sądzę – odpowiedział namierzony mężczyzna – że aż tak daleko nie trzeba będzie się posunąć… Zarówno w jego, jak i w moim przypadku…

      – A więc do dzieła! – wydarła się Dirti. Udała się do otwartego włazu, a reszta grupy podążyła za nią.

      – Zostało osiemnaście minut i z osiemnastu strażników… – wyliczał skrupulatnie Kornel. – Sugeruję udać się na mostek, poprowadzę.

      Grupa ruszyła korytarzem. Na rozwidleniu Kornel zatrzymał się.

      – Zmiana planów – oznajmił. Nikt nie próbuje nas powstrzymać. Nie próbują opanować statku. Co za tym idzie, uruchomienie autodestrukcji nie jest tylko asekuracją. Jest celem samym w sobie.

      – Kończ tę burzę mózgów z piorunami! W którą stronę?!

      – Nie idziemy na mostek. Zapewne cały personel chce się stąd ewakuować.

      – Więc?!

      – Ruszamy w drugą stronę, do hangaru! Za mną!

      Oddział skazańców dotarł do masywnych drzwi. Dirti powtórzyła manewr z okiem. Drzwi rozsunęły się.

      Przypuszczenia Kornela okazały się słuszne. Ludzie ustawieni gęsiego po kolei znikali w śluzie prowadzącej do mniejszego statku w hangarze.

      – Miejmy nadzieję, że stare zasady wciąż obowiązują – smętnie zaintonowała Dirti.

      – Co masz na myśli? – rzucił nerwowo Kornel.

      Kobieta wycelowała w koniec kolejki.

      – Jak to co? Kapitan zawsze schodzi z okrętu ostatni… – Po tych słowach wystrzeliła. Jednym strzałem skosiła trzech załogantów w białych kombinezonach. Pozostali jak na komendę rzucili się w panice do śluzy.

      – Bohaterowie… – Dirti parskała drwiąco między następnymi wystrzałami. – I to oni was pokonali? Żałosne…

      Gdy ostatni z uciekinierów zniknął jej z oczu, podeszła do trupów. Tuż za nią podążał Kornel.

      – To on. To komandor! – Pokazał na mężczyznę z ziejącą dziurą w piersi.

      – Zatem co mu odciąć?

      – Nie jestem pewien… W celu autoryzacji zmiany rozkazów potrzebować będziemy zapewne oka… Może odcisku palca…

      – Do roboty. – Dirti ponownie wyłupiła swej ofierze oko. Do kompletu, za pomocą posiadanej broni, odstrzeliła dłoń.

      – Świetna… – Kornelowi słowa więzły w gardle – …robota… Teraz biegiem do kokpitu.

      W końcu dotarli do wyznaczonego celu. Przejęty Kornel znalazł się na mostku.

      – Doskonale wyglądasz. – Dirti posłała mu całusa. – To dla ciebie idealne miejsce.

      Odwzajemnił się kobiecie krzywym grymasem twarzy, połączonym z ocieraniem kropli potu z czoła.

      – Została minuta… – oświadczył roztrzęsiony.

      – Dla mnie raptem parę sekund… – Dirti wysunęła ponętnie długi język i potarła się ręką po kroczu.

      – Jesteś szalona! – wrzasnął Kornel wpatrujący się w migające wskaźniki na pulpicie. Zaraz dodał: – Wiem! Już wiem, jak to zatrzymać! Dawaj! Dawaj to przeklęte oko i rękę! Do autoryzacji potrzebne są oba! Szybciej!

      – Służę… – Dirti podała części ciała Kornelowi. Ten w pośpiechu przykładał je do migających lampek. Naraz płaczliwym głosem zaskamlał:

      – Linie papilarne się zgadzają, ale oko… Oko nie działa… System je odrzuca… Dziesięć sekund…

      – Ups, przepraszam! Pomyliłam gałki… – Dirti z rozbrajającym uśmiechem na ustach otworzyła przed Kornelem dłoń, na której leżało drugie oko.

      – Ty…! – Mężczyzna chwycił je błyskawicznie i drżącymi rękoma skierował w snop intensywnie czerwonego światła.

      Nagle męczący do nieprzytomności dźwięk ucichł, a czerwone światło zniknęło.

      Kornel przeszedł chwiejnie parę kroków i padł na wznak na podłogę.

      – Udało się… naprawdę się udało… – powiedział z ulgą.

      – Cóż…

      – Więc tak wygląda… prawdziwa walka?

      – To jeszcze nie koniec…

      – Jak to? – Kornel wsparł się na łokciach i spojrzał pytająco na Ditri.

      – Zrobimy to tutaj, czy poszukamy łóżka w kwaterze komandora?

      Kwadratowe pomieszczenie nasączało się łagodnym, białym światłem. Obok biurka i zielonego, doniczkowego kwiatu z jakiegoś tworzywa, stało najprawdziwsze łóżko. Na nim naga Dirti siedziała okrakiem na spoczywającym w pozycji horyzontalnej Kornelu. Kobieta przeniosła zwyczaje ze spalonych słońcem pustkowi, gdzie dzielenie się własną cielesnością, było gestem zbliżania się do siebie nieznajomych. Gdziekolwiek się Dirti znalazła, potrzebowała sojuszników. Bowiem przejmując kosmiczny statek właśnie narobiła sobie nowych wrogów. Przywykła, podział na swoich i obcych, nie robił na niej wrażenia. W przeciwieństwie do jej odnowionego ciała. Na mężczyźnie poruszała się, obdarzając go taką czułością i zainteresowaniem, jakby był dmuchaną lalką. Bez reszty podniecała się, nie inaczej, tylko samą sobą.

      – O tak… właśnie tak… – wyjęczała z błogością i nasycona rozkoszą stoczyła się z Kornela. Usłyszała pretensjonalny, męski głos:

      – Potrzebuję jeszcze trochę czasu…

      – Dokończ sam. Tylko nie na mnie. Dobranoc.

      Śniącą Dirti najpierw nawiedził koszmar, w którym zakuta w łańcuchy pracowała w kopalniach Czyśćca. Potem było już lepiej, o wiele lepiej. Śniło jej się, że wcieliła się w postać Alexa, osobę z początku dwudziestego pierwszego wieku i posuwała przed żarem kominka niejaką Alicję. Był to niezwykle wyrazisty sen, a po nim przyszły inne, senne wizje. Tym razem była zarżniętą przez siebie Arlen, dla odmiany posuwaną przez wieśniaka imieniem Andre. Tą wizją Dirti nie była zachwycona.

      Gdy obudziła się usiadła na łóżku. Z pewnym trudem przypomniała sobie, gdzie się obecnie znajdowała. Kiedy sobie to uzmysłowiła, odetchnęła z ulgą – miejsce i czas wydawały się nienajgorsze. Grunt, że nie był to początek jej bytności w Czyśćcu, gdzie padali z wycieńczenia ludzie, których potem przychodziło jej spożywać i to niedopieczonych.

      Kobieta popatrzyła na nagie plecy Kornela. Siedział zgarbiony przy biurku komandora i uważnie wodził po blacie jakimś patyczkiem, wzbudzając nim kolorowe rozbłyski. Dirti uśmiechnęła się szerzej. Ci ludzie wydawali się słabi. Byli słabi. Dzięki temu podporządkuje ich sobie z łatwością.

      Конец ознакомительного

Скачать книгу