Скачать книгу

w nim częstym gościem.

      Tym razem wypełnione było liczbami: danymi statystycznymi, pulsem, spisami inwentarza, liczbą rannych.

      A żar palił od wewnątrz.

      Poprzednio to było przenikliwe zimno. Nie mogła powstrzymać dreszczy. Teraz była mokra od potu, a liczby z jej osobistego piekła z sadystyczną przyjemnością informowały ją, jaki procent z wydalonego płynu skierowany został do odzyskania przez specjalnie do tego przeznaczone kieszenie w jej pancerzu.

      Liczby po prostu nie chciały zniknąć, nieważne, jak bardzo starała się ich pozbyć.

      – Proc, tryb uśpienia – szeptała rozgorączkowana, nakazując komputerowi wyłączenie się.

      Robił to natychmiast, by uruchomić się po chwili pod wpływem niezamierzonego skurczu mięśni jej twarzy.

      Miała ochotę krzyczeć, pragnienie rosło gdzieś w głębi, ale była cicho. Cały czas. Ktoś jej to kiedyś nakazał, dawno temu, ale jego nazwisko uleciało z pamięci. Nazwisko, ale nie nakaz. Upragniony krzyk zamieniał się w cichy jęk.

      Tak, piekło tym razem było gorące.

      Marzyła o tym, by choć na chwilę znaleźć się w jego mroźnej odmianie.

      Sierżant Sorilla Aida znała jednak piekło i wiedziała, że marzenia są w nim niewiele warte. Piekło żywiło się marzeniami, zmieniając je w torturę fałszywej nadziei.

      Wiedziała o tym, ale nie mogła przestać marzyć.

      W końcu była w piekle, prawda?

      ***

      Co kilka minut na głowę i twarz kobiety wylewano wodę ze strumienia.

      Rudowłosa pielęgniarka cały czas myślała nad sytuacją. Implanty sierżant najwyraźniej oszalały, ich impulsy kontrolne zakłócone zostały przez wstrząśnienie mózgu. Implanty wzrokowe żarzyły się nieustannie, a Tara mogła sobie jedynie wyobrażać, jaki horror przeżywała leżąca kobieta.

      Trwało to od co najmniej dwudziestu godzin. Dwudziestu godzin, w ciągu których ciało pacjentki nie doznało ani chwili ulgi.

      Co dziwniejsze, poza gorączką i kontuzją głowy, dochodziła do zdrowia zadziwiająco szybko. Wyglądało na to, że żebra się pozrastały, a rany były już tylko różowymi bliznami. Podczerwień działała znakomicie i zdaniem Tary okazała się skuteczniejsza niż cokolwiek, czym dysponowała w klinice.

      Niestety, podczerwień nie była przeznaczona dla pacjentów z gorączką.

      – Więcej wody – nakazała medyczka. – Przynieście mi jej zasobnik... Może tym razem uda mi się do niego dostać.

      Niestety, jak się okazało, były to płonne nadzieje. Już wcześniej sprawdzała skrzynię, ale w żaden sposób nie mogła jej otworzyć. Nie zgadzały się dane biometryczne, a ze względu na kombinezon nie mogła użyć dłoni pacjentki.

      Ciągle jednak próbowała coś zrobić.

      ***

      Gorączka osłabła trzeciego dnia tak nagle, że Tara o mało tego nie przegapiła. Sama ledwie trzymała się na nogach. W jednej chwili pacjentka była rozgorączkowana, a w następnej zaczęła dygotać. Podobno czasem się to zdarzało, ale medyczka widziała takie zjawisko po raz pierwszy. Zmierzyła temperaturę sierżant i z ulgą odnotowała, że spadła o kilka stopni, prawie wracając do normy.

      Przestała polewać Aidę wodą. Minęła blisko godzina i pacjentka oprzytomniała.

      – Lepiej się czujesz? – spytała łagodnie Tara.

      Kobieta pokiwała głową i odparła łamiącym się głosem:

      – Wydaje mi się, że... wróciłam.

      – Co?

      – Nic takiego – uśmiechnęła się słabo Sorilla.

      Mrugnęła oczami, poruszyła szczęką i blask w jej oczach zgasł. Tara przyglądała się jej uważnie, a ona odpowiedziała spojrzeniem tak skupionym, że medyczka poczuła się nieswojo. Minęły długie sekundy, podczas których blask nie powrócił. Sierżant opadła na łóżko i zamknęła oczy.

      – Dzięki Bogu.

      Wypowiedziane przez nią słowa były prawie niesłyszalne, ale Tara doskonale je zrozumiała. Westchnęła z ulgą, gdy pacjentka zapadła w końcu w sen i przestała się ruszać.

      – Dzięki Bogu – zgodziła się pielęgniarka, zamykając oczy i pocierając powieki.

      Wstała i zwróciła się do najbliżej znajdującej się osoby:

      – Pilnujcie jej. Zawiadomcie mnie, gdy tylko się obudzi. Potrzebuję tygodnia snu, a ona pewnie ze dwóch.

      ***

      Nie trwało to dwóch tygodni, ani nawet dwóch dni. Sorilla obudziła się po trzydziestu dwóch godzinach, już całkowicie bez gorączki, z ciałem wyleczonym i zregenerowanym przez biologiczne i mechaniczne systemy, w które była wyposażona. Światło sączyło się przez ściany, sufit i szparę pod drzwiami. W oknach wisiały zasłony, tak więc były one w zasadzie jedynymi źródłami cienia.

      Aida mrugnęła i włączyła wyświetlacze. Z wprawą nawigując po interfejsie użytkownika, sprawdzała status sprzętu.

      – Cholera – powiedziała cicho.

      Zapas mocy kombinezonu był prawie na wyczerpaniu, do zera pozostało trzy procent. Wyłączyła systemy zewnętrzne i rozpięła pancerz. Magnetyczne zamki puściły bezgłośnie, ale ona nie pozwoliła im się zupełnie rozejść, zanim nie sprawdziła otoczenia.

      W pokoju był mężczyzna, chrapiący lekko, oparty o ścianę. Jego karabin znajdował się około trzech metrów od niego, tam, gdzie położył go wieczorem. Sierżant z dezaprobatą pokręciła głową. Broń najprawdopodobniej nie miała wprowadzonego naboju do komory, a niewykluczone, że w ogóle nie podpięto do niej magazynka.

      To był karabin myśliwski, używany do obrony przed zwierzętami, a nie do walki. Mężczyzna był więc myśliwym, a nie żołnierzem. Z kolei pierwszą zasadę myśliwych stanowiło zachowanie bezpieczeństwa. Nie trzymaj broni załadowanej, nie przechowuj amunicji w tym samym miejscu, trzymaj ją zabezpieczoną aż do momentu, w którym chcesz strzelać.

      Dobre zasady dla myśliwego, który miał w domu dzieci, za to nie najlepsze na polu walki.

      Całkowicie zwolniła zamki. Płyty wydały odgłos przypominający mlaśnięcie, gdy odklejały się od jej ciała. Żelowata substancja pokrywająca skórę zapewniała połączenie z systemami pancerza oraz stanowiła dodatkową ochronę przed infekcjami w razie uszkodzenia zbroi. Sorilla miała uczucie, jakby zrywała z siebie naskórek.

      Dźwięk powinien obudzić strażnika pozostawionego w chacie, ale ten chrapnął tylko głośniej. Kobieta usiadła, a jej nagie ciało błyszczało od resztek żelu.

      Głowa nadal ją bolała przy każdym poruszeniu, ale było to do zniesienia. Podniosła się znad pancerza i stanęła na zapiaszczonej podłodze. Drobiny natychmiast przykleiły się jej do stóp, nieprzyjemnie uwierając w palce. Zignorowała to i kantem dłoni zaczęła ścierać resztki żelu.

      Obudzony strażnik lekko się poruszył i szeroko otworzył ze zdumienia oczy, zdając sobie sprawę, że patrzy na nagą kobietę, stojącą zaledwie kilka metrów od niego. Jego wzrok powoli się podnosił, zatrzymując się na dłużej na wysokości bioder i biustu, aż w końcu doszedł do twarzy.

      Sorilla odwróciła głowę w lewo bez żadnych emocji.

      – Przynieś mi mój zasobnik.

      Mężczyzna wolno pokiwał głową, ale poza tym nie wykonał żadnego ruchu.

Скачать книгу