Скачать книгу

Rudd po prostu to uwielbiał.

      Popatrzył na dane z ekranów. Miał piętnaście okrętów – dwa krążowniki i trzynaście niszczycieli. Leciały w formacji, osiem z przodu, siedem z tyłu i po lewej od jednostki porucznika. Jak we wszystkich misjach, komputer okrętu wyświetlił plan sytuacyjny, który pomagał ustawić flotę – wyglądało to jak migotliwa, kwadratowa plansza do gry. Dzięki temu każdy okręt biorący udział w ćwiczeniu znał swoją pozycję w stosunku do innych jednostek własnej formacji oraz celów, a w ferworze walki bardzo to pomagało, gdy się wiedziało, co to znaczy „północ”, „południe”, „wschód”, „zachód”, „góra” i „dół”. Porucznik leciał na „wschód”, w kierunku dużego pasa asteroid, który zajmował „wschodnią” krawędź obrazu. Pas był ogromny, ciągnął się od góry do dołu ekranu. Przed asteroidami znajdowała się stacja zaopatrzeniowa Alamo. Zapewniało to doskonałą pozycję obronną, zwłaszcza ze względu na szum i zakłócenia tworzone przez asteroidy. Można tam było ukryć sporą grupę bojową. Oczywiście Rudd wiedział, że jego przeciwnicy nie mają raczej dużej grupy bojowej. To uczniowie mieli się sprawdzić w tym ćwiczeniu, nie instruktor. No i kapitan Grey lubiła utrudniać kursantom sytuację. Ostrożność jednak nigdy nie zaszkodzi.

      – Wysłać drony zwiadowcze na prawą i lewą stronę stacji. Niech zwrócą szczególną uwagę na wskazania detektorów termicznych. Wszystko, co gorące, to okręt wroga.

      Rudd zastanawiał się, co planują kursanci. Poprzednia grupa, przeciw której walczył w tym scenariuszu, próbowała zmylić go przynętami, ale zwiad dronów wykrył podstęp. Kiedy siły Niebieskich wyskoczyły z ukrycia w pasie asteroid, Rudd był na to przygotowany – oszukał ich, zmusił do zmarnowania pocisków na jego przynęty. Walka skończyła się po dwóch minutach. Raport z tego starcia był krótki i złośliwy.

      – Stacja zaopatrzeniowa Alamo w zasięgu pocisków – zameldował oficer Rudda. Porucznik wrócił do teraźniejszości.

      – Pełna gotowość, ludzie – ostrzegł. – Nasi milusińscy zaraz do nas przyjdą.

      Chwilę później rozległ się alarm.

      – Trafienie laserem! Dostaliśmy z lasera w rufę.

      Szybki przegląd wskazał, że okręt odniósł tylko nieznaczne uszkodzenia, ale i tak oznaczało to, że bitwa się rozpoczęła. Rudd pochylił się nad ekranem z danymi detektorów zwiadu. Obraz był marny, zakłócany przez szum z pasa asteroid, ale wystarczająco wyraźny.

      „Tuście, robaczki”. Pięć, nie – sześć niszczycieli wynurzyło się zza asteroid dziesięć stopni na lewo od stacji. Dobrze.

      Rudd połączył się ze swoim pierwszym oficerem.

      – Frank, to podstęp. Wyślą kolejne siły, gdy tylko ruszymy do ataku. Ty walcz z tą grupą. Ja zajmę się prawdziwym natarciem.

      Oddział Czerwonych skręcił w lewo, aby zająć się zagrożeniem. Obie grupy wymieniły salwy pocisków. Rudd nie zwracał na nie uwagi. Ta szóstka nie stanowiła prawdziwego zagrożenia. Rozkazał dronom zwiadowczym przesunąć się w górę i w dół, prostopadle do płaszczyzny bitwy, i aktywnie namierzać wszystko, co się zbliży. Nie sądził jednak, aby Tuttle akurat tak przeprowadziła drugie uderzenie, było to zbyt oczywiste i łatwe do wykrycia. Rudd mógłby się założyć, że dziewczyna planowała atak od tyłu, więc kazał zmienić nieco pozycję drugiego szeregu swojej formacji, aby w razie czego skontrować uderzenie.

      Tymczasem wymiana ognia przebiegała niemal tak, jak porucznik się spodziewał. Niebiescy wyczerpywali swoje zasilacze, ale strzelali bez namysłu, nie przejmując się osiągnięciem najlepszej pozycji do trafienia. Rudd przyjrzał się bliżej, a potem z rozczarowaniem pokręcił głową. Najlepszą taktyką dla Niebieskich byłoby wystrzelenie wszystkich pocisków, a następnie odwrót i ukrycie się znowu wśród asteroid przed pociskami i laserami Czerwonych. Jednak podchodzili coraz bliżej, o wiele bliżej, niż powinni, jak brytyjska kawaleria pod Waterloo. Wystawią się na niszczycielskie trafienia i nie zdążą uciec pod osłonę pasa. Rudd zmarszczył brwi. Po Tuttle spodziewał się lepszej taktyki.

      Nagle wskazania detektorów uległy zmianie – ukazały grupę Niebieskich, która próbowała wrócić do pasa asteroid. Okręty rozpaczliwie wypuszczały chmury pyłu, aby dodatkowo zakłócić odczyty czujników. Pierwszy oficer Rudda rozkazał wystrzelić drugą salwę i osiemdziesiąt pocisków pomknęło w stronę wycofującego się wroga.

      Porucznik obserwował wskazania czujników przesyłane z dwóch dronów zbliżających się do stacji Alamo. Chmury maskujące tylko wzmagały zakłócenia – nic dziwnego – ale po prawej nic nie było widać… A może jednak? Za plecami Rudd usłyszał jęk zawodu oficera artylerii, gdy pociski straciły namiary celów w chmurze pyłu. Niektóre przebiją się i po drugiej stronie odzyskają namiar. Może.

      „Czas na drugi akt” – pomyślał Rudd.

      Położył dłoń na ramieniu oficera przy panelu namierzania.

      – Aktywne skanowanie tego obszaru! – Wskazał na przestrzeń po prawej stronie stacji zaopatrzeniowej. – Wypingować ich dokładnie!

      Oficer nastawił detektory na sekwencję pięciu impulsów, a potem wcisnął guzik. Ledwie nadeszły pierwsze dane, rozległy się syreny alarmowe.

      – Pięćdziesiąt pocisków od rufy! Pięć-zero pocisków! Dwie minuty do uderzenia! – rzucił oficer.

      Zanim jednak Rudd wydał rozkaz uniku, jeden z jego ośmiu okrętów zaczął błyskać na pomarańczowo. Porucznik zamrugał zaskoczony. Tego się nie spodziewał.

      – „Aleksandria” zniszczona. Zdaje się, że wielokrotne trafienia laserami rozbiły jej butlę. – Oficer łączności podniósł wzrok znad ekranów. – Na bogów naszych matek! Te lasery musiały być wycelowane wszystkie w jeden punkt.

      Rudd zaklął pod nosem. Każdy okręt posiadał magnetyczną „butlę” chroniącą reaktor antymaterii. Była dobrze opancerzona, jednak szczęśliwy traf mógł uszkodzić jeden z głównych akumulatorów, przez co butla zaczynała fluktuować i traciła stabilność. A kiedy antymateria stykała się z materią… okręt nie miał szans.

      Nadeszła pora na zasadzkę przygotowaną przez porucznika. Włączył radio, żeby porozmawiać ze swoim drugim skrzydłem. Dwa krążowniki i pięć niszczycieli czekało na tyłach z reaktorami antymaterii na jałowym biegu i z zachowaniem ciszy w eterze. Istniała spora szansa, że Niebiescy nawet ich nie dostrzegli.

      – Rudd do Czerwonych Dwa! Atakujcie oddział, który znajduje się na moich tyłach. Natychmiast!

      Chwilę później druga grupa Czerwonych wypuściła dziewięćdziesiąt pocisków.

      „To powinno rozproszyć uwagę przeciwnika” – pomyślał Rudd. Teraz wystarczyło zawrócić i…

      – Poruczniku, „Boston” zgłasza kilka trafień laserem! Uszkodzenie jednej wyrzutni pocisków i sterowania bronią!

      „Szlag!” – prychnął Rudd w duchu. Nadal zamierzał wygrać to starcie, choć Tuttle zadała mu mocny, podstępny cios. Porucznik musiał chronić swoje siły, dopóki krążowniki nie zdziesiątkują wroga. Szybko oszacował sytuację. Pas asteroid mógłby stanowić dla niego osłonę, ale znajdował się wciąż dość daleko – o kilka minut lotu. Za daleko.

      Rudd uśmiechnął się lekko. Pierwszy z okrętów Niebieskich zostawił za sobą chmurę pyłu, aby się zamaskować. Znajdowała się tuż przed jednostkami porucznika. Czemu nie?

      – Czerwoni Jeden! Wszystkie jednostki lecą w chmurę pyłu. Niech Czerwoni Dwa zajmą się okrętami wroga z tyłu, a my pogonimy za pierwszą grupą Niebieskich. Wykonać!

      Pół minuty później siedem jego niszczycieli

Скачать книгу