Скачать книгу

nią zdziwiony.

      – Nie przypominam sobie, żebym prosił cię o jakiekolwiek wyjaśnienia.

      – Wobec tego wracam do swoich zajęć – powiedziała, pochylając się nad klawiaturą.

      Palce miała lodowate i drętwe, ale zmusiła je do pracy. Pisząc, ani razu nie podniosła głowy. Czuła się fatalnie.

      Donavan też już się nie odezwał. Nie zwlekał również z odejściem. Po chwili w holu zadudniły jego miarowe kroki, gdy szedł do wyjścia, zostawiając za sobą smugę dymu z cygara.

      Parę minut później Calhoun wychynął ze swojego pokoju.

      – Wychodzę na godzinę – poinformował ją, zerkając na zegarek. – Powiedz o tym Justinowi, dobrze?

      – Oczywiście – odparła z uśmiechem.

      Calhoun chwilę wahał się, obserwując uważnie jej smutną twarz.

      – Posłuchaj, Fay, nie bierz sobie do serca wszystkiego, co wygaduje ten facet – rzekł łagodnie. – Nie sądzę, żeby świadomie chciał kogoś zranić. Niestety, taki już jest, że wszystkim nadeptuje na odcisk. Tylko mój brat potrafi się z nim jakoś dogadać.

      – Donavan wybawił mnie kiedyś z kłopotliwej sytuacji – wyznała. – Chciałam mu podziękować, ale on najwyraźniej przestraszył się, że chcę go poderwać. Mój Boże, posądził mnie nawet o to, że zatrudniłam się tutaj tylko dlatego, że on robi z wami interesy!

      – Aha, rozumiem! – rzekł Calhoun ze śmiechem. – Nie byłabyś pierwszą kobietą, która zastawia na niego pułapkę. Mówię poważnie. Im Donavan głośniej warczy i energiczniej opędza się od wielbicielek, z tym większą zawziętością one go ścigają. Bo też niezła z niego partia. Nieźle zarabia w Mesa Blanco, a poza tym ma ranczo, które przynosi mu bardzo konkretne dochody.

      – Mesa… Blanco? – wyjąkała.

      Układanka zaczyna tworzyć całość.

      – Tak. Nie przedstawił ci się? – Na ustach Calhouna pojawił się smutny uśmiech. – Pewnie nie. Cóż, właśnie miałaś przyjemność rozmawiać z J.D. Langleyem.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Dotrwała do końca dnia, robiąc dobrą minę do złej gry, nie chciała bowiem pokazywać, jak bardzo cierpi. Jeśli do tej pory miała cień nadziei, że nie jest obojętna Donavanowi, ten dzisiejszym zachowaniem brutalnie pozbawił ją wszelkich złudzeń. W sposób niepozostawiający żadnych wątpliwości dał jej do zrozumienia, że nie potrzebuje ani jej uczuć, ani pieniędzy.

      W dodatku nie uwierzył, że ona naprawdę musi pracować. To prawda, że poradziłaby sobie i bez tego, ale mógł przynajmniej udawać, że jej wierzy.

      Nie była zaskoczona, dowiadując się, że Donavan i J.D. Langley to jedna i ta sama osoba. Okazało się, że wszyscy zwracają się do niego, używając jego drugiego imienia.

      Wszyscy z wyjątkiem tych, z którymi prowadzi interesy. Opinia, jaką sobie wyrobił, była w pełni zasłużona. Fay doskonale rozumiała, dlaczego Ballengerowie nie znoszą jego wizyt w tuczarni.

      Żałowała, że okazał się człowiekiem tak wrogo nastawionym do świata. Zwłaszcza że kiedy go poznała, pojawiła się między nimi czułość, jakiej nigdy dotąd nie zaznała. Widocznie jednak te pozytywne uczucia były jednostronne, pomyślała z goryczą.

      Leżąc tej nocy w łóżku, tłumaczyła sobie, że musi skończyć z rozpamiętywaniem tej historii, gdyż czekają ją realne problemy, które powinna jakoś rozwiązać. Ma ich tak wiele, że naprawdę nie musi dopisywać do tej listy kontaktów z niesympatycznym panem Langleyem.

      Najwyraźniej jednak los się na nią uwziął. Kiedy nazajutrz weszła w porze lunchu do nowo otwartej kafeterii, stanęła oko w oko z Donavanem. Usiadła przy wolnym stoliku, a on obrzucił ją piorunującym spojrzeniem. Skończył już posiłek i teraz popijał kawę.

      Przesunęła krzesło, by nie patrzeć na niego, i drżącymi dłońmi zdjęła talerz z tacy.

      – Powiedziałem ci wczoraj – odezwał się, stając za jej plecami – że nie życzę sobie, żebyś za mną łaziła. Nie słyszałaś, co do ciebie mówiłem?

      Ostry ton jego głosu był jak smagnięcie batem. Na dodatek mężczyzna mówił głośno, więc natychmiast wzbudził niezdrową sensację wśród siedzących przy sąsiednich stolikach. Fay zaczerwieniła się ze wstydu, uniosła jednak głowę i z niejaką obawą spojrzała w jego lśniące od gniewu oczy.

      Nie miałam pojęcia, że tu jesteś… – powiedziała niepewnie.

      – Naprawdę? – spytał z przekąsem. – Nie widziałaś mojego samochodu na ulicy? Daj sobie spokój, nowicjuszko. Nie znoszę znudzonych bogatych panienek, więc przestań deptać mi po piętach. Zrozumiałaś?

      Obrócił się i wyszedł z lokalu, ona zaś została sama ze swoim upokorzeniem. Czuła się tak podle, że przeszła jej ochota na jedzenie, więc czym prędzej wróciła do pracy.

      Łażę za nim, dobre sobie, mruczała pod nosem, wpisując dane do komputera. Nawet nie wiedziała, jakim samochodem jeździ ten gbur. Zapomniał, że tamtego wieczoru wiózł ją rozklekotanym pikapem? Może myślał, że widziała jego samochód, kiedy był ostatnio w tuczarni.

      I tu się pomylił. W każdym razie im częściej ma z nim do czynienia, tym mniej wydaje jej się sympatyczny. I wcale go nie śledzi! Zrobi wszystko, żeby go więcej nie spotkać. Ma to u niej jak w banku!

      Następnego dnia koło południa do biura zajrzała Abby. Przyniosła zaproszenie na bal.

      – Calhoun i ja wybieramy się dzisiaj na imprezę charytatywną. Zdaję sobie sprawę, że dowiadujesz się o tym w ostatniej chwili, ale może z nami pójdziesz?

      – Myślisz, że wuj Henry też tam będzie?

      – Nie sądzę. Daj się namówić. Od dwóch dni snujesz się z nieszczęśliwą miną, przyda ci się jakaś odmiana. Możesz jechać razem z nami. Poza tym chcę przedstawić ci bardzo miłego młodego człowieka. Jest wolny, przystojny i na tyle zamożny, że nie będzie miał kompleksów na punkcie twojego majątku.

      – Hm, czy to pan Langley…?

      – Słyszałam o incydencie w kafeterii. – Abby skrzywiła się z niesmakiem. – J.D. nie uczestniczy w balach dobroczynnych, więc nie bój się, że znowu się na niego natkniesz.

      – Całe szczęście. Kiedy go poznałam, był dla mnie bardzo miły, ale teraz traktuje mnie okropnie. Chciałam mu tylko podziękować, a on myśli, że zastawiam na niego sidła. – Wzruszyła ramionami. – W życiu nie polowałam na żadnego faceta!

      – Nie jesteś w jego typie – rzekła Abby łagodnie. – Twoje miliony skutecznie go odstraszają, nie mówiąc już o młodym wieku. J.D. jest po trzydziestce, a o ile mi wiadomo, nie lubi bardzo młodych kobiet.

      – A on w ogóle lubi kobiety? Mnie na pewno nie. Ja naprawdę nie próbowałam go poderwać!

      – Nie myśl już o tym, nie warto.

      – Jesteś pewna, że nie będzie go na tym balu?

      – Jestem pewna – odparła Abby z przekonaniem.

      Prorocze słowa. Abby i Calhoun podjechali o umówionej porze pod jej dom i zabrali ją do eleganckiej rezydencji Whitmanów, gdzie odbywał się bal.

      Fay włożyła na tę okazję długą jedwabną suknię z jednym odkrytym ramieniem i upięła włosy w stylowy kok. W tej białej kreacji wyglądała młodzieńczo, delikatnie i… bardzo zamożnie.

      Przywitawszy się z gospodarzami,

Скачать книгу