Скачать книгу

ręcznie akta sprawy lustracyjnej. Ale nie narzekam. Przepisując, lepiej się zapamiętuje.

      Co mówią teczka Luśni i akta jego sprawy? Jak pamiętamy, w 2006 r. Sąd Najwyższy prawomocnie i ostatecznie uznał Roberta Jerzego Luśnię za tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa działającego pod pseudonimem „Nonparel”. Sąd nie mógł postanowić inaczej. Z licznych dokumentów, akt i zeznań niezbicie wynika, że Luśnia donosił na swoich kolegów z podziemnych organizacji: Ruch Młodej Polski i Niezależne Zrzeszenie Studentów. A także na nielegalne wydawnictwa i kierujące nimi osoby. Wydał władzom bezcenny sprzęt drukarski podziemia. Kablował m.in. na podziemnych działaczy: Mariana Piłkę, Tomasza Wołka, Mariusza Kobzdeja, Piotra Ogińskiego, jak również na 18-letniego harcerza o pseudonimie „Struś”. Chłopak ukrywał się przed esbecją. A Luśnia obiecał esbekom, że gdy tylko „złapie kontakt” ze „Strusiem”, to do nich zadzwoni.

      Robert Luśnia robił to wszystko za pieniądze. Brał je i kwitował. W jego teczce znajduje się dziewięć podpisanych przez niego pokwitowań z ostatniego kwartału 1984 r., które opiewają na łączną sumę 21 200 zł. Z esbeckich raportów wynika, że dostał jeszcze więcej: 26 230 zł.

      Obie kwoty znacznie przekraczają wysokość średniej pensji w latach 1983–1984 r.

      Luśnia musiał lubić pieniądze. I nadal je lubi. Tyle że dzisiaj są to znacznie większe kwoty. Jest w końcu milionerem.

      W 2001 r. Robert Luśnia, podobnie jak Macierewicz, został posłem z listy Ligi Polskich Rodzin – skrajnie prawicowej partii politycznej kierowanej przez Romana Giertycha, który wówczas głosił dużo bardziej ekstremalne poglądy niż dzisiaj. Gdy Luśnia znalazł się w Sejmie, media wzięły pod lupę jego majątek. 6 lutego 2004 r. gazeta „Metro” podała, że Robert Luśnia jest najbogatszym posłem. Dziennikarze Aleksandra Pawlicka i Jakub Stachowiak napisali o jego rozliczeniach z firmą Herbapol Lublin. Okazało się, że Luśnia dostał od tej spółki niemal 15 mln zł, z czego 11 mln w gotówce. Przekonał jednak urząd skarbowy, że nie musi płacić od tego podatku [!]26.

      „Nonparel” zawsze umiał walczyć o swoje.

      Jak to możliwe, że Antoni Macierewicz – pogromca „układu” zwalczający esbeków w polityce i gospodarce – współpracuje z człowiekiem pokroju Luśni? Co może mieć wspólnego z esbeckim konfidentem i milionerem? Przez ostatnie 30 lat Macierewicz przyzwyczaił nas do tego, że robi rzeczy szokujące. Jednak w tym wypadku mamy do czynienia z totalnym podeptaniem własnego wizerunku.

      Zbadałem tę sprawę i okazało się, że obaj panowie współdziałają od bardzo dawna. Nie tylko politycznie, lecz także biznesowo.

      Zacznijmy od biznesu.

      W latach 90. Robert Jerzy Luśnia, jako wiceprezes i współwłaściciel Herbapolu Lublin, przekazywał pieniądze tej spółki firmie Dziedzictwo Polskie. Przypomnę: współwłaścicielem firmy był Antoni Macierewicz. Firma wydawała gazetę „Głos”, której redaktorem naczelnym był znowu Macierewicz. Luśnia, jako wiceprezes Herbapolu Lublin, przekazywał też znaczące kwoty firmie Amarant. Amarant to spółka, w której pracował Marcin Gugulski – jeden z najbliższych i najwierniejszych współpracowników Antoniego Macierewicza. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza Gugulski był publicystą gazety Macierewicza „Głos”, członkiem stworzonej przez Macierewicza komisji ds. weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych oraz członkiem zespołu badającego katastrofę smoleńską – również stworzonego przez Macierewicza. Zasiadał także we władzach dobrze nam znanej fundacji Głos.

      Transakcje przeprowadzone przez Luśnię na rzecz firm Dziedzictwo Polskie i Amarant wiązały się z nieprawidłowościami i podejrzeniem popełnienia przestępstwa. W marcu 2002 r. poseł Grzegorz Kurczuk wystosował w tej sprawie interpelację. W tym samym miesiącu odpowiedział mu na nią ówczesny prokurator krajowy Karol Napierski. Z dokumentów wynika, że Luśnia pieniądze firmom Dziedzictwo Polskie i Amarant przekazywał bezprawnie. Robił to bez wiedzy innych członków władz Herbapolu Lublin. Prokuratura nie zaprzeczyła, że było to nieprawidłowe. Uznała jednak, że czyn nie wyczerpuje wszystkich znamion przestępstwa. W odpowiedzi prokuratora Napierskiego czytamy: „Od dnia 21 stycznia 2000 r. prowadzono dochodzenie, a następnie w dniu 7 marca 2000 r. wszczęto śledztwo w sprawie nieprawidłowości zaistniałych w latach 1996–1998 w związku z zarządzaniem majątkiem spółki Herbapol Lublin SA i wyrządzeniem szkody majątkowej w wielkich rozmiarach, tj. o przestępstwo z art. 296 § 1 i 3 kk. Śledztwo obejmowało szereg wątków dotyczących podejmowania przez byłego wiceprezesa Herbapolu Lublin SA Roberta Luśnię decyzji gospodarczych jednoosobowo, z naruszeniem uprawnień przyznanych mu statutem spółki i regulaminem pracy zarządu, w tym […] współpracy spółki Herbapol Lublin z firmami Bemka z Gdańska, Dziedzictwo Polskie z Warszawy i Sandrax z Lublina, i wypłaty na ich rzecz łącznej kwoty 52 000 zł za usługi akwizycyjne i reklamowe […]. W dniu 23 maja 2001 r. umorzono postępowanie w części dotyczącej nadużycia w latach 1996–1998 przez wiceprezesa zarządu Herbapolu Lublin SA Roberta Luśnię przysługujących mu uprawnień poprzez zlecenie dokonywania bez wiedzy pozostałych członków zarządu wypłat środków pieniężnych spółki firmom marketingowym, agencyjno-reklamowym i prasowo-informacyjnym za rzekome usługi marketingowe, analizy polityczno-gospodarcze i reklamy, przez co wyrządził Herbapolowi SA znaczną szkodę majątkową w wysokości 143 960 zł, tj. o przestępstwo z art. 296 § 1 kk – wobec braku ustawowych znamion czynu zabronionego”27. Z tej odpowiedzi wynika, że Luśnia przelał Dziedzictwu Polskiemu pieniądze za reklamy Herbapolu Lublin w piśmie Macierewicza „Głos”.

      Spędziłem około tygodnia w Bibliotece Narodowej na dokładnym przeglądaniu wszystkich egzemplarzy „Głosu” z lat 1996–2002. Nie znalazłem tam żadnej reklamy Herbapolu Lublin. W piśmie tak ubogim w reklamy przeoczyć je byłoby trudno. Na wszelki wypadek raz jeszcze przejrzałem wszystkie egzemplarze z tamtych lat. I znowu nic nie znalazłem.

      Trafiłem tylko na cennik reklamowy pisma. Powierzchnia reklamowa była w nim tania, nawet jak na owe czasy. Z cennika wynikało, że gdyby Luśnia kupił od Dziedzictwa Polskiego powierzchnię reklamową w „Głosie” za 5 tys. zł, to Herbapol Lublin miałby w tym piśmie pięć reklam na całą stronę! Pięć wielkich reklam – albo np. 200 małych ogłoszeń. Tak czy inaczej byłoby to nie do przeoczenia.

      Ale w „Głosie” nie było ani reklam Herbapolu Lublin, ani np. ogłoszeń firm zależnych od Herbapolu. Nawet w formie luźnych wkładek, tzw. insertów (w egzemplarzach zachował się jeden insert, ale nie była to reklama Herbapolu Lublin, tylko ulotka-pocztówka z Matką Boską). Artykułów sponsorowanych promujących produkty Herbapolu też nie było.

      21 czerwca 2016 r. w TVP Info rzecznik Macierewicza, słynny Bartłomiej Misiewicz, zarzucił mi niedbałość. Dokładnie powiedział tak: „Te reklamy zostały zamieszczone. To, że «Gazeta Wyborcza» wybiórczo, jak to ma w zwyczaju, przejrzała materiały zgromadzone w Bibliotece Narodowej i nie znalazła… Bardzo przepraszam, te reklamy są zamieszczone, trzeba przejrzeć każdy egzemplarz i dopiero wtedy można o tym pisać”28.

      Dwa dni później na łamach „Gazety Wyborczej” poprosiłem rzecznika, żeby wskazał mi te reklamy. Odpowiedzi nie było. Tak samo jak nie było reklam Herbapolu Lublin w gazecie Macierewicza.

      Ale skoro reklam nie było, to za co Luśnia płacił Macierewiczowi? Czyżby to była przysługa dla kolegi z fundacji?

      Jeden z moich lubelskich informatorów sugeruje, że mogła to być odpłata za przysługę. Dodajmy: odpłata za przysługę, dzięki której Luśnia stał się milionerem.

      W latach 60., 70., i 80. Luśnia był niezamożnym warszawiakiem. Ale w połowie lat 90. pojawił się nagle

Скачать книгу