ТОП просматриваемых книг сайта:
Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl
Читать онлайн.Название Ostatni Krzyżowiec
Год выпуска 0
isbn 978-83-257-0651-7
Автор произведения Louis de Wohl
Жанр Биографии и Мемуары
Издательство OSDW Azymut
– Mielibyśmy się zmienić, Wasza Wysokość? – spytał Aleksander.
– Tak, otóż mój ojciec się zmienił. Do tej pory był moim ojcem. Teraz jest panem młodym. I to w dodatku w wieku trzydziestu trzech lat. Na jego brodzie i skroni jest mnóstwo siwych włosów. Widziałem je. Powiedziałem mu, lecz mu się to nie spodobało.
– Królewski pochód zajedzie przed pałac za kilka minut – ostrzegł Juan.
– On ma włosy w uszach, a także w nosie – kontynuował Carlos. – Ciekaw jestem, co powie panna młoda, jak to zobaczy. No cóż, ale i ona się zmieniła. Jeszcze parę miesięcy temu była moją narzeczoną. A teraz on mi ją zabrał. Król dał, król zabrał – niech imię króla będzie pochwalone.
– Wasza Wysokość, spóźnimy się – błagał Juan.
Carlos obdarzył go krzywym uśmiechem.
– No dobrze, już idę.
Położył rękę na ramieniu Juana. Aleksander poszedł za nimi.
– Gdy się jest królem, można prawie wszystko – szeptał Carlos. – Można dać obietnicę... każdą obietnicę, i cofnąć ją. Można dać prezent i odebrać go. Mój ojciec jest w tym bardzo dobry. Może któregoś dnia zabierze z powrotem wszystko, co mi dał, nawet moje życie.
– Wasza Wysokość – dyszał Juan.
Carlos znowu się uśmiechnął.
– Nawet moje życie – powtórzył – chyba że...
Gdy zbliżyli się do drzwi po przeciwnej stronie pokoju, te się otwarły i przeszli pomiędzy dwoma podwójnymi rzędami służby i straży, aż dotarli do głównej klatki schodowej.
Po kilku minutach wydostali się na podwórze i doszli do trybuny królewskiej, gdzie mistrz ceremonii z wyraźną ulgą zaprowadził ich na przeznaczone im miejsca.
Wszyscy się kłaniali.
Carlos skinął godnie. Jego twarz była zupełnie bez wyrazu. Szepnął do Juana:
– Wiem, co oni myślą i zabiłbym ich wszystkich.
Nikt inny tego nie słyszał. Potrafił szeptać bez poruszania wargami. Z oddali zbliżały się krzyki i odgłos staccato klaszczących dłoni.
Wyższy oficer gwardii wydawał głośno rozkazy.
– Izabela, Królowa Pokoju – wołano na zewnątrz. – Izabela, Królowa Pokoju!
Było dobrze po północy, gdy Juanowi pozwolono odejść do swego apartamentu we wschodnim skrzydle pałacu. Ceremoniał dworski nakazywał, żeby towarzyszyło mu dwóch szambelanów, by oddać go bezpiecznie w ręce kamerdynerów, żeby ci pomogli mu się rozebrać.
– Dobranoc, Wasza Ekscelencjo.
– Dobranoc, Pedro, Diego.
Żaden z nich nie został nigdy cięty sztyletem po policzku.
Również w tej komnacie, podobnie jak niemal w każdej w tym pałacu – i w ogóle w którymkolwiek, gdzie zamieszkiwał Karol V podczas swych rządów – stał duży zegar. Juan kochał zegary. Piętnaście z nich zostało wycofanych z sześciu pokoi w Yuste...
Juan odmówił swoje modlitwy i poszedł spać. Lecz mimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Słowa i obrazy, obrazy i słowa bombardowały go wśród ciszy: „Może któregoś dnia ojciec odbierze mi wszystko, co mi dał, nawet moje życie. Nawet moje życie, chyba że...”. I ten straszny, wykrzywiony uśmiech. Chyba że – chyba że co?
Nienawiść. Juan nigdy nie zetknął się z nienawiścią, póki nie poznał księcia Carlosa, który był nią tak bardzo owładnięty. Nienawiść jednak była czymś małym. „To mała, bolesna rzecz – mawiał don Luiz. – Nigdy nie daj się wodzić czemukolwiek, co jest małe, z wyjątkiem owego małego głosu w twoim wnętrzu, jakim jest sumienie”. Jakiego rodzaju sumienie miał Carlos?
Był chory. Był niewątpliwie chory. Czy mógł rzeczywiście być zakochany w królowej, której do tej pory nigdy nie widział? Czy można zakochać się w portrecie?
Nic tutaj nie było takie jak w Villagarcíi. Wydawało mu się, że Villagarcía była światem, jaki powinien być, a dwór królewski – tym, jaki jest.
W Villagarcíi prawdopodobnie nikt nikomu nie zazdrościł. Tutaj wyglądało na to, że jeden zazdrości drugiemu. I te plotki – one były bodaj najgorsze. Wszyscy nieustannie szepczący, szemrający, wymieniający znaczące spojrzenia. Jak tu się zorientować, co jest prawdą, a co nie.
Próbował myśleć o ślicznej twarzy młodej królowej. Była troszkę starsza od niego, a tak dostojna i łaskawa – oni wszyscy musieli to przyznać, nawet najbardziej odpychające stare damy. Pozwolono mu ucałować rąbek jej sukni. Carlosowi też.
Widział to jeszcze raz, z zamkniętymi oczami: Carlos klęczący przed królową, która była jego narzeczoną, i całujący rąbek jej sukni. A po jej prawej stronie – król, po lewej – książę Alba. Ten ostatni śledzący Carlosa jak jastrząb, i jego dłoń, ta silna dłoń o długich, mocarnych palcach, spoczywająca na sztylecie.
Oni mieli rozeznanie.
Później na balu Carlos cały czas obserwował królową. Nie tańczył z nią oczywiście, nigdy nie tańczył. Stał tylko i patrzył, jak ona tańczy z królem.
Czyżby było prawdą, co księżna Infantado powiedziała swojej siostrze – nie mógł tego nie dosłyszeć – że, mianowicie, król spytał królową, czy jego siwe włosy nie są jej przykre?
„On ma włosy w uszach i również w nosie. Ciekaw jestem, co powie panna młoda, jak to zobaczy”.
Czy prawdą było, że za całość ceremonii kościelnych odpowiadał kardynał arcybiskup Burgos, ponieważ arcybiskup Toledo został aresztowany przez Inkwizycję? Arcybiskup Toledo, Carranza. Juan dobrze go pamiętał – z jego potarganą białą brodą i białym mułem – z owego dnia, gdy udał się na spotkanie z cesarzem.
Jak dziwnym wydawał się świat widziany z pałacu królewskiego. Syn nienawidzący ojca. Wielki arystokrata chroniący swoją królową przed synem swego króla. Arcybiskup aresztowany przez Inkwizycję.
Ale królowa była prześliczna.
Biedny Carlos...
Pierwszą rzeczą, jaką Juan usłyszał rano, była nowa wieść. Królowa miała być chora, powiedział mu kamerdyner. Po pół godzinie okazało się to prawdą. Królowa pozostawała w łóżku, zaatakowana przez gorączkę. Zajmowali się nią lekarze.
Po południu wezwano dwóch kolejnych. Gorączka się podniosła i mówiono o infekcji.
Wszystkie uroczystości trzeba było odwołać. Przymusowa bezczynność podwajała i potrajała liczbę plotek. Wielki pałac cały kipiał od nich.
Juan dołączył do don Luiza Quixady i doñi Magdaleny w kaplicy, modląc się o zdrowie królowej. Było tam kilka jej francuskich dam, z zaczerwienionymi oczami i bladych. Wszystkie siedziały osobno i zdawało się, jakby inni celowo ich unikali. Zauważył to też don Luiz i postanowił do nich podejść i powiedzieć im kilka miłych słów. Chcąc wyrazić wdzięczność, zrobiły dość niemądre miny, przez które przebijał duży niepokój.
Gdy później Juan nawiązał do tego, don Luiz z powagą skinął głową.
–