Скачать книгу

nakoniec Hrabia

      S Soplicą: i czytając, s tych imion wywabia

      Pamięć spraw wielkich, wszystkie processu wypadki,

      I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki;

      I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym

      W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,

      Jedna ręka na szabli, a drugą do stoła

      Przywoławszy dwie strony, «Uciszcie się!» woła.

      Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału

      Usnął ostatni w Litwie Woźny trybunału.

          Takie były zabawy, spory w one lata

      Śród cichéj wsi litewskiéj; kiedy reszta świata

      We łzach i krwi tonęła, gdy ów mąż, bóg wojny

      Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,

      Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebnych.

      Od puszcz Libijskich latał do Alpów podniebnych,

      Ciskając grom po gromie, w Piramidy, w Tabor,

      W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor

      Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu,

      Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu

      Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów

      Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów,

      Które broniły Litwę murami żelaza

      Przed wieścią dla Rossyj straszną jak zaraza.

      Przecież nieraz nowina, niby kamień z nieba

      Spadała w Litwę; nieraz dziad żebrzący chleba,

      Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,

      Stanął i oczy w koło obracał ostróżne.

      Gdy niewidział we dworze rossyjskich żołnierzy,

      Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy,

      Wtenczas kim był, wyznawał; był legionistą,

      Przynosił kości stare na ziemię, ojczystą,

      Któréj już bronie niemógł – jak go wtenczas cała

      Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała

      Zanosząc się od płaczu! on za stołem siadał,

      I dziwniejsze od baśni historye gadał.

      On opowiadał jako Jenerał Dąbrowski

      Z ziemi Włoskiéj stara się przyciągnąć do Polski,

      Jak on rodaków zbiera na Lombardskiém polu;

      Jak Kniaziewiez roskazy daje s Kapitolu,

      I zwycięsca, wydartych potomkom Cezarów

      Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów;

      Jak Jabłonowski zabiegł aż kędy pieprz rośnie,

      Gdzie się cukier wytapia, i gdzie w wiecznéj wiośnie

      Pachnące kwitną lasy; z legią Dunaju

      Tam wódz murzyny gromi, a wzdycha do kraju.

      Mowy starca krążyły we wsi pokryjomu;

      Chłopiec co je posłyszał, znikał nagle z domu,

      Lasami i bagnami skradał się tajemnie,

      Ścigany od Moskali, skakał kryć się w Niemnie

      I nurkiem płynął na brzeg księstwa Warszawskiego,

      Gdzie usłyszał głos miły «Witaj nam kollego!»

      Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek s kamienia

      I Moskalom przez Niemen rzekł: «do zobaczenia».

      Tak przekradł się Górecki, Pac i Obuchowicz,

      Piotrowski, Obolewski, Rożycki, Janowicz,

      Mirzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,

      Kupść, Gedymin i inni których nie policzę;

      Opuszczali rodziców i ziemię kochaną,

      I dobra, które na skarb Carski zabierano.

      Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru

      Przyszedł, i kiedy bliżéj poznał Panów dworu,

      Gazetę im pokazał wyprutą s szkaplerza;

      Tam stała wypisana i liczba żołnierza,

      I nazwisko każdego wodza legionu,

      I każdego z nich opis zwycięstwa, lub zgonu.

      Po wielu latach, pierwszy raz miała rodzina

      Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna;

      Brał dom żałobę, ale powiedziéć nie śmiano

      Po kim była żałoba, tylko zgadywano

      W okolicy; i tylko cichy smutek Panów,

      Lub cicha radość, była gazetą ziemianów.

          Takim kwestarzem tajnym był Robak podobno:

      Często on s Panem Sędzią rozmawiał osobno,

      Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina

      Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna

      Wydawała, że mnich ten nie zawsze w kapturze

      Chodził, i nie w klasztornym zestarzał się murze.

      Miał on nad prawém uchem, nieco wyżej skroni,

      Bliznę, wyciętéj skóry na szerokość dłoni,

      I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału;

      Ran tych niedostał pewnie przy czytaniu mszału.

      Ale nie tylko groźne wejrzenie i blizny,

      Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołniersczyzny.

      Przy mszy, gdy z wzniesionemi zwracał się rękami

      Od ołtarza do ludu, by mówić: «Pan z wami»,

      To nie raz tak się zręcznie skręcił jednym razem,

      Jakby prawo w tył robił za wodza roskazem,

      I słowa liturgji takim wyrzekł tonem

      Do ludu, jak oficer stojąc przed szwadronem;

      Postrzegali to chłopcy służący mu do mszy.

      Spraw także politycznych był Robak świadomszy,

      Niźli żywotów świętych, a jeżdżąc po kweście,

      Często zastanawiał się w powiatowém mieście;

      Miał pełno interessów: to listy odbierał

      Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał,

      To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co

      Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą

      Do dworów Pańskich, s szlachtą ustawicznie szeptał,

      I okoliczne wioski do koła wydeptał,

      I w karczmach z wieśniakami rosprawiał nie mało,

      A zawsze o tém, co się w cudzych krajach działo.

      Teraz Sędziego który już spał od godziny

      Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny.

      KSIĘGA DRUGA

      ZAMEK

      TREŚĆ.

      Polowanie s chartami na upatrzonego – Gość w Zamku – Ostatni z dworzan opowiada

Скачать книгу