Скачать книгу

Sędzia w domu dawne obyczaje chował,

      I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu

      Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu;

      Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną,

      Z jego upadkiem domy i narody giną.

      Więc do porządku wykli domowi i słudzy;

      I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy

      Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,

      Przejmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.

      Krótkie były Sędziego s synowcem witania,

      Dał mu poważnie rękę do pocałowania

      I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił;

      A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił,

      Widać było z łez, które wylotem kontusza

      Otarł prędko, jak kochał Pana Tadeusza.

      W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru

      I z łąk i s pastwisk razem wracało do dworu.

      Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy

      I wznosi chmurę pyłu; daléj zwolna kroczy

      Stado cielic tyrolskich z mosiężnemi dzwonki.

      Tam konie rżące lecą ze skoszonéj łąki;

      Wszystko bieży ku studni, któréj ramię i drzewa

      Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.

      Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości,

      Nie chybił gospodarskiéj, ważnéj powinności,

      Udał się sam ku studni; najlepiéj z wieczora

      Gospodarz widzi w jakim stanie jest obora,

      Dozoru tego nigdy pługom nie poruczy,

      Bo Sędzia wié że oko pańskie konia tuczy.

      Wojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni

      Stali i rozprawiali nieco poróżnieni,

      Bo w niebytność Wojskiego Woźny pokryjomu

      Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu,

      I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,

      Którego widne były pod lasem zwaliska.

      Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił

      I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,

      Lecz stało się; już późno i trudno zaradzić,

      Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.

      Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,

      Dla czego urządzenie pańskie przeinaczył;

      We dworze żadna izba nie ma obszerności

      Dostatecznéj dla tylu, tak szanownych gości,

      W zamku sień wielka jeszcze dobrze zachowana,

      Sklepienie całe – wprawdzie pękła jedna ściana.

      Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;

      Bliskość piwnic wygodna służącéj czeladzi.

      Tak mówiąc, na Sędziego mrugał; widać z miny,

      Ze miał i taił inne ważniejsze przyczyny.

      O dwa tysiące kroków zamek stał za domem,

      Okazały budową, poważny ogromem,

      Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków;

      Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków.

      Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu,

      Bezładnością opieki, wyrokami sądu,

      W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli,

      A resztę rozdzielono między wierzycieli.

      Zamku żaden wziąść nie chciał, bo w szlacheckim stanie

      Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie;

      Lecz Hrabia sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki,

      Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki,

      Przyjechawszy z wojażu upodobał mury

      Tłumacząc, że gotyckiéj są architektury;

      Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tém,

      Że Architekt był majstrem z Wilna nie zaś Gotem.

      Dość że Hrabia chciał zamku, właśnie i Sędziemu

      Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu.

      Zaczęli proces w ziemstwie, potém w głównym lądzie,

      W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim rządzie;

      Wreszcie po wielu kosztach, i ukazach licznych,

      Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.

      Słusznie Wożny powiadał że w zamkowéj sieni

      Zmieści się i palestra i goście proszeni.

      Sień wielka jak refektarz, z wypukłém sklepieniem

      Na filarach, podłoga wysłana kamieniem,

      Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi;

      Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi

      Z napisami: gdzie, kiedy te łupy zdobyte;

      Tuż myśliwców herbowne klejnoty wyryte,

      I stoi wypisany każdy po imieniu;

      Herb Horeszków Półkozic jaśniał na sklepieniu.

                 Goście weszli w porządku i stanęli kołem;

      Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;

      Z wieku mu i urzędu ten zaszyt należy,

      Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży.

      Przy nim stał kwestarz, Sędzia tuż przy Bernardynie.

      Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie,

      Męsczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli,

      I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli.

      Pan Tadeusz choć młodzik, ale prawem gościa,

      Wysoko siadł przy damach obok Jegomościa;

      Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało

      Puste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało.

      Stryj nie raz na to miejsce i na drzwi poglądał,

      Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał.

      I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzał,

      I z nim na miejscu pustém oczy swe osadzał.

      Dziwna rzecz! miejsca w koło są siedzeniem dziewic,

      Na które mógłby spojrzéć bez wstydu królewic,

      Wszystkie zacnie zrodzone, każda młoda, ładna;

      Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna.

      To miejsce jest zagadką, młódź lubi zagadki;

      Rostargniony, do swojéj nadobnéj sąsiadki

      Ledwo słów kilka wyrzekł do Podkomorzanki,

      Nie zmienia jéj talerzów, nie nalewa szklanki,

      I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne,

      S którychby wychowanie poznano stołeczne;

      To

Скачать книгу