Скачать книгу

się o Emilkę.

      „Żeby tylko się nie rozchorowała! Nigdy bym sobie tego nie wybaczył!”.

      Obok tej troski pojawiła się jednak inna myśl – błogie wspomnienie dotyku jej dłoni i delikatnego jak tchnienie wiatru pocałunku. Choć tak nieśmiały i lekki, wciąż jeszcze palił zmarznięty policzek Piotra i sprawiał, że uśmiech nie schodził z twarzy chłopca.

      Emilka także rozpamiętywała tę krótką chwilę, dziwiąc się własnej odwadze. Potem oboje przypomnieli sobie moment, gdy stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy, a odległość między ich twarzami robiła się coraz mniejsza.

      „Co by było, gdybym się nie cofnął?”.

      Zamyślony Piotr nie zauważył zamarzniętego fragmentu drogi, pośliznął się i klapnął z rozmachem na ziemię, boleśnie wracając do rzeczywistości. W tym samym czasie Emilkę, która właśnie wyobrażała sobie ich pocałunek, zawołała mama.

      – Obiad na stole!

      Dziewczyna zeszła na dół, ale gdyby ktoś ją zapytał, co zjadła, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Jej myśli krążyły wokół romantycznej przygody i odważnego chłopca, który już od dawna zajmował ważne miejsce w jej sercu, a teraz został jego niepodzielnym królem. Wieczorem, zanim położyła się do łóżka, wyjrzała przez okno, jak to miała w zwyczaju. Ku swemu zdumieniu ujrzała na dole znajomą sylwetkę. Piotr stał w ciemnym ogrodzie, patrząc prosto w jej okno. Otuliła się pierzyną i otworzyła, czując, jak serce próbuje wyskoczyć jej z piersi.

      – Chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku – zawołał Piotr, starając się, żeby nie było go słychać w całym dworku.

      Emilkę zalała fala błogości na myśl o tym, że tak się o nią martwił.

      – Tak, czuję się zdrowa, więc może jednak pójdziemy jutro…

      Pokręcił głową stanowczo.

      – Jeśli wszystko będzie z tobą dobrze, to pojutrze! Jutro lepiej zostań w domu. Zamknij już okno, bo zmarzniesz!

      – Dobrze… Dobranoc!

      Pomachała mu i zamknęła okno. Trochę się martwiła, że następnego dnia obudzi się z gorączką, ale nie dostała nawet kataru. Najwyraźniej jej letnie i jesienne wyprawy do lasu w towarzystwie Piotra nieźle ją zahartowały.

      „Pojutrze jest Wigilia!” – uświadomiła sobie. „Tym łatwiej mi będzie opuścić niepostrzeżenie dom, bo wszędzie będzie zamieszanie”.

      Rozdział 4

      W wigilijny poranek Emilka wymknęła się z dworku, kiedy za oknami było jeszcze szaro. Nawet nie wspominała mamie o planowanej wyprawie, uznając, że w przedświątecznym rozgardiaszu i tak nie zauważy jej nieobecności. Nie miała racji – Maria Drzewiecka akurat się obudziła i stanęła przy oknie, żeby spojrzeć na złote rozbłyski wschodzącego słońca. Uwielbiała takie chwile, gdy miało się wrażenie, że świat dopiero powstaje, wyłania się z nicości, a ona mogła się temu przyglądać, stojąc bezpiecznie w swoim domu.

      „Gdzież ta Emilka znowu idzie?” – pomyślała, ale była już przyzwyczajona do takich eskapad córki, więc tylko westchnęła. „Dobrze chociaż, że się solidnie ubrała”.

      Początkowo ta przyjaźń z wiejskim chłopakiem, na dodatek starszym od Emilki, budziła jej obawy, ale gdy Maria Drzewiecka kilka razy podsłuchała ich rozmowę, przekonała się, że Piotr Wysocki to mądry chłopak, pełen ambicji i marzeń dość nietypowych jak na nastolatka.

      „Kto w tym wieku już wie, co chce w życiu robić?” – myślała. „A on z taką pewnością mówi o tym stolarskim warsztacie, że nie mam wątpliwości, iż kiedyś naprawdę go otworzy. Może dobrze Emilce zrobi ta znajomość, bo ta moja wciąż mała dziewczynka chciałaby tylko po lasach biegać albo opowieści o wielkim świecie słuchać”.

      Miłość jedynaczki do przyrody i wielka pasja, z jaką ją poznawała i obserwowała, w sumie podobały się pani Marii, dlatego patrzyła przez palce na te poranne lub wieczorne wypady do lasu. Emilka wracała z nich taka szczęśliwa, pełna wrażeń, a potem opowiadała z przejęciem o tym, jak udało im się podejść sarnę z młodymi albo zaobserwować borsuka.

      „Ciekawe, co tam dzisiaj będą tropić” – zastanawiała się, patrząc, jak jej córka znika w głębi ogrodu. Jej ciemna sylwetka odcinała się wyraźnie na tle pokrytych śniegiem krzewów.

      Piotrek czekał za bramą Leśnej Ostoi. Uśmiechnął się na widok zakapturzonej postaci pędzącej w jego kierunku. Już po chwili wędrowali razem przez drzewiecką puszczę w stronę najbardziej niedostępnych i najrzadziej uczęszczanych terenów, bo właśnie tam prawdopodobieństwo spotkania rysia było największe. Śnieg skrzypiał pod ich nogami, choć starali się poruszać jak najciszej, bo wiedzieli, że ryś należy do bardzo płochliwych zwierząt. Mróz szczypał ich w policzki i oboje byli mocno zarumienieni.

      – Ale dzisiaj zimno! – szepnęła Emilka, a Piotrek tylko pokiwał głową, myśląc sobie, że powinien w końcu znaleźć w szafie jakąś czapkę, nie wspominając już o rękawicach. Z kolei szalik, którym przedwczoraj owinął stopę Emilki, był nadal wilgotny, bo po powrocie znad jeziorka chłopiec z wrażenia zostawił go w zimnej sieni.

      Las o tej porze wyglądał jak zaczarowany. Pierwsze promienie słońca odbijały się od sopli lodu zwisających tu i ówdzie z gałęzi, a zmrożony śnieg przybrał niemal srebrny odcień, lśniąc momentami tak mocno, że wydawało się, jakby zatopiono w nim kryształy. Drzewa pokrywała warstwa szronu, tworzącego piękne mozaiki na korze.

      – Patrz, są jakieś ślady! – Podekscytowany Piotrek wskazał ręką na śnieg i ruszył szybciej do przodu, ale potknął się nagle o wystający korzeń i byłby upadł, gdyby Emilka go nie podtrzymała.

      – Masz lodowate ręce! – zawołała, zapominając zupełnie o tym, że mieli być cicho. – Czuję to nawet przez rękawiczkę!

      Przytrzymała jego dłoń w swojej, rozcierając ją, a jemu całkowicie wyleciały z głowy wszelkie tropy, rysie i inne zwierzęta. Chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Emilka, jakby odczytała to życzenie, poszła przed siebie, nie puszczając jego ręki. Czuł ciepło jej palców i silny uścisk drobnej dłoni i miał wrażenie, jakby od tego dotyku rozgrzewało się całe jego ciało – aż po czubek czerwonego od mrozu nosa.

      Popatrzył na ich splecione dłonie i uśmiechnął się. Tak bardzo chciałby się zatrzymać, przytulić Emilkę i pocałować ją.

      „Ale wymyśliłeś!” – zbeształ się w duchu. „Skup się lepiej na tropieniu rysia!”.

      Szli w milczeniu, coraz głębiej w las, ale śladów nigdzie nie widzieli.

      – Śnieg jest zamrożony, a w nocy nie sypało, dlatego nie ma tropów – odezwała się Emilka. – Ale może jak się przyczaimy w tamtych krzakach, to się pojawi?

      – Może. – Piotrek pokiwał głową. – To idealne miejsce. Jakbym był rysiem, to właśnie tutaj bym sobie założył domek!

      – No to chowamy się! Mam nadzieję, że ten ryś myśli podobnie jak ty!

      – Poczekaj! Mam coś na zachętę! – Piotrek wyjął z kieszeni spory kawałek kaszanki i położył pod krzakiem naprzeciwko miejsca, w którym zamierzali się ukryć. Zabrał ją rano ze spiżarni, mając nadzieję, że mama się nie zorientuje, bo akurat kiszki zrobiła sporo. Innych wędlin pilnowała jak oka w głowie i podejrzewał nawet, że zmierzyła każdą sztukę, żeby mieć pewność, czy nie ubyło ani centymetra.

      „Najpierw, jak się wszystkim chce tych smakołyków, to się zabrania jeść, bo to na święta, a

Скачать книгу