Скачать книгу

chwili, ale potem jej wzrok padł na kościół i przekonała się, że budynek jest zniszczony. Ze zmiażdżonej wieży zostały tylko drzazgi, a korpus kościoła pękł i rozpadł się.

      „To przecież tylko drewniane zabawki” – próbowała się pocieszać Emilka, przełykając łzy, ale wiedziała, że to nieprawda. Ta drewniana wioska pamiętała czasy jej prababci, stała w oknie, gdy w Drzewiu nie było jeszcze elektryczności. Rozkładając ją w swoim pokoju, zawsze miała wrażenie, jakby zapraszała tutaj duchy wszystkich wcześniejszych Gwiazdek – wraz z ich radością, pięknem i atmosferą wyczekiwania na coś cudownego.

      „Bez kościółka też będzie ślicznie” – uznała, układając na rozłożonych w wykuszu jodłowych gałęziach kolejne budynki. Pomiędzy nimi ustawiła małe lichtarzyki ze świecami. Było ślicznie – ale jednak brakowało jej tej wieży, tego krzyża i tego symbolu, jakim był drewniany kościół.

      – Emilko, chodź do nas! – Głos mamy wyrwał ją z zamyślenia.

      „To już!”. Zerknęła ostatni raz w lustro i pobiegła na dół, ale ku jej rozczarowaniu w korytarzu zamiast oczekiwanego księcia stała ciotka Izabela i kuzyn Ignacy.

      – Och, jak ta nasza Emilka wyrosła! – zawołała jak zwykle ciocia, po czym uszczypnęła policzki Emilki, jakby dziewczyna była jakimś małym dzidziusiem.

      Kuzyn tylko machnął z daleka ręką na przywitanie i od razu zniknął w salonie, gdzie stał fortepian. Uwielbiał grać, a w domu miał tylko stare pianino, więc zawsze korzystał z wizyt u Drzewieckich, co właściciele dworku bardzo sobie chwalili. Dzięki temu ich przyjęcia miały piękną oprawę muzyczną, nawet w czasach, gdy niewielu mogło sobie na to pozwolić. Po chwili z salonu dały się słyszeć pierwsze takty Preludium deszczowego, a jednocześnie za oknem rozległ się warkot silnika samochodu.

      „To on!”. Serce Emilki mocniej zabiło.

      Parę minut później do salonu wkroczył Zygmunt Drzewiecki w towarzystwie pulchnego, łysawego mężczyzny z bujnym wąsem.

      „Taki stary?!”. Emilka przełknęła rozczarowanie nieciekawą aparycją księcia. Jego wiek równie nieprzyjemnie ją zaskoczył. Wydawało jej się, że książę – miłośnik podróży – powinien być piękny i młody. „On ma ze trzydzieści lat albo nawet więcej!”.

      Panna Drzewiecka nie była jednak małostkowa i gotowa byłaby wybaczyć księciu zarówno „podeszły” wiek, jak i brak fizycznej atrakcyjności, gdyby te wady zrekompensowały światowe maniery i ciekawa osobowość. Także i w tym względzie czekało ją jednak duże rozczarowanie. Książę bowiem nawet się z nią nie przywitał, łaskawie kiwnął tylko głową pani domu i ciotce Izabeli, a potem zasiadł ciężko za stołem i w kółko narzekał na banalność życia w Polsce, brak perspektyw, zaściankowość.

      – Wszędzie banał, wszystko takie przaśne, takie pospolite! No, choćby to wasze Drzewie! – Wykonał szeroki gest dłonią, wskazując na salon Drzewieckich. – Co tu można robić? Jakich rozrywek może człowiekowi dostarczyć to miejsce? Nie mam pojęcia, co wy tu całymi dniami robicie!

      Nikt nie odpowiedział na tę nietaktowną uwagę, ale jemu to nie przeszkadzało – nie oczekiwał partnerów do rozmowy, tylko słuchaczy.

      – Nie mógłbym tu żyć! No po prostu człowiek w takim miejscu więdnie jak niepodlewana roślina! – Kręcił głową z niedowierzaniem, jednak te gderania nie przeszkadzały mu wkładać do ust ogromnych porcji przysmaków przygotowanych przez gospodarzy.

      Emilka straciła cały zapał i poczuła ogromne rozczarowanie. Miała nadzieję na ciekawą rozmowę, na znajomość z intrygującym człowiekiem, a tymczasem spotkała snoba i malkontenta. Chciała posłuchać o wielkim świecie, bo ciekawiły ją podróże, ale nigdy nie uważała, że jej wioska jest gorsza i niewarta uwagi. Kochała to zaściankowe Drzewie z całego serca i nigdy się tu nie nudziła, chyba że musiała – tak jak teraz – siedzieć na przyjęciu.

      „Ech, najchętniej poszłabym połazić po puszczy, może by się trafiła jakaś sarenka albo nawet jeleń…” – pomyślała i zerknęła błagalnie na mamę.

      Maria Drzewiecka, która nie obiecywała sobie po księciu aż tak wiele jak jej córka, też czuła niesmak i rozczarowanie. Rzadko zjawiali się w Drzewiu nowi goście, zazwyczaj Drzewieccy spędzali czas w kręgu starych znajomych i krewnych, więc miała nadzieję na jakieś ożywienie i interesujące rozmowy, a wyglądało na to, że wizyta nie dostarczy ani jednego, ani drugiego. Popatrzyła w oczy Emilki i kiwnęła głową, mrugając porozumiewawczo.

      „Po co dziewczyna ma tu siedzieć i wysłuchiwać tego nudziarza? Wystarczy, że my się męczymy” – pomyślała.

      Książę został zaproszony właściwie przez ciotkę Izabelę, której wszelkie tytuły arystokratyczne szalenie imponowały, mimo że w czasach, w których żyli, lepiej było nie przyznawać się do takich korzeni. Książę był znajomym jej dalekiej kuzynki i łaskawie zgodził się odwiedzić ją przy okazji pobytu w Polsce, a ona, uznawszy, że jej mieszkanie w kamienicy jest za małe dla takiego znakomitego gościa, zaprosiła go do Drzewia. Drzewieccy zostali postawieni przed faktem dokonanym i pozostało im tylko zaakceptować pomysł krewnej, która teraz próbowała za wszelką cenę wtrącić choć słowo w niekończący się monolog księcia.

      Rozdział 2

      Emilka skończyła obiad i wymknęła się po cichu z salonu. Książę, zajęty właśnie krytykowaniem polskiej sztuki, nawet tego nie zauważył.

      W wielkiej służbówce stojącej obok dworu miał swój warsztat i tymczasowe mieszkanie Mistrz zaproszony przez Zygmunta Drzewieckiego, aby dokonać renowacji dworku. Wiele pięknych, zabytkowych mebli wymagało naprawy, a Mistrz – bo tak wszyscy do niego mówili – nie miał sobie równych w dziedzinie obróbki drewna i renowacji antyków.

      – Przywracam duszę drewnianym meblom i leczę ich ciała – mówił z dumą.

      Drzewieccy chcieli, aby nocował w pokoju gościnnym w dworku, jednak wolał skromny pokoik w służbówce. Zaprosili go też na dzisiejsze przyjęcie, ale odmówił, twierdząc, że lepiej czuje się w swoim warsztacie stolarskim niż na salonach. Emilka też lubiła w nim przebywać, bo pięknie tam pachniało drewnem, a Mistrz potrafił wspaniale opowiadać. Wiedział mnóstwo o drzewach, o zwierzętach i w ogóle o całym świecie – i chętnie się tą wiedzą dzielił, jeśli znalazł wdzięcznego słuchacza.

      „Mistrz jest o wiele ciekawszy i wie więcej niż ten cały wielki książę” – pomyślała dziewczyna.

      Emilka uwielbiała jego opowieści, ale nie był to jedyny powód, dla którego coraz chętniej przekraczała próg pracowni. Bywała tam częściej, odkąd Mistrz zatrudnił pomocnika w osobie miejscowego chłopaka – Piotrka Wysockiego. Piegowaty nastolatek o rudawych włosach od razu przypadł Emilce do gustu: był wesoły, dużo wiedział o zwierzętach i tak jak ona lubił spacerować po drzewieckiej puszczy. Był zupełnie inny niż chłopcy w jego wieku. Wcześniej widywali się w kościele i Emilka jakoś specjalnie nie zwracała na niego uwagi – w szkole zresztą też, bo chłopak był dwie klasy wyżej niż ona. Teraz jednak, kiedy bliżej się poznali, czuła, że znalazła swoją bratnią duszę.

      – Dzień dobry! – zawołała, wchodząc do pracowni. Poczuła zapach drewna, który uwielbiała.

      Mistrz podniósł wzrok znad stołu i uśmiechnął się.

      – O, proszę, jak od razu się jaśniej zrobiło w naszym warsztacie! Zapraszamy!

      Piotrek wyprostował się i popatrzył z zachwytem na Emilkę, która w swej zielonej sukience wydała mu się nagle śliczna jak jakaś królewna. Wpatrywał się w nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu, a przecież widywali się niemal codziennie

Скачать книгу