Скачать книгу

otulał zmysły. – Musisz też iść na policję.

      – Muszę wiele rzeczy, na przykład znaleźć nowe mieszkanie, ale proszę, powstrzymaj się przed opisywaniem mi tragicznych wizji, mam ich sporo w zanadrzu. – Naprawdę nie mogła uwierzyć w perfidność Grześka. – Gnojek zostawił wielkodusznie tysiąc złotych. Ostatnia wypłata nie wystarczy na wszystkie długi i będę musiała pożyczyć od mamy.

      – Jak ci pomóc? – Liwia nie chciała wpędzać koleżanki w jeszcze większy smutek.

      – Potrzebuję dobrej rady.

      – Różowy. – Liwia patrzyła niepewnie na Hanę, nie wiedząc, jak zareaguje. Naprawdę chciała być pomocna.

      – Różowy? Jeśli chodzi o noszenie różowych okularów, właśnie je zdjęłam.

      – Chodziło mi o ogłoszenie na asystentkę. Masz jeszcze godzinę. Zdążysz się przebrać i dojechać na miejsce. Sama mówiłaś, że dużo płacą.

      – W końcu prawdziwy primaaprilisowy żart, a nie rzeczywistość wypchana problemami – uśmiechnęła się, ale tylko na kilka chwil. – Nie żartujesz? W dniu, kiedy robimy sobie żarty, każdy jest śmiertelnie poważny. – Westchnęła. – Nic innego nie zostało?

      – Spróbuj, a jak coś pójdzie nie tak, poszukamy innego ogłoszenia i innej rozmowy kwalifikacyjnej.

      – Nie mam kasy, ale mam debet do spłacenia, grozi mi eksmisja, czyli zostaje różowy – rzuciła Hana z przerażeniem. – Z każdym dniem jest gorzej, niż myślałam.

      – Hej, to ja jestem od mrocznych scenariuszy – powiedziała Liwia. – Trzymaj się swojej strony. Optymistycznej i radosnej.

      – Drzwi do niej zatrzasnęły się na głucho, a szczęście mnie opuściło. Kiedyś myślałam, że uda mi się je… schwytać – wyszeptała, pamiętając dobrze, kto i w jakiej chwili zazwyczaj wypowiadał takie słowa. Zawsze starała się wierzyć, że tak będzie.

      – Schwytasz, a wtedy wszystko wróci do względnego spokoju. I zjedz ten sernik, od razu poprawi ci humor.

      Hana popatrzyła na Liwię z ufnością.

      – Skoro ty tak mówisz… A sernik wygląda obłędnie, tylko że muszę się śpieszyć. Mam mało czasu. – Przesunęła talerzyk z ciastkiem w jej stronę i zerwała się z miejsca w pośpiechu, machając na pożegnanie.

      – Powodzenia! – Liwia wierzyła, że dziewczynie się uda. Nikt tak jak Hana nie potrafił zjednywać sobie ludzi, nawet ona, zdystansowana, przekroczyła granice, by ogrzać się w jej wesołości.

      Hana przejrzała szafę, szukając czegokolwiek różowego lub czegoś, co chociażby go przypominało. Nie miała czasu odpowiednio się przygotować, a poranny makijaż musiał wystarczyć. Włosy związała, na nogi włożyła wygodne płaskie buty.

      Prowadząc samochód, ucieszyła się, że nikt jak do tej pory nie widział jej różowych rajstop, które wykorzystała do stroju na halloween, gdy w firmie organizowali imprezę. Wtedy była przebrana za pajaca, teraz w zasadzie też tak się czuła. Znalazła jeszcze sweter o zbliżonym odcieniu i spódnicę na dnie szafy, zapewne efekt szalonych zakupów, które kiedyś popełniła. Problemy zaczną się, gdy wysiądzie i pokaże taki strój światu.

      Znalazła miejsce na rozległym parkingu i opuściła bezpieczny azyl auta, od razu zwracając na siebie uwagę przechodniów. Przemknęła przez ulicę, nie chcąc nawet wiedzieć, co o niej myślą.

      Bała się analizowania obecnej sytuacji, spowodowanej własną naiwnością i krótkowzrocznością. Dopóki działała, nie miała czasu na rozważania, choć Liwia w krótkich zdaniach potrafiła zakreślić, co się z nią stanie, gdy nie dostanie tej pracy.

      Sea Towers zaskakiwał wielkością, najwyższy wieżowiec w mieście błyszczał w słońcu i wznosił się z lądu, kierując w stronę morza, z każdego piętra gwarantował widok bezkresnego horyzontu.

      Hana podziwiała go z daleka, jego szarość integrującą się z kolorami nieba. Zastanawiała się, jak to jest być na najwyższym piętrze i patrzeć każdego dnia w rozległą niebieską przestrzeń, niezasłoniętą żadnym budynkiem, nieograniczoną barierami. Zmiennością była natura, każdego dnia prezentująca inne odcienie, i port, do którego wpływały jednostki o różnych kolorach i rozmiarach.

      Z ekscytacją i niepewnością weszła do budynku, po drodze przyglądając się wystrojowi. Zerknęła na kartkę z wytycznymi, na którym piętrze i w którym pomieszczeniu odbywała się rozmowa kwalifikacyjna. Ruszyła w stronę windy, po chwili skupiając na sobie wzrok czekających na podróż. Ubrani w garnitury mężczyźni i kobiety w dopasowanych kostiumach przyglądali się jej z rozbawieniem. Hana tylko się uśmiechnęła. Musiała dostać tę pracę.

      Gdy drzwi jednej z wind się rozsunęły, Hana nie ruszyła się z miejsca, postanowiła poczekać na następną, mając nadzieję, że będzie pusta.

      Usłyszała za sobą kroki. Nie odwróciła się, by nie zobaczyć rozbawienia na kolejnej twarzy.

      Wsiadła do windy, licząc, że ten, kto stał za nią, zrezygnuje. Tak się jednak nie stało. Gdy się odwróciła, wpadła wprost w spojrzenie niebieskich oczu przystojnego nieznajomego.

      – Dzień dobry – powiedział mężczyzna z uśmiechem, z uwagą się jej przyglądając.

      – Proszę nie żartować – rzuciła, choć nie mogła się nie uśmiechnąć. Mężczyzna był wysoki, szczupły, elegancko ubrany i zdecydowanie przyjemnie pachniał. Zapach wytrawnych męskich perfum wypełniał całkowicie niewielkie pomieszczenie windy.

      – Raczej powinniśmy, mamy pierwszy kwietnia.

      – Od rana słyszę same żarty, które niestety okazują się nieprzyjemną prawdą.

      – To dobrze wróży.

      – Czyżby?

      – Skoro w prima aprilis słyszy pani prawdę, w powszednie dni powinna pani tylko żarty.

      – Trzymam za słowo.

      – Na pewno na piąte piętro? – zapytał, dla siebie wciskając dziesiąte.

      – Brzmi jak przestroga.

      – Wolę dopytać.

      Hana przyjrzała się mężczyźnie. Wydawało jej się, że gdzieś go już widziała.

      – Różowy to chyba nie pani kolor?

      – Dlaczego pan tak uważa?

      – Nie uśmiecha się pani.

      – Różowy ma robić furorę, uśmiech by go przyćmił. W odpowiednim świetle przyciągnę uwagę każdego – zapewniła z rozbawieniem, którego nie mogła ukryć. W tej dziwacznej sytuacji, w jakiej się znalazła, zostało jej tylko dowcipkowanie

      – Po prostu się nie znam – zaśmiał się. – To pani piętro.

      – Mam jednak nie wysiadać?

      – Skoro już się pani wyszykowała, szkoda by było się nie pochwalić.

      – Wie pan więcej, niż mówi?

      – Czasem niesie się po budynku.

      – Idę na rozmowę kwalifikacyjną. – Zatrzymała się w drzwiach.

      – Nie obowiązuje dress code?

      – Obowiązuje różowy.

      – To już ma pani tę pracę. Zawsze podejmuje pani takie odważne działania?

      – Zazwyczaj, gdy jestem w desperacji – zaśmiała się, puszczając drzwi windy.

      – Powodzenia!

      – Dzięki, będzie mi potrzebne.

      Została

Скачать книгу