Скачать книгу

Wciąż jednak nie wiem, dlaczego mówią na ciebie Debora – powiedział ksiądz.

      Uśmiechnęła się zagadkowo. Niech sam się domyśli, pomyślała.

      – Zauważyłem, że wielu tutejszych mieszkańców ma równie cudowne rude włosy jak panienka – zauważył Aldred.

      Ragna była dumna ze swoich płomiennorudych loków.

      – To krew wikingów – wyjaśniła. – Niektórzy wciąż posługują się nordycką mową.

      – Normanowie różnią się od reszty z nas zamieszkujących frankijskie ziemie – wtrącił się Louis.

      Mógł to być komplement, choć Ragna raczej w to nie wierzyła.

      Gdy godzinę później dotarli do Saint-Martin, zatrzymała się. W liściastym sadzie na obrzeżach zabudowań uwijali się mężczyźni i kobiety. Dostrzegła wśród nich Gerberta – starszego wioski. Zsiadła z konia i ruszyła przez pastwisko, żeby z nim porozmawiać. Towarzysze Ragny poszli za jej przykładem.

      Gerbert skłonił się jej. Był osobliwie wyglądającym mężczyzną z haczykowatym nosem i zębami tak krzywymi, że nie był w stanie do końca zamknąć ust. Hrabia Hubert uczynił go starszym wioski, ponieważ Gerbert był bystry, jednak Ragna nie do końca mu ufała.

      Ludzie przerwali swe zajęcia i zgromadzili się wokół nich.

      – Co dziś robicie, Gerbercie?

      – Zrywamy mniejsze jabłka, panienko, żeby pozostałe urosły większe i bardziej soczyste – odrzekł.

      – Żebyście mogli zrobić dobry cydr.

      – Cydr z Saint-Martin jest mocniejszy od innych. To zasługa Boga i dobrego gospodarzenia.

      Połowa wiosek w Normandii szczyciła się produkcją najmocniejszego cydru, lecz Ragna nie powiedziała tego głośno.

      – Co zrobicie z niedojrzałymi jabłkami?

      – Nakarmimy nimi kozy, żeby ser z ich mleka był słodki.

      – Kto jest najlepszym serowarem we wsi?

      – Renée – odparł bez namysłu Gerbert. – Używa owczego mleka.

      Słysząc to, niektórzy pokręcili głowami.

      – A waszym zdaniem? – zwróciła się do nich Ragna.

      – Torquil – odparło parę osób.

      – Chodźcie więc ze mną, wszyscy. Skosztuję sera od obojga.

      Wieśniacy podążyli za nią ochoczo. Z chęcią witali wszystko, co stanowiło odmianę od codziennej rutyny, i każda okazja był dobra, żeby oderwać się od pracy.

      – Nie jechałaś taki szmat drogi, by kosztować sera, prawda? – zagadnął Ragnę Louis. – Czy nie przyjechałaś tutaj, żeby rozstrzygnąć spór?

      – Tak. I zamierzam to zrobić. Cierpliwości, ojcze.

      Louis burknął coś pod nosem.

      Ragna nie wsiadła z powrotem na konia, lecz ruszyła do wsi piechotą, piaszczystą drogą między złocistymi łanami zbóż. W ten sposób po drodze mogła rozmawiać z ludźmi. Szczególną uwagę poświęcała kobietom, one bowiem opowiadały jej ploteczki, którymi mężczyźni nie zawracali sobie głowy. Tak właśnie dowiedziała się, że Renée jest żoną Gerberta, a jej brat, Bernard, ma stado owiec i prowadzi spór z Gastonem, który odmówił płacenia dzierżawy.

      Zawsze starała się zapamiętać imiona. Dzięki temu ludzie czuli, że nie są jej obojętni. Gdy podczas rozmowy słyszała czyjeś imię, notowała je w pamięci.

      Po drodze dołączali do nich kolejni mieszkańcy, a w wiosce czekało ich jeszcze więcej. Ragna wiedziała, że ludzie na polach komunikują się w jakiś mistyczny sposób: nie rozumiała tego, ale mężczyźni i kobiety pracujący milę dalej zawsze dowiadywali się o przybyciu gości.

      We wsi stał uroczy, mały kamienny kościółek z równymi rzędami łukowatych okien. Wiedziała, że tamtejszy ksiądz, Odo, służy w tej i trzech innych wioskach, co niedziela odwiedzając inną. Dziś jednak był w Saint-Martin, zupełnie jakby do niego również dotarły wieści o jej przybyciu.

      Aldred niezwłocznie poszedł porozmawiać z ojcem Odo. Louis nie; być może uznał, że rozmowa z wiejskim księdzem jest poniżej jego godności.

      Ragna spróbowała sera Renée i Torquila i uznawszy, że oba są tak dobre, że nie potrafi wybrać zwycięzcy, ku uciesze wszystkich kupiła po kręgu jednego i drugiego.

      Przechadzała się po wsi, zaglądała do każdej chaty i stodoły. Pilnowała, by zamienić słowo z każdym dorosłym i z dziećmi, a gdy miała pewność, że przekonała mieszkańców o swej dobrej woli, była gotowa rozsądzić spór.

      Zwykle postępowała jak jej ojciec. Hrabia chętnie spotykał się z ludźmi i wiedział, jak sprawić, by go lubili. Kiedyś być może niektórzy z nich staną się jego wrogami – żaden władca nie jest w stanie dogodzić wszystkim – lecz niechętnie mu się sprzeciwią. Wiele nauczył córkę, a ona dowiedziała się jeszcze więcej, obserwując go.

      Gerbert przyniósł krzesło i ustawił je przed zachodnią ścianą kościoła. Ragna usiadła, podczas gdy wszyscy inni stali wokół niej. Gerbert przedstawił Gastona, rosłego, silnego chłopa, który wyglądał na trzydzieści lat i miał gęstą czarną czuprynę. Jego twarz wyrażała oburzenie, lecz Ragna podejrzewała, że zwykle jest przyjazny.

      – Gastonie – zwróciła się do niego – teraz możesz wyjaśnić mnie i swoim sąsiadom, dlaczego odmawiasz płacenia dzierżawy.

      – Pani, staję przed tobą…

      – Zaczekaj. – Uniosła dłoń. – Pamiętaj, że to nie dwór króla Franków. – Wieśniacy zachichotali. – Nie trzeba nam górnolotnych słów. – Gaston nieczęsto miał okazję przemawiać w ten sposób, lecz z pewnością by to uczynił, gdyby nie jej upomnienie. – Wyobraź sobie, że pijesz cydr z grupą przyjaciół, którzy proszą cię, byś opowiedział im, czemu się tak złościsz.

      – Tak, panienko. Nie płacę dzierżawy, bo nie mogę.

      – Bzdura – mruknął Gerbert.

      Ragna spiorunowała go wzrokiem.

      – Zaczekaj na swoją kolej – upomniała go ostro.

      – Tak, panienko.

      – Gastonie, ile wynosi twoja dzierżawa?

      – Hoduję bydło, pani, i każdego roku w wigilię świętego Jana winienem darować twemu ojcu dwa roczniaki.

      – Których, jak twierdzisz, nie masz?

      – Właśnie że ma – wtrącił się znowu Gerbert.

      – Gerbercie!

      – Wybacz, panienko.

      – Zagrabiono mi pastwisko. Całą trawę zżarły owce Bernarda. Musiałem karmić krowy samym sianem, więc przestały dawać mleko i straciłem dwa cielaki.

      Ragna rozejrzała się dookoła, próbując przypomnieć sobie, który z mężczyzn to Bernard. Jej wzrok spoczął na niskim, chudym człowieczku z włosami jak słoma. Nie mając pewności, czy to on, podniosła wzrok i powiedziała:

      – Wysłuchajmy Bernarda.

      Okazało się, że miała rację. Chudy człowieczek zakasłał.

      – Gaston jest mi winien cielaka – oświadczył.

      Domyślała się, że chodzi o dawne zaszłości.

      – Chwileczkę – rzuciła. – Czy to prawda, że

Скачать книгу