Скачать книгу

doskonale radzą sobie w tej materii – wtrącił Aldred. – Król Anglii Alfred miał córkę Ethelfled, która po jego śmierci władała rozległą Mercją. Fortyfikowała miasta i wygrywała bitwy.

      Pomyślała, że oto ma okazję zaimponować Louisowi. Mogła zaprosić go, by zobaczył, jak radzi sobie ze zwykłymi ludźmi. Była to część jej obowiązków jako szlachetnie urodzonej panny i wiedziała, że jest w tym dobra.

      – Może udacie się ze mną do Saint-Martin, ojcze?

      – Z przyjemnością – odparł bez zastanowienia.

      – Po drodze będziecie mogli opowiedzieć mi o rodzinie hrabiego Reims. Z tego, co wiem, ma syna w moim wieku.

      – Nie inaczej, pani.

      Teraz, kiedy zgodził się z nią jechać, Ragna uświadomiła sobie, że wcale nie cieszy jej perspektywa dnia spędzonego w towarzystwie Louisa, i odwróciła się do Aldreda.

      – Dołączycie do nas? – spytała mnicha. – Wrócimy przed wieczornym przypływem, więc jeśli w ciągu dnia wiatr zmieni się na pomyślny, jeszcze dziś będziecie mogli wyruszyć.

      – Będę zaszczycony.

      Wszyscy wstali od stołu.

      Dziewką służebną Ragny była Cat, czarnowłosa dziewczyna w jej wieku. Miała zadarty, ostro zakończony nos, którego nozdrza przywodziły na myśl czubki leżących obok siebie gęsich piór. Poza tym była urodziwa, pełna energii i miała figlarny błysk w oku.

      Pomogła swojej pani zdjąć jedwabne trzewiczki i schowała je do kufra. Następnie wyjęła parę płóciennych rajtuzów, które miały chronić łydki Ragny podczas konnej jazdy, i skórzane buciki. Na końcu wręczyła jej pejcz.

      Genevieve podeszła do córki.

      – Bądź urocza dla ojca Louisa – poprosiła córkę. – I nie próbuj go przechytrzyć… mężczyźni tego nienawidzą.

      – Tak, matko – odparła pokornie Ragna. Dobrze wiedziała, kiedy kobieta nie powinna się wymądrzać, lecz tak często łamała tę zasadę, że Genevieve miała prawo jej o tym przypominać.

      Wyszła z wieży i ruszyła ku stajniom. Czterej zbrojni pod wodzą Berna Olbrzyma czekali, żeby ją eskortować: hrabia musiał im wcześniej wydać dyspozycje. Stajenni osiodłali już jej ulubionego konia, szarą klacz Astrid.

      Brat Aldred, który przypinał skórzaną poduszkę do grzbietu swojego kuca, spojrzał z podziwem na jej nabijane mosiężnymi ćwiekami drewniane siodło.

      – Wygląda imponująco, ale czy nie rani zwierzęcia?

      – Nie – odparła stanowczo Ragna. – Drewno rozkłada obciążenie, podczas gdy miękkie siodło obciera koński grzbiet.

      – Spójrz na to, Dyzma – zwrócił się do kuca mnich. – Chciałbyś coś tak wspaniałego?

      Ragna zauważyła, że Dyzma ma na czole białą plamkę zbliżoną kształtem do krzyża, co czyniło go odpowiednim konikiem dla mnicha.

      – Dyzma? – zapytał Louis.

      – Tak miał na imię jeden ze złodziei ukrzyżowanych z Jezusem – wyjaśniła dziewczyna.

      – Wiem – odparł ostro ksiądz. Na dźwięk jego głosu upomniała się w duchu, żeby się nie wymądrzać.

      – Ten Dyzma również kradnie, zwłaszcza jedzenie – powiedział Aldred.

      – Ha – parsknął Louis. Najwyraźniej był zdania, że imię to nie powinno być używane w żartobliwy sposób, ale nie powiedział nic więcej i odwrócił się, by osiodłać swojego wałacha.

      Niebawem opuścili dziedziniec. Kiedy jechali w dół zbocza, Ragna przyjrzała się statkom cumującym na przystani. Dorastała w porcie i potrafiła rozpoznać różne rodzaje łodzi. Dziś były tam głównie łodzie rybackie i nadbrzeżne, jednak dostrzegła też angielski statek handlowy, zapewne ten, na którego pokładzie zamierzał odpłynąć Aldred, i charakterystyczne profile wikińskich łodzi wojennych cumujących z dala od brzegu.

      Skręcili na południe i wkrótce zostawili za sobą chaty niewielkiego miasta. Po rozległej równinie hulał wiatr od morza. Ragna jechała znajomą ścieżką nieopodal pastwisk i sadów jabłoniowych.

      – Teraz, kiedy poznaliście już nasz kraj, bracie Aldredzie, co o nim sądzicie? – zwróciła się do mnicha.

      – Zauważyłem, że tutejsi panowie mają jedną żonę i nie biorą sobie konkubin. A przynajmniej się z tym nie obnoszą. W Anglii pomimo nauk Kościoła toleruje się konkubinat, a nawet wielożeństwo.

      – Takie rzeczy można ukryć – odparła Ragna. – Normańscy panowie nie są święci.

      – Z pewnością, lecz tutaj ludzie przynajmniej wiedzą, co jest grzechem, a co nie. No i nigdzie w Normandii nie widziałem niewolników.

      – W Rouen jest targ niewolników, ale kupują tam tylko cudzoziemcy. U nas niewolnictwo zostało niemal całkowicie zakazane. Nasi księża je potępiają, głównie dlatego, że właściciele niewolnych dopuszczają się na nich cudzołóstwa i sodomii.

      Louis wydał okrzyk zdumienia. Być może nie był przyzwyczajony do młodych kobiet opowiadających o takich rzeczach. Ragna uświadomiła sobie z ciężkim sercem, że popełniła kolejny błąd.

      Tymczasem Aldred nie wyglądał na zszokowanego i kontynuował rozmowę:

      – Z drugiej strony, wasi chłopi pańszczyźniani są jak niewolni, którzy potrzebują zgody swego pana, by wziąć ślub, zmienić rzemiosło czy przeprowadzić się do innej wsi. Natomiast angielscy chłopi są pod tym względem wolni.

      Ragna przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. Nie wiedziała, że system normański nie jest uniwersalny.

      Dotarli do wioski Les Chênes. Trawa na łąkach była wysoka. Ragna przypuszczała, że za tydzień, dwa wieśniacy skoszą ją i wysuszą, by zimą mieć czym karmić zwierzęta.

      Mężczyźni i kobiety pracujący w polu przerwali swe zajęcia i machali im na powitanie.

      – Debora! – wołali. – Debora!

      Ragna również do nich machała.

      – Czy dobrze słyszałem? – odezwał się Louis. – Nazywają cię Debora?

      – Tak. To przydomek.

      – Skąd się wziął?

      Dziewczyna uśmiechnęła się.

      – Zobaczy ksiądz.

      Tętent kopyt siedmiu koni sprawił, że ludzie wylegli z domostw. Ragna ujrzała wśród nich znajomą kobiecą twarz i ściągnęła wodze.

      – Jesteś Ellen, piekarzowa, tak?

      – Tak, panienko. Cieszę się, że widzę panienkę szczęśliwą i w dobrym zdrowiu.

      – Co się stało z twoim synkiem, który spadł z drzewa?

      – Zmarł, panienko.

      – Przykro mi.

      – Mówią, że nie powinnam po nim płakać, bo mam jeszcze trzech synów.

      – Ci, którzy tak mówią, są głupcami – odparła Ragna. – Strata dziecka to dla matki straszna tragedia, bez względu na to, ile ich ma.

      Po czerwonych od wiatru policzkach kobiety potoczyły się łzy i wyciągnęła rękę. Ragna uścisnęła ją delikatnie. Piekarzowa ucałowała jej dłoń i szepnęła:

      – Panienka rozumie.

      – Może trochę. Do widzenia, Ellen.

      –

Скачать книгу