ТОП просматриваемых книг сайта:
Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
Читать онлайн.Название Diabeł, laleczka, szpieg
Год выпуска 0
isbn 9788380088801
Автор произведения Matt Killeen
Серия Sara Goldstein
Издательство PDW
– Okej. Oboje wiemy, że zgodzi się ze mną.
– Ona nie nadaje się na szpiega.
– To będzie doskonale do nas pasować.
Sarze nie podobało się więzienie Clementine, jednak nie mieli zbyt wielkiego wyboru, do czasu, aż wyjdą ostatni goście i kapitan znajdzie czas. Pomieszczenie, do którego trafiła, było niewiele większe od schowka na miotły, lecz jasne i ciepłe. Musiało wystarczyć.
Zanim zamknęła drzwi, weszła do środka.
– To tylko kilka godzin – szepnęła. Clementine stała nieruchomo ze spuszczoną głową. – Dobrze się czujesz?
Dziewczyna uniosła ramiona i przycisnęła Sarę do ściany.
– A ty co, zgrywasz Evangeline St. Clare? Myślisz, że będziesz moją małą Ewą? Poprosisz tatusia, żeby mnie kupił, a potem będziemy żyć długo i szczęśliwie? Czytasz za dużo bajek, mała nazistko – syknęła Clementine, puściła ją i odsunęła z szyderczym prychnięciem.
Sara stała z otwartą buzią i nie mogła otrząsnąć się z szoku. Nawiązanie do małej Ewy kompletnie zbiło ją z tropu. Dopiero po chwili przypomniała sobie Chatę Wuja Toma i białą dziewczynkę, która zaprzyjaźniła się z niewolnikiem Tomem.
– Przecież właśnie uratowałam ci życie, prawda? – zaprotestowała w końcu.
– Ojej, no tak, w dowód dozgonnej wdzięczności powinnam bez gadania zostać waszym Hausneger – parsknęła Clementine, kpiąco przyciskając dłonie do serca. – Dziękuję! Od dziś będę grzeczną i posłuszną dziewczyną do bicia.
Clementine dygnęła w teatralnie przesadny sposób.
– Nie byłaś taka pyskata z nożem przy gardle – zauważyła Sara.
– Chcesz, żebym się zamknęła? Wystarczy sięgnąć po nóż.
Sara spróbowała innego podejścia, choć wciąż nie mogła odzyskać równowagi.
– Jeśli to ma zadziałać, musiałabyś…
– Wszyscy mi grożą, i to bez przerwy. Nie boję się ciebie – splunęła służąca.
– Wcześniej nie byłaś taka wygadana. Bałaś się – wytknęła jej Sara, coraz bardziej poirytowana.
– Potrafię udawać. Dzięki temu ludzie tacy jak ty i ten włochaty czują się ważniejsi. I spada prawdopodobieństwo, że ktoś pochlasta mnie nożem. Więc jakby co, mała nazistko, bierz nóż i wiesz, co robić.
Sarze zabrakło słów.
Wyszła z pomieszczenia, zastanawiając się, co narobiła, sprowadzając do domu Clementine, choć spodziewała się dziewczyny, którą spotkała wcześniej w kuchni.
Zamykając drzwi, miała ochotę wyłączyć też światło.
ROZDZIAŁ
SZÓSTY
24 SIERPNIA 1940
OD CZASU WYBUCHU WOJNY ŻADNEJ NOCY NIE ZAPALANO ULICZNYCH LATARNI I PILNOWANO, by wszystkie okna w Berlinie były ciemne. Lecz Sarze wystarczyła nawet słaba poświata księżyca, by wyraźnie widzieć kilkanaście dróg, którymi mogła dotrzeć do niedokończonej ambasady Japonii. Już wkrótce miała wtopić się w tło nowego, neoklasycystycznego Berlina według wizji Alberta Speera. Na razie zupełnie zbędne kolumny i kanciaste kształty ginęły pod rusztowaniami i tymczasowymi ogrodzeniami.
W samochodzie robiło się coraz zimniej, więc dziewczyna potarła uda, żeby się rozgrzać.
– Powinnaś była pozwolić Norrisowi ją zabić – uznał kapitan. – To byłoby najrozsądniejsze.
Był skupiony i uważny. Może tylko nieco zbyt nerwowy.
– Czyli tak mamy skończyć? Jako mordercy nastoletnich dziewczynek? Ty mnie nie zabiłeś wtedy w Friedrichshafen. Byłam dokładnie jak ona. Co o mnie wówczas pomyślałeś? Że jestem świadkiem, prawda? Ryzykiem.
– Potrzebowałem takiego dziecka. Teraz nie potrzebuję kolejnego. Co się z nią stało?
– Jest w pokojach dla służby. Norris jej pilnuje. Herr Gehlhaar bardzo się ucieszył, że uwalniamy go od kłopotu. Frau Hofmann wręcz przeciwnie. Clementine jest zadowolona, że będzie dostawała dwa razy tyle…
– Dwa razy?!
– Chciała trzy razy więcej… jest, hm, bardzo bezpośrednia – dokończyła słabym głosem, widząc, jak kapitan z dezaprobatą kręci głową. – Służąca bardzo nam się przyda – spróbowała go przekonać. – Sprowadzanie za każdym razem nowych ludzi z agencji jest niebezpieczne…
– Święta racja, to doskonały czas na zatrudnianie czarnych służących. Niedługo będziemy mogli przestać jej płacić. Tylko trzeba pamiętać, by zamykać jej na noc drzwi. – Westchnął.
– Kto to Rheinlandbastard?
– Nie wierzę! Jednak są rzeczy, których nie wiesz! – Kapitan zachichotał. – Nadrenia była okupowana po ostatniej wojnie. Stacjonowały tam oddziały francuskie, które czuły się u nas jak w domu. W skład wojsk okupacyjnych wchodziły też kontyngenty francuskich kolonii, w tym tak zwani Tirailleurs Sénégalais, senegalscy harcownicy.
– Rozumiem… – przerwała mu Sara.
– Niezależnie od opowieści, które mogłaś słyszeć, oni nie…
– Wystarczy, przecież wiem, o co chodzi – zdenerwowała się.
– Większość kobiet wyszła za swoich francuskich narzeczonych, ale zdarzały się też wpadki. Dzieci z takich związków nazywano nadreńskimi bękartami, die Rheinlandbastard. Czarny wstyd, hańba narodowa, brudna, obca krew brukająca niemieckie dziedzictwo, deprawacja niemieckiej młodzieży i tak dalej… Ta dziewczyna musi być jedną z ostatnich, bo Francja wycofała się z Nadrenii w tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym…
– Przyda się nam jeszcze jedna para rąk – stwierdziła Sara. – W sensie, w naszej prawdziwej pracy.
– Doprawdy? Nie sądzę, by wtajemniczanie jej było dobrym pomysłem. Poza tym ona myśli, że jesteśmy z Abwehry.
– Przed chwilą tłumaczyłeś mi, że oni i my stoimy po tej samej stronie.
– Dlatego jestem za tym, żeby kontynuować taki układ. Bo zabić ją, kiedy już wszystkim powiedziałaś, że ją zatrudniliśmy…
– Nie mogłabym żyć w domu, w którym kolejna osoba… by umarła – wyrzuciła z siebie Sara znacznie bardziej emocjonalnie, niż zamierzała. – I nie chodzi mi o to, że lepiej by było, gdybyś ją zabił gdzieś indziej. Ja… ja nie chcę, żeby to się stało przeze mnie.
Kapitan spojrzał na delikatnie świecącą w ciemności tarczę zegarka.
– Jeśli piśnie choć słówko – powiedział po chwili – jeśli w złym momencie otworzy usta albo spojrzy w złą stronę, nie będę miał wyjścia – dokończył cicho i z całkowitą powagą.
– Sama ją zabiję, jeśli okaże się dla nas zagrożeniem – wyrzuciła z siebie Sara, lecz zaczęła żałować swoich słów, jeszcze zanim skończyła mówić. Przypomniała sobie Sterna, strażnika z SS, którego nie powstrzymała, kiedy chciał wejść do płonącego laboratorium doktora Schäfera. I Focha, którego obejmowała, kiedy kapitan podrzynał mu gardło. Poczuła zimny ucisk w żołądku.
Spojrzała na zegarek kapitana, po czym przeniosła wzrok na zalany poświatą księżyca niedokończony budynek ambasady.
– Dlaczego ja to robię? – poskarżyła się. – Dlaczego nie