ТОП просматриваемых книг сайта:
Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
Читать онлайн.Название Diabeł, laleczka, szpieg
Год выпуска 0
isbn 9788380088801
Автор произведения Matt Killeen
Серия Sara Goldstein
Издательство PDW
Niemiec zniknął jej z oczu, ukryty za wysokim oparciem fotela. Sara musiała przycisnąć ucho do drewnianego panelu, by słyszeć go wyraźnie.
– W rzeczy samej, masz oczywiście rację – zgodził się Ishii. – Ja po prostu nie mam czasu na ten bezwład i brak decyzji. To, że nasze kraje nie są oficjalnie sojusznikami i musimy spotykać się w nocy, w tajemnicy, to przecież nonsens! No dobrze! – Ishii klasnął w dłonie. – Nie powielajmy ich błędów. Masz coś dla mnie? Jak się sprawdziły ceramiczne głowice?
– Okazały się wyjątkowo skuteczne. Jestem twoim dłużnikiem. Mamy wprawdzie problemy z samym działem, ale…
– Wiem, że działają! – przerwał mu Ishii. – Sami właśnie skończyliśmy testy polowe pod Ningbo. Rozrywkę mieszkańcom miasta zapewnia teraz epidemia dżumy dymieniczej.
Rozrywkę?
– Wspaniale… – westchnął Hasse. – Jednak, z tego, co zrozumiałem, metalowe pociski zabijają bakterie lub zarażone owady? Co byś powiedział, gdybyś dostał wirusa zdolnego przetrwać eksplozję?
– Wirusy… zbyt skomplikowane i trudne. – Ishii odrzucił ten pomysł. – Poza tym nie da się już poprawić ospy.
– Zgoda, tym bardziej że jest na nią szczepionka. A gdyby to było coś znacznie lepszego?
Sara bardziej poczuła, niż usłyszała, że nie jest sama. Jakby drgnęło powietrze. Do jej nosa dotarł mocny, chemiczny zapach jaśminu i róży. Obejrzała się, lecz zanim jej oczy zdążyły się na powrót przyzwyczaić do ciemności, czyjaś dłoń zacisnęła się na jej ustach.
ROZDZIAŁ
SIÓDMY
SARA PRÓBOWAŁA SIĘ WYRWAĆ, jednak prawa stopa, cała już we krwi, ślizgała się po płytkach, więc w końcu zawisła ciężko w ramionach osoby stojącej za jej plecami. Ktoś pociągnął ją w tył, do wyjścia. Wiła się jak piskorz i już otworzyła usta, by ugryźć kneblującą ją dłoń, lecz uświadomiła sobie, że w ten sposób zdradziłaby swoją obecność mężczyznom w gabinecie. Ich głosy dobiegały nieprzerwanie zza przegrody.
„Bądź cicho!” – krzyczała w myślach, kiedy jej uszkodzona noga podskoczyła boleśnie na progu łazienki, a potem zahaczyła o dywan. Natrętne wspomnienie podpowiadało jej, że zna ten zapach…
Drzwi zamknęły się z cichym szurnięciem, a uchwyt nieznajomych ramion zelżał. Po chwili Sara siedziała sama na podłodze. Ktoś zapalił lampkę na biurku.
Obok dziewczyny stała sekretarka ambasadora, Fujiwara. Miała skupiony wyraz twarzy, a z jej miny nie dało się odgadnąć, co myśli. Drobne, prawie niezauważalne drgnienia powiek zdradzały, że się pilnuje, by nic nie mówić. Sara spojrzała na drzwi prowadzące na korytarz. Mimo że siedziała na podłodze, miała szanse dotrzeć do nich pierwsza… lecz sądząc po ciemnej plamie krwi, która zbierała się na dywanie wokół jej prawej stopy, wiedziała, że kobieta dopadłaby ją jeszcze przed klatką schodową. I to nawet w butach na obcasach, które miała na sobie. Rozsiewając po drodze woń Chanel No. 5.
Fujiwara zauważyła jej spojrzenie. Bez słowa pokręciła głową i przytknęła palec do ust. Miała bardzo zadbane, pomalowane paznokcie.
W drugiej dłoni trzymała pistolet tak mały, że Sara dopiero teraz zauważyła delikatny refleks na brzegu lufy i odrobinę macicy perłowej prześwitującej między jej palcami. Kobieta popatrzyła na dziewczynę, odłożyła pistolet na blat i sięgnęła do pudełka obok maszyny do pisania.
Przełączyła jakąś dźwigienkę i w pomieszczeniu rozległ się głos Hassego, jakby mówił przez radiostację.
– …misja medyczna na granicy Kongo była finansowana przez naszych przyjaciół ze Stanów Zjednoczonych, przyjaciół, którym sam pomagałem finansowo.
Fujiwara oparła się o biurko i poprawiła włosy, bo w czasie szarpaniny naruszyła sobie fryzurę. Ani na chwilę nie spuszczała przy tym wzroku z Sary.
– Ci przyjaciele mają obsesję na punkcie Wunderwaffe i bardzo ich interesuje, jakie straszne rzeczy można znaleźć na Czarnym Kontynencie – ciągnął Hasse podekscytowany. – Jestem pewien, że tym razem nasi lekarze trafili na coś naprawdę wyjątkowego…
Kobieta podjęła jakąś decyzję. Kucnęła obok Sary i wskazała na jej stopę, po czym palcami wykonała gest informujący, że chciałaby ją obejrzeć. Zza jej pleców cały czas było słychać głos esesmana.
– …jest bardzo zaraźliwy – przechwalał się zadowolony z siebie. – Bardzo wysoka śmiertelność, a gdyby się okazało, że ten wirus naprawdę może przenosić się w powietrzu…
Skarpetka pod baletką była całkowicie przesiąknięta krwią. Wystarczył dotyk Fujiwary, żeby przed oczyma Sary pojawił się jasny błysk, a nogę wypełnił potworny ból, jakby ktoś polał octem rozciętą skórę. Dziewczyna z trudem łapała oddech.
– Kangaenasai… – szepnęła sekretarka, głaszcząc ją po głowie.
– Tylko czy chcemy wirusa o stuprocentowej śmiertelności? – Z głośnika popłynął zniekształcony głos Ishiiego. – Jeśli wróg nie będzie musiał dbać o chorych, to…
Kobieta delikatnie zsunęła skarpetkę ze stopy Sary i aż syknęła, kiedy zobaczyła ranę. Potem wstała, podeszła do biurka i zaczęła czegoś szukać w szufladach.
– Przyjacielu, nie myślisz dostatecznie odważnie – odparł Hasse ciszej, jakby z większej odległości. – Wyobraź sobie bezmiar przestrzeni Chin… całkowicie bez Chińczyków. Ta długa, wyczerpująca wojna mogłaby potrwać ledwie kilka tygodni, gdybyś skorzystał z pełni swoich możliwości. Bez potrzeby przerzucania żołnierzy i wznoszenia baz. Po prostu dziesięć milionów kilometrów kwadratowych nowej Japonii, ze wszystkimi surowcami, ale bez podludzi zanieczyszczających ten kraj…
Aż do tych słów Sara była bardziej zaabsorbowana bólem stopy, działaniami sekretarki i dziwnością sytuacji, w jakiej się znalazła. Lecz ostatnie zdanie Hassego wypowiedziane rzeczowym, chłodnym tonem, przerwało gonitwę myśli w jej głowie.
Kobieta również znieruchomiała wpatrzona w głośnik na biurku.
Ishii wypuścił gwałtownie powietrze. Przez interkom jego westchnienie zabrzmiało jak chrapnięcie konia.
– Stracilibyśmy tanią siłę roboczą… – powiedział zamyślony. – Trzeba by przywozić robotników przymusowych z Korei…
Fujiwara otworzyła z wrażenia usta. Oburzenie i niesmak na chwilę przejęły kontrolę nad wyrazem jej twarzy. Potem spojrzała na Sarę i zauważyła, że dziewczyna też na nią patrzy. Szybko zamknęła usta, odcinając emocjom drogę na zewnątrz. Z szuflady wyjęła podręczną apteczkę.
– My to nazywamy tutaj Lebensraum – wyjaśnił Hasse przemądrzale. – Troszkę przestrzeni do życia dla twojego narodu. Oddałbyś im wielką przysługę.
Sekretarka przykucnęła przy Sarze, nasączyła wacik alkoholem i zaczęła oczyszczać podeszwę stopy. Miała dwadzieścia kilka lat, bliżej trzydziestki, lecz jej oczy wydawały się znacznie starsze, jakby zmęczone. Dziewczynka dostrzegła w nich coś znajomego i przez chwilę zastanawiała się, czy to aby nie cierpienie.
– To jak, zdobędziesz dla mnie próbkę? – mruknął Ishii.
– A ty przetestujesz ją dla mnie? Choć z tego, co słyszę, testy już są w toku. – Śmiech Hassego przypominał szorowanie blachy papierem ściernym.
Sekretarka schwyciła pęsetą coś, co tkwiło w stopie Sary.
– Ciii – szepnęła i nie czekając na odpowiedź,