Скачать книгу

miały być dla niej, dla pani babci. – I ten pierścionek – teraz patrzył na jej palec serdeczny – też. Bo ja ją poprosiłem o rękę, tylko nie miałem czego wsunąć na palec. Potem, w Krakowie, od babki ciotecznej dostałem ten komplet. Ona myślała, że ta wielka miłość, o której ciotka coś wiedziała, to trwa. I chciała oddać, żeby w rodzinie zostało… No i zostało. Tyle lat czekania i zostało… Nie na palcu Sary, a jej wnuczki…

      Anka, mimo że poruszona, natychmiast zareagowała na Sarę. Wcześniej, gdy czekali na karetkę, a potem szukali lekarza, żeby się dowiedzieć czegoś o stanie babci, zupełnie wyleciało jej to z głowy. Teraz wróciło. O co chodzi z tą Sarą? I jeszcze to drugie obce imię – jak to było? Rebeka? Przecież to żydowskie imiona. Czyje? Że niby siostry babci?…

      – Dlaczego Sara? – zdążyła zapytać, a potem jasne światło, uwolnione zza domkniętych drzwi, zalało korytarz.

      Zmrużyła oczy. Widziała, że w progu stanęły trzy osoby: lekarz, mama i tata. Dziadek – mała, skulona postać, został przy łóżku żony.

      Kiwnęła głową w kierunku lekarza, cicho, ochrypłym głosem mówiąc „dzień dobry”. Odpowiedział jej pocieszającym uśmiechem; śledziła go wzrokiem, gdy szedł błyszczącą wykładziną w głąb korytarza. Podeszła do mamy.

      Mama miała dziwny wyraz twarzy. Nie były to ból czy rozpacz, więc stan babci musiał być dobry, stabilny, zresztą mina lekarza nie wskazywała, że przed chwilą przekazał jakieś dramatyczne wieści. Nie, to było coś innego. Nie umiała tego nazwać. Po prostu mama była inna.

      – Z babcią okej – odezwała się. – Będzie dobrze. Lekarze porobią badania, bo wiek i tak dalej, ale to omdlenie to z powodu emocji. Kilka dni i wszystko wróci do normy. – Położyła Ance rękę na ramieniu.

      – Wróci do normy – powtórzyła po niej Anka.

      – Tak. To znaczy do tej normy zdrowotnej, bo reszta… Na resztę będzie trzeba więcej czasu.

      – Nie tylko babcia będzie potrzebowała więcej czasu, my także. Ty, mamo, również. Co jeszcze się stało?

      Mama westchnęła.

      – No widzę przecież, mamo. Zrobiłaś się inna.

      Mama pokiwała głową.

      – Jestem inna. Ty też jesteś inna.

      – W jakim sensie inna? O czym wy mówicie? Jakaś Sara… – Spojrzała na Jana Górskiego. – A teraz ty. – Znów wróciła wzrokiem do matki. – Co jeszcze?

      Jan Górski zawahał się, ale zamilkł. Patrzył na córkę swojej dawnej narzeczonej.

      – Sara. Sara Flinkier. Tak się nazywała przed wojną twoja babcia, a moja mama.

      – Ale… – zaczęła Anka. – Ale to znaczy…

      I nagle wszystko zrozumiała.

      – Babcia była Żydówką. To znaczy, że jest Żydówką. A to znaczy, że ja… – teraz patrzyła na Marcina – też jestem Żydówką.

* * *

      – No, powiem ci, że było poruszenie. Nie takie wprost, to znaczy nikt nie pytał głośno i w ogóle komentarze też były szeptane, takie po bliższych znajomych, bo przecież byliśmy wymieszani, więc nie do końca wiadomo, co i komu można powiedzieć, ale sytuacja była osobliwa. A potem, kiedy jeszcze przyjechała karetka… Na pewno miałaś oryginalne przyjęcie zaręczynowe.

      – Daj spokój, Kaśka. Nie mam ochoty na żarty – westchnęła Anka.

      Siedziała w kuchni, nad pustym talerzem i pustą szklanką. Wyjęła je z szafki, ale niczym nie napełniła. Słoneczny dzień przeszedł w miedziany mrok, mrok w granatową noc, a ona wciąż tkwiła przed tym pustym nakryciem, aż w końcu zadzwoniła Kaśka.

      – Próbuję cię jakoś rozweselić. Nie tak miało być, co?

      – Nie tak. – Anka wsunęła rękę do kieszeni, gdzie wciąż trzymała złożoną kartkę z przemową zaręczynową.

      – Ale z babcią okej?

      – Tak. Będzie dobrze. Za dużo emocji, nagły stres, no i taki efekt.

      – Ciekawe. To dziadek był zawsze ten słabowity, a babcia w ryzach, a jak przyszło co do czego, to ona osłabła.

      – Nie ma się co dziwić. Po takiej historii.

      Zaczęła się bawić pustą szklanką, delikatne obracając ją w dłoni.

      – À propos. Powiesz coś?… – Kaśka zawiesiła głos. – To znaczy zrozumiem, jeśli nie, bo to coś bardzo prywatnego i tylko między wami… – Umilkła, ale w taki sposób, że choć na poziomie deklaracji wszystko było elegancko, to dało się czuć, że ewentualna niewiedza będzie ją bardzo dręczyła.

      – Powiem ci, przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

      Kaśka milczała, ale Anka wręcz poczuła zadowolenie po drugiej stronie.

      – Okazało się, że dziadek Marcina znał moją babcię. Więcej, oni byli parą.

      – No nie! – wyrwało się Kaśce.

      – Tak. Podczas wojny. Oboje pracowali w tym samym szpitalu, to znaczy sanatorium. Była tam też babcia Marcina.

      – Trójkąt… – zaczęła Kaśka.

      – W pewnym sensie. Bo właściwie to czworokąt. Dziadek, znaczy mój dziadek, też ich znał.

      – No ładnie…

      – Nie, strasznie brzydko. Babcia Zosia kochała dziadka Marcina. On ją też. Ale Buba też go kochała. I to tak bardzo, że wydała moją babcię, a swoją przyjaciółkę gestapo. Janowi Górskiemu powiedziała, że ona nie żyje, babcia go szukała zaraz po wojnie, ale wskutek pomyłki umieszczono go na liście zmarłych, więc oboje żyli w przeświadczeniu, że ich połówki zginęły. I Jan się ożenił z Marią, a moja babcia – z dziadkiem Tadeuszem.

      – A on jak był w to zamieszany?

      – Mieszkał w tym domu, co dziadkowie Marcina. I to on uratował babcię przed Niemcami. A potem pomagał się jej ukrywać. Cały czas ją kochał.

      – O rany! Co za historia! Nie do uwierzenia! – Kaśka nawet nie udawała, że się nie ekscytuje, mimo że te trudne losy dotyczyły najbliższych Anki. – A dlaczego ona się ukrywała? Działała w podziemiu czy co? Nigdy nie mówiłaś.

      Anka westchnęła.

      Teraz delikatnie kręciła szklanką wokół palca wskazującego.

      – Nie mówiłam, bo nie miałam pojęcia. Nie działała w podziemiu. Jest Żydówką.

      – Co? – Kaśkę zatkało.

      – To. Właśnie to. Moja babcia jest Żydówką.

      – No… Chociaż powiem ci, że ona przecież ma taką urodę – te ciemne oczy, ciemne włosy. Pasuje. Ty już nie. Twoja mama też nie. Ale, zaraz, poczekaj, żydowskie pochodzenie to się w linii kobiecej dziedziczy, nie? Po matce?

      – Tak.

      – Czyli ty…

      – Jestem Żydówką. Mam trzydzieści trzy lata i właśnie się dowiedziałam, że jestem Żydówką.

      – Niezły początek małżeństwa, co? Ale nie stresuj się, to się wszystko poukłada. Wydarzyło się, przewaliło i minie. Jak się zaczyna trzęsieniem ziemi, to potem może być tylko…

      – Gorzej – dokończyła Anka.

      – No jak: gorzej? Lepiej.

      – U Hitchcocka

Скачать книгу