Скачать книгу

a ja już przyłapałem tam połowę naszego biura… Tak że ten… jeśli to miałoby oczyścić atmosferę między wami…

      Steve znacząco porusza brwiami i wskazuje na drzwi znajdujące się niedaleko automatu z kawą.

       Czy on mówi poważnie?! Przecież się nienawidzimy.

      – Punkt ksero? – Patrzę na niego z powątpiewaniem.

      – No co? W biurach zawsze uprawia się seks na kopiarce. Tydzień temu widziałem, jak Ollie… Zresztą nieważne. W razie czego nie wiecie tego ode mnie.

      – Daruj sobie, Steve. Nie zamierzam przebywać z nią w jednym budynku, a co dopiero jej dotykać. – Głos Barry’ego jest przesiąknięty odrazą, aż się wzdrygam. Mówi tak, jakby mnie tutaj nie było.

      – Wyczuwam między wami erotyczne napięcie, które trzeba rozładować. – Steve patrzy na nas podejrzliwie. – Ale okej, skoro chcecie się męczyć, to proszę bardzo. Dałem wam szansę na oczyszczenie atmosfery i udostępniłem ustronne miejsce na wyjaśnienia, na bzykanko, na cokolwiek. Od jutra zero darcia kotów i powłóczystych spojrzeń. To drugie tyczy się ciebie, młoda damo. – Celuje we mnie palcem.

       Ja i powłóczyste spojrzenia?! Że niby ja w jego stronę…?! Że może niby patrzę na jego tatuaże i przypominam sobie, jak wygląda bez koszulki?! Że niby Barry… ja na niego… Nieeee. Nonsens. Ledwo co zerkam.

      – Od jutra stosunki między wami mają być koleżeńskie i formalne. A co robicie po pracy, to już nie moja sprawa. Czy to jasne?!

      – Eeee… ale powiedziałem, że rezygnuję. – Barry trzyma ręce w kieszeniach i brzmi tak, jakby wcale nie przejął się nerwową reakcją szefa.

      – Nie. To ja mówiłam, że rezygnuję – rzucam opryskliwie i patrzę na niego tylko przez chwilę, żeby Steve nie uznał mojego spojrzenia za powłóczyste.

      Jeszcze ktoś by sobie pomyślał, że patrzę na pokryte tatuażami, umięśnione ręce Barry’ego, które aż się proszą, by ich dotknąć…

      Po chwili nie wytrzymuję i spoglądam na niego ponownie. Podwinął rękawy koszuli, poluzował kołnierzyk, odpiąwszy parę guzików od góry. Jego włosy sterczą na wszystkie strony i ma kilkudniowy zarost. Nie wygląda jak nudny pracownik korporacji. Raczej jakby właśnie uprawiał seks albo wyszedł z kampanii Guessa. No wiecie, tej w czerni i bieli, gdzie pozują przystojni, niegrzeczni modele.

       Jezusie! Barry i biała koszula to idealne połączenie! Coś jak Big Mac i sekretny sos albo mleko i oreo.

      – Panie, daj mi siłę, albowiem nie wiedzą, co czynią! – Steve wznosi oczy ku niebu, a ja analizuję ten bardzo oryginalny lament w biblijnym stylu. – Po pierwsze: TY. – Wskazuje na Barry’ego. – Masz podpisaną umowę i obowiązuje cię okres wypowiedzenia. Nie możesz sobie wyjść ot tak. Po drugie: TY. – Wskazuje na mnie. – Nie zrobisz tego Evie, która wyświadczyła ci przysługę i przyniosła twoje CV, a wcześniej dała ci robotę w salonie tatuażu. A gdybyście jednak okazali się bezdusznymi gnojkami i chcieli jutro nie stawić się w pracy, to patrzcie na to!

      Steve wyciąga z kieszeni ołówek, kartkę papieru i coś gryzmoli. Po chwili wskazuje na długi rząd cyferek, wymachując świstkiem przed naszymi oczami.

      – Tyle! Tyle dostanie każde z was, jeśli ogarniemy na czas wszystkie projekty. Nie wierzycie? Okej, zrobimy aneksy do umów, jeśli chcecie mieć to na papierze. Dla centrali pieniądze nie grają roli. To dla nich kwestia prestiżu. Wyłożyli kupę kasy na nową filię. Musimy zacząć zarabiać, zrobić kilka dobrych kampanii, żeby w środowisku gadali, że Black Library idzie naprzód, a nie stoi w miejscu. Jeśli nam się uda, kolejne zlecenia będą spadać jak manna z nieba.

      Ani ja, ani Barry nie odpowiadamy, więc Steve kontynuuje. Jest marketingowcem i wizja, którą przed nami roztacza, jest znacznie podkoloryzowana, ale brzmi bardzo przekonująco.

      – Wiem, że potrzebujecie kasy. Za taką kwotę możecie kupić samochód, zainwestować. Albo wyjechać do Nevady, kupić starą farmę i uprawiać zielsko. Romantyczne, prawda? Jeśli to was nie przekonuje, to jesteście naiwni. Ja w waszym wieku nawet nie śniłem o takich pieniądzach! Prześpijcie się z tym i widzimy się jutro rano.

      Po raz ostatni rzuca nam spojrzenie wkurwionego szefa i wraca do swojego gabinetu, ostentacyjnie trzaskając drzwiami.

      Zostajemy z Barrym na korytarzu sami, a mnie ogarnia panika. W głowie mam miliony możliwych scenariuszy, tych dobrych i tych złych, które mogą się zaraz wydarzyć.

      Oczywiście on nie przeprasza. Nie proponuje schadzki w punkcie ksero.

      Nie żebym tego chciała po tym, co mi zrobił

      Odwraca się na pięcie i odchodzi bez słowa. Stoję na środku korytarza jak kretynka i patrzę na jego szerokie plecy, które oddalają się z każdym krokiem.

      Piętnaście minut później opuszczam budynek z mocnym postanowieniem, że moja noga więcej w nim nie postanie. Nie zrobię tego, chociaż kwota, którą zaoferował Steve, przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

      Mam tylko jedno marzenie. Chcę szybko wrócić do domu i zanurzyć zęby w moich miękkich, pachnących chemicznymi truskawkami przyjaciołach.

      No i jeszcze jedno – chcę w końcu ściągnąć tę przeklętą spódnicę!

      Rozdział 2

      – Będę z wami pracować, ale w innym pomieszczeniu. – Następnego dnia stoję przed Steve’em i zastanawiam się, co sprawiło, że jednak tutaj jestem. Mówią, że każdy ma swoją cenę.

      – Może jeszcze samolot, milion w gotówce i antyalergiczną poduszkę? – Mój szef przygląda się mi sceptycznie. – Nie przepracowałaś nawet godziny, a już stawiasz warunki?

       Gdzie się podział ten zdesperowany wujek Steve, który wczoraj prawie błagał mnie, abym została?

      Wzdycham i spoglądam znacząco na drzwi do windy. Tak naprawdę nie mam zamiaru rezygnować, chcę tylko zobaczyć jego reakcję.

      – Okej, okej – mówi szybko. – Zrobimy tak: zostaniesz w pokoju z Olliem, Yasminne i Dave’em, a Barry’ego dam do działu technicznego. Powinno mu się spodobać, tamci też znają się na programowaniu. Będą mieli o czym gadać. Zebrania zespołu będziesz musiała jakoś przeżyć. Nie wyobrażam sobie pracy nad wspólnym projektem bez spotykania się.

      Steve ociera pot z czoła. Widocznie nie przywykł do tego, że ktoś stawia mu warunki. Znów ma na sobie tę przeklętą pstrokatą koszulę. Zaczynam podejrzewać, że jego garderoba składa się z dziesięciu identycznych koszul w tukany.

      – Trochę profesjonalizmu, Amy. Wiem, że sprawy prywatne potrafią nieźle namieszać, ale ta robota to twoja szansa.

      Ja nieprofesjonalna? To nie ja mam na sobie hawajską koszulę i to nie ja pieprzę trzy po trzy.

      – Barry mówił wczoraj, że odejdzie. Co jeśli rzeczywiście tak zrobi? – myślę głośno.

      – Nie odejdzie. Ma nóż na gardle. Dla tej roboty rzucił studia i wyprowadził się od rodziców. To dla niego być albo nie być. – Chytry uśmiech nie znika z twarzy mojego szefa. Czyżby nie zależało mu na pracownikach, tylko na własnej dupie?

      Zastanawiam się nad tym, co przed chwilą powiedział. Coś musiało się wydarzyć. Coś, co sprawiło, że Barry podjął taką decyzję. Uczelnia kosztuje kupę kasy i na pewno łożyli na nią jego rodzice. Nie wierzę, że rzucił wszystko ot tak, dlatego że dostał robotę.

      Przeglądam umowę, którą podsuwa mi Steve, ale nie mogę się skupić na czytaniu, więc szybko bazgrzę swój podpis na dole ostatniej strony.

      –

Скачать книгу