Скачать книгу

że jeszcze miesiąc temu się w nią mieściłam.

      Gdy w końcu się ogarniam i wychodzę do sklepu, postanawiam sobie, że zamiast żelków wezmę fit chipsy marchewkowe. Wszechświat ma wobec mnie jednak inne plany, bo miły pan za kasą informuje mnie, że mają promocję – druga paczka jest prawie połowę taniej. Paczka żelków, rzecz jasna.

      Biorę cztery. Żal nie skorzystać.

      ***

      Jakieś dwadzieścia sześć godzin później siedzę na nowoczesnym, niewygodnym krześle i gapię się na tablicę informującą o zakazie palenia i robienia miliona innych rzeczy. Nerwowo stukam kostkami nóg o siebie.

       Taaa… kostki to jedyne, co mam jeszcze szczupłe.

      Chciałabym nonszalancko założyć nogę na nogę, ale to niewykonalne, bo ledwie jestem w stanie oddychać w za ciasnej ołówkowej spódnicy, której wysoki stan nieprzyjemnie uwiera mnie w brzuch. Nadal nie mam pojęcia, jak w nią weszłam.

      Biorę do ust długopis i gryzę go nerwowo.

      Znam podobne sceny. Co prawda główna bohaterka zwykle bierze do ust ołówek, ale mniejsza z tym.

       Tak, to ten moment! Jestem zdenerwowana, niedoświadczona i czekam na rozmowę z szefem tej firmy. Zaraz wezwą mnie do jego gabinetu i oto stanie przede mną on – bóg seksu. Boski Christian Grey!

      W chwili gdy na moją twarz wjeżdża mina pod tytułem „Myślę o seksie”, otwierają się drzwi i z gabinetu wychodzi mężczyzna. Staje przede mną, wyciąga dłoń i przedstawia się jako prezes filii Black Library. Ma na oko czterdzieści kilka lat, brzuch żyjący własnym życiem i wąs à la Freddie Mercury. W żadnym wypadku nie jest to Christian Grey.

       Szlag! A tak niewiele brakowało!

      – Ty pewnie jesteś Amy McCallister. Proszę, wejdź do gabinetu. Zaraz zaczynamy. – Uśmiecha się uprzejmie i wskazuje duże drzwi.

      Wydaje się miły. Zamiast garnituru ma na sobie różową koszulę w tukany i eleganckie spodnie w kant. Interesujące połączenie. Ciekawe, jak by zareagował, gdybym powiedziała mu, że wygląda jak Freddie. Może lepiej nie ryzykować.

      Steve – bo tak ma na imię mój być-może-przyszły szef – okazuje się otwartym na nowości, nieco ekscentrycznym znawcą szeroko rozumianej kultury.

      Słucham oniemiała, jak rozpływa się nad moim rysunkiem, który dostał od Evy. Miałam nadzieję, że pokazała mu stworzone przeze mnie portrety, tymczasem w dłoni Steve’a tkwi rysunek przedstawiający ślimaka. Jest bardzo realistyczny, wykonany ołówkiem, z uwzględnieniem wszelkich szczegółów – fałd, śluzu i całej reszty. Ale to nadal tylko rysunek ślimaka.

      Nic na to nie poradzę – jestem dziewczyną, która uwielbia ślimaki. Gdy nieświadome zagrożenia wychodzą w deszczowe dni na chodniki, ja je ratuję. I czasami z nimi rozmawiam. W przeciwieństwie do ludzi nie oceniają, tylko ze zrozumieniem ruszają czułkami.

      – Właśnie tego potrzebujemy! – Steve macha kartką przed moimi oczami. – Mamy filię w Bostonie, ale tam są sami starzy wyjadacze. Jak to się mówi: konserwy. Zwolennicy klasyki. Tutaj stawiamy na innowacje, na świeżość. Szukamy młodych ludzi z niebanalnymi pomysłami. Kogoś takiego jak ty, Amy!

      Obserwuję, jak Steve, wyraźnie podekscytowany, podwija rękawy swojej barwnej koszuli. Ten kawałek bawełny ma w sobie coś fascynującego, bo ciągle się na niego gapię.

      – Reklama ma ogromną moc! A my mamy świetnych grafików, webmasterów, doskonałą stronę internetową! Klient może u nas liczyć na pełny zakres usług. Dzisiaj produkt bez reklamy jest zaledwie półproduktem. Ludzie nie kupują tylko książki, nowego kubka czy kolejnej koszulki. Kupują całą otoczkę, obietnicę atrakcyjnego stylu życia. – Steve patrzy na mnie z entuzjazmem i chyba liczy, że wywoła u mnie podobną reakcję.

      Niestety jestem zbyt oszołomiona. Staram się policzyć tukany na jego koszuli, ale to nie pomaga. Nadal jestem kłębkiem nerwów.

      Słucham tego potoku słów i układam sobie wszystko w głowie. Ten mężczyzna albo jest bezkrytyczny i naprawdę jara go mój ślimak wykonany ołówkiem, albo ma nóż na gardle i pilnie potrzebuje ludzi do pracy, inaczej sam wyleci. Stawiam na to drugie, bo zachowuje się jak szaleniec.

      – Okres próbny jest nie do przeskoczenia, ale wierzę, że sobie poradzisz. Nie martw się formalnym strojem – dodaje, widząc, jak nerwowo poprawiam spódnicę. – Mamy tutaj luźne czwartki i piątki, wtedy możesz się ubierać, jak chcesz. W pozostałe dni niestety obowiązuje określony dress code. Walczę z tym w centrali, jak na razie bez skutku. Jesteśmy grupą twórczych jednostek, a nie bandą robotów! Oczywiście ja jako szef mogę trochę nagiąć zasady. – Wskazuje na swoją koszulę i porozumiewawczo się uśmiecha.

       Założę się, że te tukany przyśnią mi się w nocy…

      – To jak? Jesteś gotowa podjąć wyzwanie? Nie ma lekko, będzie ostry zapieprz, ale kasa i satysfakcja gwarantowane.

      Kiwam głową na znak aprobaty.

      – W takim razie chodź, przedstawię ci resztę ekipy, a potem będziesz mogła wrócić do domu i świętować ze znajomymi początek wielkiej kariery!

       Jasne. Cztery paczki gumowych znajomych o smaku wieloowocowym czekają na mnie w domu. Będzie niezła impreza.

      Steve prowadzi mnie szerokim korytarzem. Budynek jest stary, ale w środku wygląda jak typowy, nijaki, ultranowoczesny biurowiec. Mijamy dział techniczny i sekretariat, w którym miałam już przyjemność poznać Natalie – nieśmiałą, rudowłosą dziewczynę.

      Przechodzący korytarzem pracownicy ukradkiem mi się przyglądają i zaczynam się czuć coraz bardziej nieswojo. Wszyscy wydają się tacy poważni, profesjonalni i dorośli. To zupełnie inny klimat niż w Lizard Tattoo.

      Mój prawie-szef pomiędzy okrzykami ekscytacji pokazuje mi kuchnię, stołówkę i salę konferencyjną. W końcu docieramy do ostatniego pomieszczenia. Wchodzimy do środka i momentalnie skupiamy na sobie całą uwagę znajdujących się w nim osób. Kilka par oczu wpatruje się w nas z zaciekawieniem.

      – Wszyscy są? – Steve nie czeka na odpowiedź, tylko kontynuuje: – W takim razie poznajcie nową członkinię załogi. To Amy, utalentowana rysowniczka, a po małym przeszkoleniu zapewne świetna graficzka! Kreatywna i inteligentna. Przyjmijcie ją dobrze.

      Mam wrażenie, że Steve jest podekscytowany bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Rozgląda się po pomieszczeniu wzrokiem szaleńca i dziwnie się uśmiecha. Musieli obiecać mu tam, w Bostonie, dużą premię, inaczej nie byłby tak optymistycznie nastawiony. Choć „optymizm” to zbyt łagodne określenie. „Paranoiczna euforia” brzmi znacznie lepiej.

      Wszyscy zgromadzeni w pokoju uśmiechają się do mnie przyjaźnie. Albo są w porządku, albo tylko takich udają przed swoim szefem.

      – Ten osiłek z długimi lokami to Ollie. – Steve wskazuje na postawnego blondyna, który z trudem wciska się w obrotowe krzesło.

      Chłopak posyła mi śnieżnobiały uśmiech. Jest przystojny i wygląda jak seksowny wiking z tą swoją kwadratową szczęką, długimi włosami i zarostem.

      – Jest grafikiem. Wystarczy, że masz pomysł, a on zrobi z tego świetny banner i wiele więcej. – Steve prawie pęka z dumy. – Obok siedzi Yasminne. Zazwyczaj zajmuje się tworzeniem tekstów dla naszych klientów. Większość chwytliwych sloganów w naszych reklamach to jej dzieło. Ale jest wszechstronnie uzdolniona, więc liczę, że wkrótce będzie nadzorować całe kampanie. Poza tym nie mogła wytrzymać w dziale PR. Praca z samymi kobietami to nie dla ciebie, prawda, Yas?

      – Tam siedzą same pustaki. Ile można gadać o lakierach do paznokci?!

Скачать книгу