ТОП просматриваемых книг сайта:
Księżniczka. Zofia Urbanowska
Читать онлайн.Название Księżniczka
Год выпуска 0
isbn
Автор произведения Zofia Urbanowska
Жанр Повести
Издательство Public Domain
– To jeszcze jedna znakomitość – odezwał się pan Radlicz przedstawiając Helence swego syna – ogrodnik z zawodu, gorliwy mój pomocnik w handlu i przyszły wspólnik. Firma „Radlicz” zmieni wkrótce tytuł i będzie nosić nazwę: „Radlicz i Syn”.
Andrzej ukłonił się z chłodną grzecznością. Piękność Helenki zrobiła na nim wrażenie, ale było to wrażenie innego zupełnie rodzaju niż te, do jakich ona była przyzwyczajoną; nie objawiało się widocznym zachwytem, ale wyrazem ciekawości i idącej za nią chwilowej obserwacji.
„Ach, jakiż brzydki! – pomyślała – czy też znajdzie się kiedy kobieta, co się odważy go zaślubić?”
Podano herbatę i Helenka dziwiła się w duchu, że zastawa była tak skromną; składały ją: bułki, chleb, masło, ser i szynka – co zaś najwięcej dziwiło, to, że pan Radlicz smakował widocznie więcej w tym skromnym posiłku niż w owej sutej wieczerzy, jaką go w M. przyjmowali jej rodzice. Ona sama nie jadła nic, choć ją uprzejmie częstowano – przyjęła tylko szklankę herbaty z rąk pani Radliczowej, a i ta wydawała się jej cierpka i niesmaczna, może z powodu, że ją podano w szklankach z grubego, nie szlifowanego szkła, a nie w filiżankach z francuskiej porcelany, jak to było zwyczajem w domu, gdzie nie dawano także najzylbrowych30 łyżeczek. Już to srebra na stole nie było nawet na lekarstwo, a bielizna31 stołowa nie odznaczała się bynajmniej cienkością i miała pospolity deseń.
Podczas gdy ojciec jadł, Andrzej zdawał mu sprawę z interesów, jakie zostały dokonane pod jego nieobecność, a gdy skończył, siostry prześcigały się w opowiadaniu różnych drobnych faktów, zaprawiając opowiadanie humorem. Wybuchy śmiechu, żarty, dowcipy niby błyskawice krzyżowały się ponad stołem; gwarno było i wesoło. Śmiał się ojciec, śmiał się syn, nawet matka uśmiechała się i wtrącała od czasu do czasu jakieś słowo, nie przestając ani na chwilę cerować swoich skarpetek. Na Helenkę nikt nie zważał; zostawiono ją samej sobie, jakby jej umyślnie chciano dać czas i sposobność do oswojenia się z nowym miejscem i otoczeniem. Dla niej wszystko tu było nowe, nawet ta atmosfera zdrowia moralnego, tryskającego z każdej twarzy, i ta rzeźwość umysłów, i to poprzestawanie na małym, wystarczające widocznie wszystkim – i te niewinne źródła humoru, wywołujące ogólną wesołość. Wychowanie i życie dotychczasowe nie dały jej tych pierwiastków. Czuła, że trudno jej będzie dostroić się do tonu panującego tutaj, i smutno jej się zrobiło. To co im wystarczało, jej wystarczyć nie mogło – co ich rozweselało, jej by nie mogło rozśmieszyć.
Obie panny Radliczówny były przystojne: rysy ojca i matki łączyły się w nich z mniejszą lub większą przewagą na korzyść jednego lub drugiego z rodziców, ale obie tak były do siebie podobne ze świeżości cery, pogody spojrzenia i rozwinięcia kształtów, że na pierwszy rzut oka niełatwo było jedną od drugiej odróżnić i umiało się to dopiero po dłuższym na nie patrzeniu. Wówczas dostrzegało się różnice nawet znaczne. Obie miały suknie z taniego wełnianego materiału, skrojone i uszyte z iście spartańską prostotą, bez kosztownych ozdób, jak to było u Helenki. Wyglądała ona między nimi jak osoba z innego świata, jak wątła, cieplarniana roślinka wśród świeżych kwiatów polnych, zahartowanych na wietrze i słońcu. Musiał sobie podobną zrobić uwagę pan Radlicz, bo spoglądał na nią i na swoje córki, jakby je z sobą porównywał.
Podróż całodzienna i zbytek nowych wrażeń tak zmęczyły Helenkę, że z upragnieniem oczekiwała chwili wstania od stołu i rozejścia się towarzystwa. Zauważyła to pani Radliczowa i zaproponowała jej, aby wcześniej udała się na spoczynek.
– Elżunia zaprowadzi panią do pokoju dla pani przeznaczonego – powiedziała – wszystko tam jest przygotowane na pani przyjęcie i łóżko już posłane.
Helenka natychmiast skorzystała z tego pozwolenia i to była jedyna chwila, w której oczy jej żywszym zajaśniały blaskiem.
– Panno Heleno – rzekł pan Radlicz, gdy opuszczała pokój – obowiązki pani rozpoczną się dopiero pojutrze, jutro jest dzień świąteczny. Nie potrzebujesz pani zrywać się bardzo rano; wypocznij sobie dobrze.
– Będzie pani miała śliczny pokoik – mówiła Elżunia, prowadząc ją ze świecą po schodach na wyższe piętro – duży i słoneczny, z widokiem na ogród. Jestem pewna, że się pani spodoba.
Otworzyła drzwi, podniosła świecę do góry i, puszczając nowo przybyłą przed sobą, zawołała wesoło:
– A co! czy nie milutkie mieszkanko?
Ale Helenka nie zdobyła się na odpowiedź. Zdziwionym wzrokiem wodziła po ścianach świeżo wybielonych, po podłodze niefroterowanej, ale białej i czystej, po skromnych sprzętach i milczała. Składały się one z łóżka żelaznego, szafy jesionowej do rzeczy, stołu do pisania, dwóch wyplatanych krzesełek i umywalnika żelaznego także, na trzech nogach, z garniturem fajansowym. Elżunia, przypisująca milczenie Helenki przyjemnemu zdziwieniu, a nie mogąca się doczekać odpowiedzi, spytała powtórnie:
– Ładny pokoik, prawda?
– Tak, bardzo ładny – odpowiedziała machinalnie.
Było w tonie tej odpowiedzi coś, co uderzyło pannę Radliczównę. Spojrzała z uwagą w oczy nowej towarzyszki, ale oczy te wydały się zagadkowe jak oczy Sfinksa. Delikatność nie pozwalała zadać więcej pytań – zwłaszcza iż zdawało się Elżuni, że panna Orecka pragnie jak najprędzej zostać sama. Postawiła więc świecę na stole, powiedziała jej dobranoc i odeszła.
– I ona to nazywa „ładnym pokoikiem”! – rzekła, śmiejąc się sucho, Helenka, gdy się drzwi za wychodzącą zamknęły. – Ładny, ani słowa! Panna służąca mojej matki ma trochę lepszy, bo przynajmniej wytapetowany, i nigdy jeszcze nie myła się tym obrzydliwym prostym mydłem, którego sama woń przykra już może przyprawić o mdłości.
Niewiele myśląc otworzyła lufcik i wyrzuciła mydło z irytacją za okno. Spostrzegła przy tej czynności szarą płócienną roletę i spuściła ją, wzruszywszy ramionami z politowaniem na widok skromnego wyszycia z białej taśmy, które miało stanowić ozdobę, a w jej pojęciu było równie ordynarne jak firanka z białego perkalu w duże niebieskie kwiaty. Cóż to był za kontrast z prześlicznym, różowym pokoikiem, jaki miała w domu! Nie było tu ani jednego sprzętu wyściełanego, nic takiego, co by miało jakiekolwiek podobieństwo z fotelem lub kanapą, na czym by można usiąść wygodnie, oprzeć się lub położyć. Łóżko stało przy ścianie niczym nie osłoniętej, a na podłodze leżał mały wojłokowy dywanik.
– Ach! – jęknęła Helenka – bez wszystkiego obejść się można, ale jak tu żyć bez kanapy!
Świeca paląca się w mosiężnym lichtarzu i leżąca przy niej papierowa paczka zapałek raziły jej smak estetyczny – jak również stół czarno lakierowany i prosty szklany kałamarz. Kto inny na jej miejscu byłby zadowolony z pokoju czystego, ciepłego i zaopatrzonego we wszystkie potrzeby, ale ona upatrywała w nim podobieństwo do celi więziennej i czuła się bardzo pokrzywdzona. Pozbawiona komfortu, do którego przywykła od dzieciństwa, traciła ochotę do walki z losem na pierwszym zaraz kroku. Ogarnęła ją żałość już nie za rodzicami i ich osamotnieniem, ale nad sobą samą. Ciężka ich dola zbladła w jej oczach wobec wielkości własnego poświęcenia – a obrazy tego wszystkiego, czego się dla nich wyrzekła, przesunęły się kolejno przed oczyma jej duszy w barwach więcej uroczych niż kiedykolwiek.
Do serca czystego dotąd przystąpił szatan pychy i to, co było tylko obowiązkiem, przedstawił jej jako olbrzymią, podziwienia godną ofiarę.
Na łóżku leżała wełniana, grubo watowana kołdra w kolorowe kraty i duża, ciężka poduszka w perkalowej poszewce. Spojrzała na jedno i drugie z posępną rezygnacją,
30
31