Скачать книгу

stawić czoła władcy zaświatów, i na dodatek wygrać.

      W nocy wyjaśnił jej, gdzie był przez ostatni tydzień oraz dlaczego zabił Wandę. Opowiedział także o tym, że w zaświatach spotkał Magdę. A Tosia była chyba najbardziej łatwowierną dziewczyną na świecie, ponieważ uwierzyła w każde jego słowo. Przecież nigdy nie chciała przyjąć do świadomości faktu, że mógł być zwykłym mordercą. A wiadomość, że jej przyszywana siostra miała szansę wrócić do świata żywych, była jak wisienka na torcie.

      – Wyspana? – zagadnął.

      – Średnio – przyznała, siadając za stołem. – Wiesz, tak sobie myślałam o tym, co mówiłeś mi w nocy, i uważam, że nie powinieneś jeszcze wracać do Wiatrołomu. Feliks naprawdę się wściekł. Przecież wyrzucił nas wszystkich ze swojego domu. Śmierć Wandy porządnie nim wstrząsnęła. Załamał się i podejrzewam, że jak tylko cię zobaczy, będzie usiłował cię zabić. Bez względu na wszystko.

      – Wobec tego dam mu jeszcze trochę czasu. – Pierwszy skinął głową. – Jak się ogarniesz i zrobisz coś z tym siniakiem, to możemy pojechać do miasta na śniadanie.

      Niestety zawartość jej kosmetyczki była dość uboga i nieważne, jak bardzo dziewczyna się starała, sam podkład nie wystarczył, aby zatuszować guza wielkości i koloru śliwki.

      – Jak ktoś nas zaczepi i oskarży mnie o to, ty będziesz się tłumaczyła – zastrzegł Pierwszy, kiedy wsiadała do jego samochodu.

      – Okej, a co z nim? – Rzuciła spojrzeniem na zarośnięty ogród, w którym leżało truchło nawiego.

      – A co ma być? – Żniwiarz wzruszył ramionami i odpalił silnik.

      Niecałą godzinę później siedzieli w przytulnej knajpce i zajadali się tostami z jajkiem, przykuwając podejrzliwe spojrzenia co bardziej wścibskich bądź troskliwych osób.

      – Jak za dawnych czasów – stwierdził zadowolony Pierwszy.

      Tosia pokiwała głową. Trudno w to uwierzyć, ale tęskniła za nim. Zastanawiała się, czy jest jakakolwiek możliwość, żeby spędziła z nim więcej czasu; może znów mogłaby pomagać mu przy wyszukiwaniu demonów? Ale im więcej wymówek usiłowała znaleźć, tym bardziej czuła się winna.

      – Powinnam wrócić do domu – westchnęła wreszcie.

      – To znaczy?

      – Do rodziców, pod Warszawę.

      Kiedy poprzedniej nocy była pewna swojej śmierci, pomyślała właśnie o nich, o tym, że stracą kolejną córkę i nigdy nie dowiedzą się, co się z nią stało, i znów będą płakać nad pustym grobem. Nie mogła zrobić im czegoś takiego.

      Podeszła do nich kelnerka, żeby zabrać puste już talerze.

      – Wszystko w porządku? – zwróciła się bezpośrednio do Tosi.

      Nastolatka uśmiechnęła się i pokiwała głową.

      – Potrzebujesz pomocy? – szepnęła kelnerka.

      Pierwszy postukał się w czoło za jej plecami, a Tosia przypomniała sobie, jak wygląda.

      – Nie, dziękuję – zapewniła od razu. – Przewróciłam się i walnęłam w stół.

      Kelnerka wpatrywała się w nią przez dłuższy czas, aż w końcu uniosła lekko kąciki ust.

      – Mamy w tym tygodniu taką promocję, że do każdego śniadania serwujemy ciasto i kawę. Podać? – zwróciła się do Pierwszego.

      – Czemu nie? – powiedział żniwiarz. – Nawet nie wiesz, jak tęskniłem za normalnym jedzeniem w Nawii – zwrócił się do Tosi, kiedy zostali sami.

      – To tam w ogóle nie było co jeść?

      – Było, ale wszystko smakowało jak wata.

      Podczas deseru Tosia wypytywała o życie w zaświatach. Szczerze mówiąc, wyobrażała je sobie zupełnie inaczej. Ciekawe, jak by to było się w nich znaleźć…

      Pierwszy był dość miły jak na niego i cierpliwie wyjaśniał wszystkie nurtujące ją kwestie. Trochę ją to bawiło. Patrząc na niego z perspektywy czasu, uznała, że wcześniej, kiedy musiał być dla niej miły, żeby zdobyć jej zaufanie, przychodziło mu to z trudem. A teraz, gdy w ogóle nie musiał się starać, było to zupełnie naturalne.

      – Pora się zbierać – orzekł, kończąc kawę. – Na razie nie pojadę do Wiatrołomu, skoro Feliks nie będzie skakał z radości na mój widok. Równie dobrze mogę odwieźć cię do domu.

      – Ekstra! – ucieszyła się.

      Żniwiarz zapłacił za śniadanie i razem skierowali się do wyjścia.

      Okazało się jednak, że to jeszcze nie koniec ich wizyty w tym miejscu. Na parkingu stało trzech młodych mężczyzn. Dwaj mieli kije bejsbolowe, trzeci kawał łańcucha.

      – Ładnie to tak, bić małolaty? – zapytał groźnym tonem jeden z nich.

      Pierwszy wzniósł oczy do nieba i westchnął ciężko.

      – Mówiłem ci, że ty będziesz się tłumaczyła – powiedział do Tosi.

      – Nikt mnie nie uderzył, sama się przewróciłam na stół – zapewniła głośno.

      – Jasne – burknął ten z łańcuchem.

      – Naprawdę!

      Dziewczyna poczuła nagle, że ktoś złapał ją za rękę. To kelnerka usiłowała odciągnąć ją od Pierwszego.

      – Chodź, będziesz bezpieczna – powiedziała cicho.

      W międzyczasie tamci trzej zbliżyli się niebezpiecznie do żniwiarza. Tosia zobaczyła w jego oczach taki sam błysk jak wtedy, gdy ratował ją przed innymi napastnikami, którzy chcieli ją okraść. Może i wierzyła, że Pierwszy nie był tak naprawdę zły, ale w takich chwilach sama się go trochę bała. I przeraziła się tego, co mógł zrobić z trójką miejscowych chłopaków.

      – Nie, puść mnie, ty nic nie rozumiesz! – Wyszarpnęła rękę z uścisku kelnerki.

      Kij leciał już prosto na ramię żniwiarza. Nie wyglądali, jakby chcieli go zabić ani nawet robić mu wielką krzywdę, chyba tylko planowali dać nauczkę. Niestety nie mieli pojęcia, na kogo trafili. Pierwszy złapał kij w locie, wyrwał go przeciwnikowi z rąk i przywalił mu nim w twarz. Facet runął na ziemię. Sekundę później żniwiarz chwycił łańcuch i szarpnął nim tak mocno, że kolejny napastnik poleciał twarzą na beton.

      – Nie! – wrzasnęła Tosia, biegnąc w jego stronę. – Pierwszy! Nie!

      Wpadła pomiędzy niego a trzeciego „obrońcę niewiast” w chwili, kiedy żniwiarz już miał zaatakować.

      – To nie Nawia! – krzyknęła. – Tutaj obowiązują pewne zasady!

      Spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Już miała wrażenie, że i jej przyłoży. Serce waliło jej jak młot, śniadanie miało ochotę opuścić żołądek. Właśnie wtedy, kiedy była pewna, że już po niej, usłyszała brzęk łańcucha spadającego na chodnik. Zerknęła na trzech nieszczęśników. Dwóch z nich będzie miało niezłe siniaki, ale nie zostaną kalekami.

      – To naprawdę mam od stołu! – powiedziała rozemocjonowanym tonem, wskazując palcem na czoło. – I następnym razem najpierw dobrze się wywiedzcie, czy ktoś potrzebuje waszej pomocy, zanim rzucicie się na większego od was! Teraz możemy jechać do domu – zwróciła się do Pierwszego.

      Przemawiała przez nią adrenalina, inaczej w życiu nie ośmieliłaby

Скачать книгу