Скачать книгу

próbki ze względu na zjawisko rozszerzalności termicznej. Rzecz w tym, że jest to zjawisko odwracalne i w niedługim czasie po wyciągnięciu przewodu z komory kriogenicznej wszelkie „zacieśnienie struktury molekularnej” szybko przeminie – podobnie jak balonik włożony do lodówki nieco zmniejszy objętość, jednak wkrótce po wyciągnięciu wróci on do pierwotnego rozmiaru. A może autorom strony chodziło o jakieś domniemane przemiany fazowe? Nie sposób się dowiedzieć.

      Gdy wejdzie się w świat audiofilskich kabli, szybko okazuje się, że ich wymrażanie w ciekłym azocie przed wsadzeniem do paczki i wysłaniem klientowi stanowi dziś standard rynkowy. Każdy producent przedstawia jednak swoją wizję tego, co właściwie dzieje się w przewodzie w trakcie jego schładzania i dlaczego tak naprawdę miałoby to mieć jakiekolwiek znaczenie dla jakości dźwięku.

      Essential Sound Products informują, że w wyniku wymrożenia „łagodzone są negatywne skutki granic ziaren krystalicznych w miedzi”, dzięki czemu, nawiasem mówiąc, ich kable zasilające dostarczają „bardziej realistycznego i silniej angażującego emocjonalnie” doświadczenia muzycznego; nagranie cyfrowe „brzmi jak analogowe” (sic!) i nawet sekcja smyczkowa brzmi „mniej metalicznie i piskliwie”. I znów – nie ma żadnego sensownego wytłumaczenia, dla którego obecność granic między ziarnami w przewodzie miedzianym miałaby w jakikolwiek sposób wpływać na poprawność pracy kabla zasilającego i co właściwie „robi” z tymi granicami wymrażanie. Ziarna robią się większe czy mniejsze? Granice się przesuwają, a może wyrównują? Jak właściwie miałoby to wpływać na przepływ prądu? O tym cisza. Dowiadujemy się tylko tyle, że wpływ ziaren jest „negatywny”, a „nasze” kable wpływ ten niwelują.

      Furutech oferuje jeszcze inną wizję: wymrażanie miałoby sprawiać, że „cząsteczki miedzi” w przewodzie „silniej się ze sobą wiążą”. Można próbować się domyślić, że energia wiązania atomów miedzi rzekomo miałaby wzrosnąć, jednak nie ma żadnego powodu, dla którego miałoby to rzeczywiście nastąpić. Oddziaływania pomiędzy sąsiednimi atomami miedzi w próbce przewodu miedzianego – bez względu na to, czy był on wcześniej wygrzewany, wychładzany, czy zabrano go na stację orbitalną, czy zakopano w ziemi na parę dekad – wynikają po prostu z elementarnych praw fizyki ciała stałego.

      Krótko mówiąc, gdy szuka się wytłumaczenia, dla którego proponowane udoskonalenia miałyby właściwie przynosić jakikolwiek realny skutek fizyczny i sprzętowy, natrafia się na próżnię. Producenci – i entuzjastyczni recenzenci – z lubością odwołują się do mętnie sformułowanych wyjaśnień, w których pobrzmiewa dalekie echo terminologii naukowej, niemających jednak żadnego prawdziwego powiązania ze współczesnym stanem wiedzy o budowie materialnej świata. Pod tym względem sytuacja panująca w audiofilii ekstremalnej przypomina tę w świecie radiestezji i neutralizacji „promieniowania żył wodnych” (zobacz rozdział 8): jesteśmy przekonywani, że na pewno występuje jakieś negatywne zjawisko, które na pozór brzmi naukowo – i którego opis w miarę naszego dociekania staje się coraz bardziej mętny – oraz oferowane nam jest, za słoną cenę, rozwiązanie tego problemu, również opisywane przy użyciu tak mętnego języka, jak to tylko możliwe.

      To wszystko jednak jest przecież drugorzędne – ktoś mógłby odpowiedzieć. Ba, mało to przypadków, gdy coś „po prostu działa”, choć prawidła fizyczne odpowiedzialne za to nie są jeszcze znane? Najważniejsze, że różnicę pomiędzy kablem zwykłym a wymrażanym „po prostu słychać”, o czym zawsze z wielką emfazą informują producenci. VH Audio, kolejny producent tysiącdolarowych kabli zasilających, pisze o tym z podziwu godną szczerością:

      Czym jest wymrażanie? Jest to powszechnie stosowany proces służący do wzmacniania metali żelaznych (zwykle stali). W trakcie wymrażania miękkie, niestabilne zanieczyszczenie węglowe określane jako austenit przekształca się w formę stabilniejszą o nazwie martenzyt. […]

      Co jednak z zastosowaniami audio? W większości materiałów stosowanych w sprzęcie audio nie ma znaczącej ilości austenitu i martenzytu. Co więc się dzieje? Prawdę mówiąc, nikt tak naprawdę nie wie. […] Teorii nie brakuje, ale wielu spekuluje, że zmiana zachodzi na poziomie granic ziaren albo nieczystości w metalu, albo że dochodzi do niej w materiale dielektrycznym. […] Ostatecznie pozostaje nam ocena subiektywna. Z perspektywy subiektywnej najczęściej zgłaszane efekty wymrażania to:

       szerszy zakres dynamiczny

       gładsze, bardziej wyrafinowane tony wysokie

       lepsza artykulacja basu

       bardziej organiczna prezentacja

       głębsza, bardziej trójwymiarowa scena.

      I tu dochodzimy do sedna. Opisy zacieśniania, wyrównywania, wzmacniania i harmonizacji wiązań atomowych to tak naprawdę tylko drobny dodatek do tego, co stanowi „mięcho” każdego opisu produktu audiofilskiego: zachwycone wypowiedzi szczęśliwych kupców dobrze wymrożonego kabla zasilającego, którzy w końcu usłyszeli prawdziwą głębię Mozarta, Coltrane’a czy Lennona. Krótko mówiąc…

      „To po prostu słychać”

      Przypuśćmy, że wstrzymujemy się od oceny, czy za tymi kwiecistymi opisami w duchu poezji naukowej kryje się jakaś fizyczna rzeczywistość. Przypuśćmy, że odkładamy na bok pytanie, czy jest w ogóle fizycznie możliwe, że wymiana przewodu zasilającego z wymrożonego na niewymrożony wpływa na wydobywający się z głośników dźwięk. Zostańmy na chwilę audiofilskimi agnostykami w sprawie obiektywnego stanu rzeczy i skupmy się na sferze subiektywnej: oto grupa ludzi przekonuje nas, że różnicę „po prostu słychać”. Czy mamy im wierzyć?

      I tu dochodzimy do podstawowego problemu z testowaniem sprzętu audio. Standardowa metoda, na podstawie której powstają recenzje tych urządzeń, jest następująca. W pomieszczeniu odsłuchowym siadają recenzent lub recenzenci. Uruchamia się sprzęt w konfiguracji początkowej, która będzie stanowiła „punkt wyjścia” – w slangu audiofilskim jest to „system referencyjny” – i odsłuchuje się „na nim” wybrany utwór lub utwory muzyczne. Następnie podmienia się wybrany element, który podlega testowaniu, na przykład kabel zasilający. Ponownie słucha się tych samych utworów, po czym następuje ocena.

      Problem polega na tym, że taka metoda jest piekielnie wręcz podatna na autosugestię. Sędziowie wiedzą, że za chwilę będzie testowany złocony, wymrażany superkabelek w cenie paru używanych opli, a ich subiektywny odbiór tego, co słyszą, zabarwiony jest tą wiedzą. To nie oszustwo, nieuczciwość czy forma słabości psychologicznej – to najzwyczajniejsze w świecie zjawisko psychologiczne, doskonale znane naukowcom, podobne do złudzeń optycznych. Podobnie jak doświadczenie złudzenia optycznego jest świadectwem nie upośledzenia układu nerwowego, lecz jego prawidłowego funkcjonowania, również i autosugestia jest czymś najzupełniej normalnym, wykorzystywanym zresztą choćby w medycynie, w której jego specyficzną odmianę określa się jako efekt placebo.

      Efekt placebo, czyli autentyczna, mierzalna poprawa stanu zdrowia następująca wyłącznie pod wpływem sugestii, to zaś naprawdę potężne zjawisko – i będzie regularnym gościem niniejszej książki. Jego najsłynniejszym obszarem działania jest poziom farmakologiczny. Podanie tabletki niezawierającej żadnej substancji czynnej, a tylko przedstawionej jako lek przeciwbólowy, naprawdę potrafi wyleczyć ból głowy. Co więcej, prawdziwe leki przeciwbólowe, ale podane bez wiedzy pacjenta (na przykład dożylnie wraz z kroplówką) są mniej skuteczne niż te, o których podaniu pacjent wie21. Jeszcze bardziej spektakularne jest zastosowanie placebo w… chirurgii. Okazuje się, że w pewnych przypadkach, zwłaszcza z zakresu ortopedii, udawana operacja (sham surgery) – gdy przeprowadza się pacjenta przez całą procedurę przygotowania do zabiegu, włącznie z wykonaniem nacięcia, jednak chirurg tylko udaje, że wykonuje jakiekolwiek procedury wewnątrz ciała pacjenta – bywa równie skuteczna jak operacja22.

      Prowadzi to do kłopotliwej

Скачать книгу