ТОП просматриваемых книг сайта:
Król Łotrów. Loretta Chase
Читать онлайн.Название Król Łotrów
Год выпуска 0
isbn 978-83-7551-634-0
Автор произведения Loretta Chase
Жанр Исторические любовные романы
Серия Rozpustnicy
Издательство OSDW Azymut
Przy niej poczuł się jak gigantyczny patałach. Gigantyczny, brzydki, głupi patałach. Od początku doskonale wiedziała, co to za przeklęty zegarek. Pytanie brzmiało, z jakim to przeklętym okazem kobiety Dain miał do czynienia w jej osobie? Dziewczyna patrzyła prosto w jego łajdacką twarz i ani nie mrugnęła. Stanął o wiele za blisko niej, ale się nie odsunęła.
Następnie wyjęła lupę, kto by pomyślał, i oszacowała sprośny czasomierz z takim spokojem, jakby chodziło o rzadkie wydanie Księgi męczenników Foxe’a.
Żałował teraz, że nie słuchał uważniej, ilekroć Trent wspominał o siostrze. Problem polegał na tym, że gdyby człowiek słuchał uważnie jakichkolwiek wypowiedzi Bertiego Trenta, w nieunikniony sposób doprowadziłoby go to do obłędu.
Lord Dain ledwie zakończył tę myśl, kiedy Bertie wykrzyknął:
– Nie! Absolutnie nie! Tylko ją zachęcasz, Jess. Nie zgadzam się! Nie sprzeda jej pan tego, Champtois.
– Owszem, sprzeda pan, Champtois – powiedziała panna Trent bardzo zadowalającą francuszczyzną. – Proszę nie zważać na mojego małego braciszka. Nie ma nade mną żadnej władzy.
Uczynnie przetłumaczyła te słowa bratu, którego twarz przybrała odcień żywej czerwieni.
– Nie jestem mały! Jestem głową tej przeklętej rodziny. I…
– Idź pobawić się doboszem, Bertie – poradziła. – Albo, jeszcze lepiej, zabierz swojego czarującego przyjaciela na drinka.
– Jess. – W tonie Bertiego pojawiło się błaganie. – Wiesz, że pokaże go ludziom i… i mnie upokorzy.
– Rety, ależ od wyjazdu z Anglii zrobił się z ciebie skromniś.
Istniało ryzyko, że oczy Bertiego wystrzelą z orbit.
– Że co?
– Skromniś, kochany. Skromniś i świętoszek. Istny metodysta.
Bertie wydał z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków, po czym odwrócił się do Daina, który zarzucił tymczasem wszelkie myśli o wyjściu. Oparty o gablotę z biżuterią z ponurą fascynacją obserwował siostrę Bertiego Trenta.
– Słyszałeś to, Dain? – zapytał gwałtownie Bertie. – Słyszałeś, co powiedziała ta nieznośna dziewczyna?
– Jakżebym mógł nie usłyszeć – odparł Dain. – Cały czas słuchałem z wielką uwagą.
– Ja! – Bertie dźgnął go kciukiem w pierś. – Skromniś.
– Rzeczywiście, dogłębnie szokujące. Będę zmuszony zakończyć naszą znajomość. Nie mogę pozwolić sobie na to, by cnotliwi towarzysze sprowadzali mnie na złą drogę.
– Ale, Dain, ja…
– Twój przyjaciel ma rację, kochany – powiedziała panna Trent. – Jeśli wieści o tym się rozejdą, nie będzie mógł ryzykować, że ktoś go z tobą zobaczy. Jego reputacja legnie w gruzach.
– Ach, zatem moja reputacja jest pani znana, panno Trent? – zainteresował się Dain.
– O tak. Jest pan najbardziej niecnym mężczyzną, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. I zjada pan dzieci na śniadanie, o czym nianie mówią niegrzecznym podopiecznym.
– Pani jednak nie wydaje się ani trochę zaniepokojona.
– Pora śniadania już minęła, ja zaś dawno nie jestem dzieckiem. Aczkolwiek rozumiem, biorąc pod uwagę, z jakich wyżyn spogląda pan na świat, że mógł mnie pan za takie wziąć.
Lord Dain zmierzył ją wzrokiem od głowy do stóp.
– Nie, nie wydaje mi się, by groziło mi popełnienie akurat tego błędu.
– No pewno, że nie, szczególnie że słuchałeś, jak ruga i obraża chłopa – wtrącił Bertie.
– Z drugiej strony, panno Trent – ciągnął Dain, jakby Bertie nie istniał, bo też we właściwie urządzonym świecie ktoś taki nigdy by się nie urodził – jeśli będzie pani niegrzeczna, może mnie kusić…
– Qu’est-ce que c’est7, Champtois? – zapytała panna Trent.
Przeszła wzdłuż lady do tacy z towarami, które Dain przeglądał, kiedy tych dwoje weszło do sklepu.
– Rien, rien. – Champtois osłonił tacę dłonią. Zerknął nerwowo na Daina. – Pas interessante8.
Spojrzała w tym samym kierunku.
– Pańskie zakupy, milordzie?
– Skądże – odparł Dain. – Zaintrygowała mnie, na moment, srebrna podstawka na kałamarz i pióra, która, jak sama się pani przekona, jest tam przypuszczalnie jedynym przedmiotem wartym drugiego spojrzenia.
Jednakże to nie podstawkę podniosła i poddała oględzinom przez lupę, lecz niewielki, pokryty warstwą kurzu obrazek w grubej, zapleśniałej ramie.
– Portret kobiety, jak się zdaje – oceniła.
Dain oderwał się od gabloty z biżuterią i dołączył do niej przy ladzie.
– A, tak, Champtois utrzymywał, że to mężczyzna. Ubrudzi pani sobie rękawiczki, panno Trent.
Bertie także się zbliżył, nadąsany.
– Cuchnie jak nie wiem co. – Wykrzywił się.
– Ponieważ gnije – wyjaśnił Dain.
– To dlatego, że jest dosyć stary – stwierdziła panna Trent.
– Raczej przeleżał dekadę w rynsztoku – skorygował Dain.
– Kobieta ma interesujący wyraz twarzy – zwróciła się panna Trent do Champtoisa po francusku. – Nie umiem ocenić, czy jest smutna, czy szczęśliwa. Ile pan za niego chce?
– Quarante sous.
Odłożyła obrazek.
– Trente-et-cinq9 – powiedział Champtois.
Roześmiała się.
Champtois poinformował ją, że sam zapłacił za obrazek trzydzieści sou. Nie może bardziej opuścić ceny.
Popatrzyła nań współczująco.
Oczy napełniły mu się łzami.
– Trente, mademoiselle10.
Wobec tego, powiedziała, weźmie tylko zegarek.
Ostatecznie zapłaciła dziesięć sou za brudny, cuchnący przedmiot, a Dain pomyślał, że gdyby jeszcze trochę pociągnęła negocjacje, skończyłoby się tym, że Champtois zapłaciłby jej, żeby go wzięła.
Dain nigdy jeszcze nie widział wyrachowanego Champtoisa w stanie takiej udręki, przy czym nie rozumiał, z czego to wynika. Z pewnością kiedy panna Jessica Trent wreszcie opuściła sklep – zabierając brata ze sobą, dzięki niech będą niebiosom – jedyną udręką, jakiej doświadczał lord Dain, był ból głowy, który przypisał okoliczności, że spędził blisko godzinę, na trzeźwo, w towarzystwie Bertiego Trenta.
Później tego wieczoru, w prywatnej salce swego ulubionego przybytku niegodziwości, funkcjonującego pod niewinną nazwą Vingt-Huit – numer dwadzieścia osiem, lord Dain raczył kompanów opisem owej, jak to określał, farsy.
– Dziesięć sou? – zapytał ze śmiechem Roland
7
(fr.) Co to jest?
8
(fr.) Nic, nic (…) Nic interesującego.
9
(fr.) Czterdzieści sou (…) Trzydzieści pięć.
10
(fr.) Trzydzieści, panienko.