Скачать книгу

przeznaczone na ten cel środki posłał na Cambridge jakiegoś ubogiego chłopca, ponieważ hrabia Blackmoor podejmie studia na Oksfordzie i sam je sobie opłaci.

      Następnie postawił zaoszczędzone na konia pieniądze na walkę zapaśniczą.

      Wygrana – oraz drobny nacisk ze strony stryja Wardella – zapewniły Sebastianowi miejsce na Oksfordzie.

* * *

      Kolejną wiadomość z domu Sebastian otrzymał w wieku dwudziestu czterech lat. W jednym akapicie donoszono mu o śmierci ojca.

      Wraz z tytułem nowy markiz Dain odziedziczył sporo ziemi, kilka imponujących domów – w tym Athcourt, wspaniałe rodowe gmaszysko na obrzeżach wrzosowisk Dartmoor – oraz wszystkie towarzyszące im obciążenia hipoteczne i długi.

      Jego ojciec pozostawił sprawy w zatrważającym stanie, a Sebastian nie miał najmniejszych wątpliwości dlaczego. Nie mogąc kontrolować syna, drogi zmarły postanowił go zrujnować.

      Jeśli wszakże świętoszkowaty stary drań uśmiechał się w życiu pozagrobowym, wypatrując chwili, gdy czwartego markiza Daina przewiozą do najbliższego domu dla dłużników, skazany był na bardzo długie oczekiwanie.

      Sebastian odkrył tymczasem świat interesów i śmiało poświęcił się opanowaniu jego tajników do perfekcji. Każdego pensa ze swego obecnego zadowalającego dochodu zarobił lub wygrał sam. Po drodze więcej niż jedno przedsięwzięcie na skraju bankructwa przekształcił w zyskowną inwestycję. Uporanie się z bałaganem ojca stanowiło dziecinną igraszkę.

      Sprzedał wszystko, co nie było objęte majoratem, uregulował długi, zreorganizował zacofany system finansowy, zwolnił sekretarza, zarządcę oraz rodzinnego prawnika, zastępując ich egzemplarzami wyposażonymi w mózgi, którym oznajmił, czego się od nich oczekuje. Następnie po raz ostatni wybrał się na przejażdżkę po niewidzianych od dzieciństwa wrzosowiskach, po czym wyjechał do Paryża.

      Rozdział 1

      Paryż, marzec

      – Nie, to się nie dzieje – szepnął w oszołomieniu sir Bertram Trent.

      Jego okrągłe niebieskie oczy zogromniały z przerażenia, kiedy dociskał czoło do okna wychodzącego na rue de Provence.

      – Sądzę, że się dzieje, proszę pana – odparł jego lokaj, Withers.

      Sir Bertram przeciągnął dłonią po potarganych brązowych lokach. Była druga po południu, on zaś dopiero co zmienił szlafrok na zwykłe ubranie.

      – Genevieve – powiedział głucho. – O Boże, to rzeczywiście ona.

      – To bez wątpienia pańska babka, lady Pembury, a towarzyszy jej pańska siostra, panna Jessica. – Withers stłumił uśmiech. Tłumił w tej chwili bardzo wiele. Na przykład szalone pragnienie, by tańczyć po pokoju, wykrzykując „Alleluja!”.

      Byli ocaleni. Skoro zjawiła się panna Jessica, sprawy zostaną prędko uporządkowane. Ogromnie ryzykował, pisząc do niej, ale należało tak postąpić, dla dobra rodziny.

      Sir Bertram wpadł w złe towarzystwo. Najgorsze towarzystwo w całym chrześcijańskim świecie, zdaniem Withersa: banda utracjuszowskich degeneratów pod wodzą tego potwora, czwartego markiza Daina.

      Ale panna Jessica wkrótce położy temu kres, uspokajał sam siebie podstarzały lokaj, zwinnie wiążąc halsztuk swemu panu.

      Dwudziestosiedmioletnia siostra sir Bertrama odziedziczyła urzekającą urodę swej owdowiałej babki: jedwabiste włosy barwy nieomal ciemnego granatu, srebrnoszare migdałowe oczy, alabastrowa cera i pełna wdzięku figura – wszystkie te cechy w przypadku lady Pembury oparły się spustoszeniom dokonywanym przez czas.

      Co w praktycznej ocenie Withersa ważniejsze, panna Jessica odziedziczyła umysł, fizyczną sprawność i odwagę po swoim zmarłym ojcu. Świetnie jeździła konno, fechtowała i strzelała. W rzeczy samej, jeśli chodziło o pistolety, nie miała sobie równych w całej rodzinie, a to o czymś świadczyło. W trakcie dwóch krótkich małżeństw jej babka urodziła czterech synów pierwszemu mężowi, sir Edmundowi Trentowi, oraz dwóch drugiemu, wicehrabiemu Pembury, a później tak jej córki, jak i synowie powołali na świat obfitość mężczyzn. Mimo to żaden z tych szlachetnych mężów nie strzelał lepiej od panny Jessiki. Z dwudziestu kroków odstrzeliwała korek butelki z winem – co Withers widział na własne oczy.

      Nie miałby nic przeciw, gdyby odstrzeliła korek lordowi Dainowi. Ten potężny brutal był hańbą dla swego kraju, próżniaczym zbereźnikiem z sumieniem nie większym niż u żuka gnojarza. Zwabił sir Bertrama – który, co godne pożałowania, nie zaliczał się do najbystrzejszych spośród dżentelmenów – do swego niemoralnego kręgu i pchnął w dół równi pochyłej, prosto ku ruinie. Kilka kolejnych miesięcy w towarzystwie lorda Daina, a sir Bertram zostanie bankrutem – jeśli niekończące się orgie wpierw go nie zabiją. Ale nie będzie kilku kolejnych miesięcy, skonkludował radośnie Withers, ponaglając niechętnego pana ku drzwiom. Panna Jessica wszystko naprawi. Zawsze naprawiała.

* * *

      Bertiemu udało się odegrać zaskoczone uszczęśliwienie na widok siostry i babki. Jednakże kiedy tylko ta druga oddaliła się do swojej sypialni, żeby odpocząć po podróży, porwał Jessicę do pomieszczenia, które wyglądało na salon wąskiego – i stanowczo zbyt drogiego, jak skonstatowała z irytacją – mieszkania.

      – Niech to diabli, Jess, o co chodzi? – zapytał ostro.

      Jessica podniosła stertę sportowych gazet z wyściełanego fotela przy kominku, rzuciła je na palenisko i z westchnieniem usiadła na miękkich poduszkach.

      Podróż powozem z Calais była długa, pełna kurzu i wyboista. Jessica nie wątpiła, że za sprawą odrażającego stanu francuskich dróg ma posiniaczoną tylną część ciała.

      Z wielką chęcią posiniaczyłaby teraz tylną część ciała swego brata. Niestety, choć dwa lata młodszy, był od niej o głowę wyższy i znacznie cięższy. Dni, kiedy dało się przywołać go do rozsądku solidną rózgą, dawno minęły.

      – To prezent urodzinowy – wyjaśniła.

      Niezdrowo blada twarz jej brata rozpromieniła się na moment w znajomym, przyjaźnie głupawym uśmiechu.

      – Rany, Jess, strasznie słodko z twojej strony… – Potem uśmiech przygasł, a brwi się ściągnęły. – Ale urodziny mam dopiero w lipcu. Nie zamierzacie chyba zostać aż do…

      – Chodziło mi o urodziny Genevieve.

      Wśród kilku ekscentryczności lady Pembury znalazło się naleganie, by dzieci i wnuki zwracały się do niej i mówiły o niej po imieniu.

      – Jestem kobietą – zwykła klarować tym, którzy protestowali, że taka terminologia oznacza brak szacunku. – Mam imię. Mama, babka… – W tym miejscu nieznacznie wzruszała ramionami. – Takie anonimowe.

      Na twarzy Bertiego pojawiła się czujność.

      – Kiedy wypadają?

      – Ma urodziny, o czym powinieneś pamiętać, pojutrze. – Jessica zdjęła szare buty z koźlęcej skórki, przyciągnęła ku sobie podnóżek i wsparła na nim stopy. – Chciałam, żeby trochę się zabawiła. Nie zaglądała do Paryża od wieków, a w domu sprawy nie układają się zbyt przyjemnie. Część ciotek przebąkuje, żeby zamknąć ją w przytułku dla obłąkanych. Co nieszczególnie mnie dziwi. Nigdy jej nie rozumiały. Wiedziałeś, że tylko w zeszłym miesiącu otrzymała trzy propozycje małżeństwa? Wydaje mi się, że Numer Trzy okazał się kroplą, która przelała czarę goryczy. Lord Fangiers ma trzydzieści cztery lata. Rodzina twierdzi, że to żenujące.

      – No, nieszczególnie dystyngowane, w jej wieku.

      – Jeszcze nie umarła, Bertie. Nie widzę powodu, żeby miała się zachowywać, jakby leżała już w grobie. Jeśli zapragnie

Скачать книгу