Скачать книгу

– skorygował ją Wyller, który wyjął już notes i długopis.

      Truls doszedł do wniosku, że pewnie on też powinien mieć coś takiego. Chrząknął.

      – Czy wasza sąsiadka miała jakiegoś faceta, który tu przychodził?

      – Nie wiem – odparła dziewczyna.

      – Dziękuję, to już wszystko. – Truls odwrócił się, zmierzając ku drzwiom, kiedy pojawiły się dwie pozostałe.

      – Może posłuchamy, co wy macie do powiedzenia – zaproponował Wyller. – Wasza koleżanka mówi, że wczoraj nic nie słyszała i nie wie o nikim, z kim Elise Hermansen spotykałaby się regularnie czy choćby ostatnio. Macie coś do dodania?

      Spojrzały na siebie, po czym znów odwróciły głowy i synchronicznie nimi pokręciły. Truls widział, że cała ich uwaga skupia się na młodym śledczym. Nie przeszkadzało mu to, miał dobry trening w byciu niedostrzeganym. Przywykł do tego lekkiego ukłucia w piersi, które pojawiało się, gdy w czasach szkoły średniej Ulla z Manglerud wreszcie się do niego odzywała, jak się okazywało, wyłącznie po to, żeby spytać, gdzie jest Mikael. A później – ponieważ było to jeszcze przed nastaniem epoki komórek – czy mógłby przekazać Mikaelowi taką czy inną wiadomość. Kiedyś Truls odpowiedział, że to będzie trudne, ponieważ Mikael wybrał się z przyjaciółką pod namiot. Nie było to prawdą, po prostu chciał chociaż raz ujrzeć w oczach Ulli ten sam ból, swój ból.

      – Kiedy ostatnio widziałyście Elise? – spytał Wyller.

      Trzy dziewczyny znów wymieniły spojrzenia.

      – My jej nie widziałyśmy, tylko…

      Jedna parsknęła śmiechem, ale przerażona zaraz zasłoniła usta, uświadamiając sobie, jak bardzo to niestosowne. Dziewczyna, która otworzyła drzwi, chrząknęła.

      – Enrique zadzwonił rano, mówił, że on i Alf po drodze do domu sikali w bramie.

      – Oni są okropni – wtrąciła najwyższa.

      – Po prostu trochę się upili – wyjaśniła trzecia i znów zachichotała.

      Ta, która otworzyła drzwi, skarciła koleżanki wzrokiem.

      – W każdym razie kiedy stali w bramie, pojawiła się jakaś kobieta. Zadzwonili dzisiaj z przeprosinami, jeśli ich zachowanie mogło rzucić na nas złe światło.

      – Przynajmniej wykazali troskę – stwierdził Wyller. – I wydaje im się, że tą kobietą była…

      – Oni są tego pewni. Przeczytali w Internecie o „zabójstwie trzydziestokilkuletniej kobiety”, zobaczyli fotografie kamienicy i w którejś z gazet internetowych wygooglowali jej zdjęcie.

      Truls zachrumkał. Nienawidził dziennikarzy. Przeklęci padlinożercy, wszyscy jak jeden mąż. Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Już tam stali. Za policyjną taśmą odgradzającą dostęp, z przykręconymi do aparatów długimi obiektywami, które Trulsowi skojarzyły się z dziobami sępów, gdy przyłożyli je do twarzy z nadzieją, że uchwycą chociaż przebłysk, chociaż kawałeczek wynoszonego ciała. Obok czekającej już karetki stał facet w zielono-żółto-czerwonej rastafariańskiej czapce i rozmawiał z ubranymi na biało specjalistami od badania miejsca zbrodni. Bjørn Holm, najlepszy z techników kryminalistycznych. Skinął głową swoim ludziom i znów zniknął w budynku. Holm był dziwnie przygarbiony, skulony, jakby go bolał brzuch. Truls zadał sobie pytanie, czy nie ma to aby związku z tym, że pyzaty rybiooki chłopak z Toten został niedawno, jak głosiły firmowe plotki, porzucony przez Katrine Bratt. No i dobrze. Czyli ktoś inny też poczuł, jak to jest mieć serce rozerwane na strzępy.

      W tle dźwięczał wysoki głos Wyllera.

      – Więc oni się nazywają Enrique i…

      – Nie, nie! – zaśmiały się dziewczyny. – Henrik. I Alf.

      Truls uchwycił spojrzenie Wyllera i skinął głową w kierunku drzwi.

      – Bardzo wam dziękuję, to już wszystko – zakończył Wyller. – Mogę jeszcze tylko prosić o numery telefonów?

      Dziewczyny popatrzyły na niego z przestrachem pomieszanym z radością.

      – Do Henrika i do Alfa – dodał Wyller z lekkim uśmiechem.

      Katrine stała w sypialni za lekarką sądową, która kucała przy łóżku. Elise Hermansen leżała na plecach na kołdrze, ale krew poplamiła jej białą bluzkę w sposób świadczący o tym, że gdy trysnęła, kobieta stała wyprostowana. Z całą pewnością doszło do tego przy lustrze w przedpokoju, bo chodnik w tym miejscu był tak nasiąknięty krwią, że przylepił się do parkietu. Ślady krwi między przedpokojem a sypialnią oraz jej niewielka ilość w łóżku wskazywały na to, że serce prawdopodobnie przestało bić już w przedpokoju. Biorąc pod uwagę temperaturę ciała i rigor mortis, pani doktor oceniła, że zgon nastąpił między godziną dwudziestą trzecią a pierwszą w nocy, jego przyczyną zaś była prawdopodobnie utrata krwi po przebiciu tętnicy szyjnej w jednym lub kilku miejscach tuż nad lewym barkiem.

      Ofiara miała spodnie i majtki opuszczone do kostek.

      – Oskrobałam i obcięłam paznokcie, ale gołym okiem nie dostrzegłam żadnych fragmentów naskórka – poinformowała lekarka.

      – Od kiedy to zaczęliście wykonywać robotę techników? – spytała Katrine.

      – Od kiedy Bjørn nas poprosił. On tak ładnie prosi.

      – Aha. Jakieś inne obrażenia?

      – Zadrapanie na lewym przedramieniu i drzazga po wewnętrznej stronie środkowego palca lewej ręki.

      – Ślady gwałtu?

      – Żadnych widocznych śladów przemocy na podbrzuszu, ale to… – Lekarka przyłożyła szkło powiększające do brzucha ofiary.

      Katrine spojrzała przez nie i zobaczyła wąską lśniącą smugę.

      – …może być ślina ofiary albo czyjaś inna. Ale bardziej wygląda mi to na preejakulat albo spermę.

      – Miejmy nadzieję – stwierdziła Katrine.

      – Nadzieję na gwałt? – spytał Bjørn Holm, który stanął za nią.

      – Jeżeli doszło do gwałtu, wszystko wskazuje na to, że odbyło się to post mortem – odparła Katrine, nie odwracając się. – Więc ofiara i tak nie była tego świadoma. A mnie przydałoby się trochę nasienia.

      – Żartowałem – powiedział cicho Bjørn swoim miękkim dialektem z Toten.

      Katrine zamknęła oczy. Bjørn oczywiście wiedział, że sperma w takiej sprawie to jak klucz do skarbca. I oczywiście usiłował żartować. Próbował złagodzić to dziwne, bolesne napięcie panujące między nimi od trzech miesięcy, czyli od wyprowadzki Katrine. Ona też podejmowała takie próby, tyle że nic z tego nie wychodziło.

      Lekarka podniosła głowę.

      – Ja już skończyłam – oznajmiła, poprawiając hidżab.

      – Karetka czeka, moi ludzie zniosą ciało – powiedział Bjørn. – Dzięki za pomoc, Zahra.

      Lekarka skinęła im głową i pospiesznie wyszła, jakby i ona wyczuła ten brak porozumienia między nimi.

      – No i co? – Katrine zmusiła się, żeby popatrzeć na Bjørna. Zmusiła się też do zignorowania pochmurności w jego spojrzeniu, w którym było więcej smutku

Скачать книгу