Скачать книгу

Tak jak mówię, zadzwonię do Kamila, ale bardziej chyba nie jestem w stanie pomóc. Zobaczysz, ona zaraz się znajdzie. Może nie ma teraz netu w chacie, a telefon jej ukradli i nie pomyślała, żeby się do was odezwać… Siedzą sobie we dwoje i nawet nie wiedzą, że panikujecie.

      – To nie w jej stylu, Szymek. – Szlocha. – Zawsze mówiła, gdzie jest.

      Gryzę się w język.

      – Gosia, jak mówię. Zrobię, co w mojej mocy.

      Pociąga nosem.

      – Dzięki, Szymek. Kochany jesteś.

      – Trzymaj się mocno, młoda. Będzie dobrze.

      Rozłącza się. Stoję bez sensu pośrodku chodnika z telefonem w ręce. Ekran gaśnie. Zastanawiam się, co właściwie mogło się stać. Zastanawiam się, co właściwie powinienem poczuć.

      Bo nie czuję zupełnie nic.

      Do mieszkania mam już dosłownie parę kroków, pokonuję je sam nie wiem kiedy. Odruchowo wklepuję kod do domofonu. Winda czeka na parterze, wsiadam, wybieram piętro, kabina niechętnie rusza. Otwieram drzwi do mojej pustelni, zdejmuję plecak, zdejmuję buty, rozbieram się. Wypakowuję zakupy, chowam jedzenie do lodówki.

      Wyjmuję telefon, wybieram numer, pod który dzwoniłem w ostatnich miesiącach niezliczoną ilość razy.

      Abonent nie odpowiada albo ma wyłączony telefon, uprzejmie informuje automat.

      Kiwam głową. Staję w oknie, patrzę na świat z wysokości dwunastego piętra. Zapada zmierzch.

* * *

      Dwa miesiące temu szalałbym, rwał włosy z głowy i dzwonił po znajomych, żeby zorganizowali mi jakieś leki na uspokojenie. Dwa tygodnie temu poczułbym prymitywną, okrutną satysfakcję. A teraz, choć szukam w sobie bardzo głęboko, nie znajduję żadnych emocji.

      Włączam laptopa, wchodzę na gazetę.pl. Przewijam stronę główną wiadomości lokalnych. Widzę to, czego się spodziewałem.

      Ewelina spogląda ze zdjęcia, które znam doskonale – bo sam je zrobiłem. Nie potrafię robić zdjęć, portretów w szczególności, ale ta fotka mi się udała, jakimś cudem uchwyciłem lekko ironiczny półuśmiech, w którym wiosną zakochałem się bez pamięci. Nie tak dawno na myśl o tym, że będę go widywał codziennie, czułem szczęście. Dopiero co pogodziłem się z myślą, że nie zobaczę go już nigdy.

      WIDZIAŁEŚ JĄ? ZAGINĘŁA 27-LETNIA EWELINA KULICZKA, alarmuje nagłówek. Poniżej link prowadzi do artykułu Kolejne zaginięcie młodej kobiety w Warszawie.

      Nie klikam w żaden z nich. Nie chcę wiedzieć, skąd wracała, z kim widziano ją po raz ostatni. Nie mam też ochoty czytać chamskich komentarzy, jakie na pewno zdążyły pojawić się pod tekstem.

      To zapewne skrajnie małostkowe i mam tego pełną świadomość, ale jakaś część mnie cieszy się, że to już nie moja sprawa, nie mój powód do zmartwienia. Szkoda mi Gośki, nawet nie próbuję sobie wyobrażać, jak mocno młoda musi przeżywać zaginięcie siostry.

      Jeszcze przez chwilę patrzę na to zdjęcie. Niedawno miałem je ustawione jako tapetę w telefonie. Oczy Eweliny są ciemne, ciemniejsze niż w rzeczywistości. Martwe piksele, tunele donikąd.

      Idę do kuchni, wyjmuję z lodówki piwo. Znów zatrzymuję się w oknie. Warszawa rozbłyska już światłami.

      Ciekawe, dokąd pojechała wtedy, tamtego wieczoru, z pociesznym idiotą i rudym cwaniaczkiem. Zamieszkała z nim, od razu to wyczułem, ciekawe tylko gdzie, w której części miasta. Może widzę stąd jego okno? Może gnojek stoi w nim i wypatruje Eweliny, cały oszalały z niepokoju? A może wypatruje kogoś zupełnie innego?

      Jeśli nie skontaktował się z rodziną Eweliny do tej pory, teraz nie będzie już miał wyjścia. Pewnie czeka go przesłuchanie. Pewnie nie spał całą noc.

      Dobrze ci tak, chujku rudy, jakkolwiek masz na imię. Dobrze ci tak. Może myślisz teraz o mnie i szczerze żałujesz, że to ty stałeś się częścią tej historii?

      Unoszę piwo. Mam nadzieję, że twoja dziewczyna jednak się odnajdzie, nie życzę jej źle. Tobie też nie. Ale nie mam nic przeciwko temu, żebyś z nerwów nie przespał kolejnych nocy.

      Widzę w szybie swoje odbicie na tle rozedrganego w deszczu miasta. Uśmiecham się.

      A jednak coś czuję. Czuję się dobrze, tak po prostu. Wiem, że nie powinienem, ale nie potrafię z tym walczyć, nawet nie zamierzam próbować. Staram się tylko nie napawać tym uczuciem. Nie wypada, Szymon. Nie wolno. Mówię na głos:

      – Zachowaj choć trochę godności.

      11

      Królestwo Światła zajmuje dwa duże, połączone ze sobą mieszkania na poddaszu kamienicy. Kiedyś znajdował się tu strych, jakieś komórki i suszarnie, przez co geometria pomieszczeń wydaje się mocno nieoczywista. Piotr twierdzi, że kamienica jako jedna z nielicznych w okolicy przetrwała powstanie warszawskie bez większych uszkodzeń.

      W pokoju siedzę z nim i dwójką grafików, Zuzą i Cyprianem. Gdy już się wdrożę, utworzymy jeden team kreatywny. Zuza farbuje włosy na soczystą zieleń, a na jej ramionach, szyi i dekolcie wiją się gęste linie tatuaży. Staram się nie przyglądać zbyt nachalnie, ale zdaje mi się, że rozpoznaję wzory z peruwiańskiego płaskowyżu Nazca. Dziewczyna siedzi wpatrzona w ogromny monitor, nieruchoma, tylko uzbrojona w rysik dłoń śmiga po tablecie. Z kolei Cyprian to zwalisty niedźwiedź z ogoloną głową i długą, trochę zaniedbaną brodą. Kiwa głową w rytm metalowych riffów, którymi ogłusza się z wielkich słuchawek.

      Gdy tylko ich zobaczyłem, poczułem, że będzie nam się dobrze pracować.

      Łącznie firma zatrudnia obecnie około piętnastu osób. Twarze i imiona będą mi się mylić jeszcze przez dłuższy czas. Szef i założyciel Regnum Lucidum, Adam Sommer, siedzi z Anną w pokoju na drugim końcu biura. Wygląda jak przeciwieństwo Dawida z Cremè, choć muszą być w podobnym wieku. Szczupły, zadbany, z wymodelowanym zarostem i w hipsterskich okularach, przypomina raczej modela z katalogu ekskluzywnej męskiej marki odzieżowej niż CEO agencji zajmującej się marketingiem. Zamieniłem z nim kilka zdań, podpisując umowę. Mówił z leciutkim, ale wyczuwalnym akcentem, jak bardzo dobrze zasymilowany obcokrajowiec.

      – Adam jest Polakiem? – pytam z ciekawości Piotra.

      – Tak, posiada obywatelstwo.

      Nie drążę tematu.

      Biuro urządzono bardzo prosto, ale funkcjonalnie. Mamy wygodne krzesła i duże biurka, kuchnia jest dobrze wyposażona. Królestwo Światła najwyraźniej nie podąża za start-upowymi trendami, firma nie zainwestowała w pokój do gier wideo, hamaki ani zestawy do minigolfa. Jak to ujęła Anna:

      – No, raczej „Forbes” nie zrobi fotorelacji z naszej kanciapy, ale za to pracuje się wygodnie. Mnie to pasuje.

      W firmie panują bardzo luźne zasady. Nie ma konkretnych wymagań dotyczących godzin, w razie potrzeby można pracować z domu, byle dotrzymywać terminów. Nikt nikogo nie kontroluje, jesteśmy dorosłymi ludźmi. To z kolei pasuje mnie. Postanawiam, że spróbuję wysondować, czy nie dałoby się ściągnąć tu Doroty.

      Piję kawę i kończę instalować Office’a na laptopie. Piotr zdążył już trzy razy zapytać, czy nie potrzebuję jakiegoś konkretnego oprogramowania do wygodnej pracy, czy chcę mieć zewnętrzny monitor i klawiaturę, czy na pewno odpowiada mi krzesło i czy miejsce w pokoju jest w porządku, bo jeśli wolę siedzieć na wprost drzwi, może się ze mną zamienić.

      Zuza przeciąga się. Dobrze mi się zdawało – pod ostro zarysowanymi obojczykami ma wytatuowane figury z Nazca. Ależ jest zgrabna. Nie ma mowy, żebym

Скачать книгу