Скачать книгу

mówiąc, dla nas to żadna różnica. Podejrzewam, że mogą być nie najlepiej kojarzeni z działań na innych rynkach, więc wolą zacząć od dobrego uczynku, zanim się ogłoszą.

      – Pewnie tak – zgadzam się. – Na dzisiaj te posty potrzebne?

      – Na jutro rano, odeślemy je razem z ostatecznym projektem banera. Ale super, gdyby dzisiaj można było coś już pokazać grafikom, bo jeśli klient zaakceptuje koncepty, od razu ruszymy z produkcją.

      Siadam więc do pracy. Wytyczne są bardzo jasne, przekaz ma być prosty i jednoznaczny, tym razem żadnych błyskotliwych gier słownych, żadnego efekciarstwa. Szybko przygotowuję pierwszą wersję i zaczynam przeglądać newsy w sieci. Informacje o zaginionych Joli i Ewelinie pojawiają się już w ogólnopolskich mediach, ale nigdzie nie są numerem jeden. Nie nastąpił żaden przełom, nie wytypowano podejrzanych, najpewniej sprawy nie łączą się ze sobą.

      Po jedenastej przychodzą Zuza z Cyprianem. Śmieją się głośno, słychać ich z daleka. Zuza ma na sobie prostą tunikę i legginsy, Cyprian spraną bluzę zespołu metalowego z szalenie skomplikowanym, krzakowatym logo; wyglądają jak postacie ze współczesnego retellingu Pięknej i Bestii.

      – Siema – rzucają od wejścia. – Widziałeś te projekty, Piter?

      – Oglądaliśmy już z Szymonem, dobra robota. Pierwszy chyba weźmiemy, co sądzicie?

      – Mówiłam! – cieszy się Zuza.

      – Tak myślałem. – Kiwa głową wyraźnie rozczarowany Cyprian.

      – Zuza, w nagrodę zrobisz grafiki do postów na fejsa, co? Kojarzysz, będzie rozwinięcie tej kampanii, dziesięć prostych obrazków. Szymon przygotuje teksty, usiądźcie sobie potem w konferencyjnej czy gdzieś i pomyślcie, jak to sprawnie ograć.

      – Luz. – Graficzka się uśmiecha. – Szymon, o której?

      – Za godzinę? Mam to już właściwie gotowe, przejrzę tylko i poprawię.

      – Szybki jesteś. – Puszcza oko. – Niech będzie za godzinę.

      Bierze z biurka kubek i idzie do kuchni. Staram się nie przypatrywać, jak tunika opina się na małych zgrabnych pośladkach. Tylko prześlizguję się wzrokiem po szczupłych udach w zielonych legginsach.

      Mam wrażenie, że czuję na sobie rozbawione spojrzenie Cypriana. Udaję, że bardzo pochłania mnie ekran laptopa. Ziewam. Kawa się skończyła, potrzebuję drugiej. Czekam, aż Zuza wróci, i dopiero wtedy wstaję.

      W kuchni przy ekspresie spotykam Adama Sommera, szefa Królestwa.

      – Cześć, Szymon. – Podaje mi rękę. Ma na sobie prostą sportową marynarkę, pachnie dobrymi perfumami. Zabiera filiżankę z espresso. – Widziałem projekt tego banera, fajne to będzie, bardzo fajne. Dobra robota.

      – Dzięki!

      Mija mnie, uśmiecha się i pokazuje uniesiony kciuk. Kiwam głową. Zastanawiam się, czy szybko przywyknę do tych pochwał.

      Łatwo mnie podejść. Najprostsze socjotechniki wystarczyły, żebym usiadł do komputera zmotywowany, z zamiarem szybkiego doszlifowania na wysoki połysk tekstów do postów o oddawaniu krwi. Wystarczyło parę miłych, a do tego nader autentycznie brzmiących słów, bym poczuł się w obowiązku wzbić na copywriterskie wyżyny. Przecież nie chodzi o to, że chcę zrobić wrażenie na Zuzie; widziałem na Facebooku, że ma chłopaka.

      14

      Patrzę w przejęte oczy Janka Pietruszyńskiego i zachodzę w głowę, po jakie licho zgodziłem się z nim spotkać. Potrzebuję warsztatów z asertywności. Siedzimy u mnie w kuchni, dochodzi osiemnasta. Zapadł już zmrok.

      – Piwa chcesz? – pytam.

      – Autem jestem.

      Kiwam głową. Wyjmuję sobie puszkę z lodówki.

      – Może herbaty ci zrobić?

      – A weź zrób.

      Wstawiam wodę w elektrycznym czajniku, natychmiast żałując, że zaproponowałem. Mam nadzieję, że matoł przyszedł naprawdę na pięć minut, tak jak zapowiedział.

      – To jeszcze raz, właściwie do czego jestem potrzebny?

      Janek drapie się w głowę. Siedzi w za dużej ciemnozielonej bluzie z kapturem, gubi się w niej, wygląda jak groteskowa wariacja na temat dziecka w kapuście. Jak to się stało, że już trzeci raz wpuściłem go do mieszkania?

      – Bo widzisz, tak naprawdę to widzieliśmy ich razem tylko ty i ja.

      – Ewelinę z Marcinem. Z tym rudym.

      – No.

      – Tyle to zrozumiałem na czacie. Rozumiem też, że nie znałeś go wcześniej.

      – No właśnie nie znałem. Tylko z opowieści Eweliny. Poprosiła, żebym im pomógł autem z przeprowadzką.

      – Skąd on się w ogóle wziął?

      – Z internetu. Z Sympatii. Tak mówiła.

      Przygryzam wargę. A więc mieszkając u mnie, Ewelina szukała sobie faceta w sieci. Całowała mnie, gdy wychodziłem rano do pracy, i siadała przy komputerze. Wieczorem rozmawialiśmy o tym, jak minął nam dzień, a gdy wychodziła do łazienki, ukradkiem sprawdzała w telefonie, czy nie dostała nowych wiadomości. Nagle boli: to paznokcie wbijają się we wnętrza dłoni.

      – Mniejsza z tym. No dobra, widzieliśmy ich razem. I co teraz?

      – Napisała do mnie ta jej siostra, że szukaliście Marcina i nie mogliście znaleźć. No a ja przecież byłem u niego z rzeczami, nie? Zapisałem adres w telefonie. To na Żoliborzu, na Broniewskiego, w tych wysokich blokach.

      Woda się gotuje. Zalewam herbatę.

      – Słodzisz?

      – Nie, dzięki.

      Podaję mu kubek.

      – Janek, to dobrze, że masz ten adres. Myślę, że całkiem niegłupio by było, gdybyś zgłosił się z nim na policję. Ewelina jest poszukiwana, pewnie dawno przetrzepali jej konto na fejsie i esemesy, myślę, że znają już też adres, ale kto wie, może informacja okaże się przydatna.

      – Jakby znali, toby nie było wiadomo?

      – Nie mam pojęcia, nie pracowałem w policji. Pewnie nie chcą sobie utrudniać roboty, wiesz przecież, jak to wygląda. W mediach jest zawsze więcej spekulacji niż potwierdzonych faktów.

      – No tak.

      Nie wydaje się przekonany.

      – Co byś chciał z tym zrobić? Pojechać tam?

      – No na przykład.

      – Po co?

      – Upewnić się, że tam jej nie ma.

      – Gdyby była, to przecież odezwałaby się do kogoś. Kiedy ostatnio przyszła do pracy?

      – No, od początku tygodnia już jej nie było. Ale ja nie sądziłem, że coś jest nie tak, dopóki mi nie pokazali, że w internecie o niej piszą, no a teraz jeszcze ta jej siostra.

      – Stary, jak masz ochotę, to jedź na Broniewskiego, dzwoń, krzycz do okien. Rzeczywiście niewykluczone, że wciąż nie wyszli po prostu z łóżka i ze zdziwieniem zauważą, że to już cztery dni minęły.

      – Śmiejesz się – mówi niepewnie.

      – Nie śmieję. Dla mnie to oczywiste, że ona albo nie chce się z nikim kontaktować, bo coś jej nagle odbiło, uwierz, nie zdziwiłbym się wcale, no, albo się kontaktować nie może. Bo coś

Скачать книгу