Скачать книгу

z mojego zespołu, więc rozmawiamy przez chwilę we troje. Dziewczyna zgadza się od razu na pracę zdalną do końca października. Marek i Monika zjawią się dopiero po dziesiątej, decydujemy, że nie ma sensu na nich czekać. Pijemy kawę z ekspresu, ziarna zostało akurat na trzy filiżanki. Więcej Dawid już nie kupi. Śmiejemy się, że bardziej symbolicznie być nie mogło.

      Wychodzimy z Dorotą, zostawiając szefa samego. Zamykam za nami drzwi i czuję się, jakbym pieczętował wejście do grobowca. Sporo dobrych chwil tu spędziłem, poznałem kapitalnych ludzi. Widocznie naprawdę nastał czas zamykania kolejnych rozdziałów.

      Deszcz zacina w twarz, jest zimno, a kac trawi do kości.

      4

      Pada przez kilka kolejnych dni. Takie właśnie te dni są – ściekają jak krople deszczu po szybie, nic po nich nie zostaje. Staram się wstawać rano i narzucać sobie rygor pracy, ale naprawdę nie mam dużo do zrobienia. Nudne, powtarzalne taski, którymi właściwie nie powinienem się zajmować, ale gdy firma zaczęła zaciskać pasa, musieliśmy pożegnać juniorów. Wymyślam więc czerstwe żarty na facebookowy fanpage płatków śniadaniowych i piszę skrypty reklam pre-roll na YouTube’a dla producenta gotowych mieszanek przypraw. To ostatni klienci, którzy z nami zostali. Podczas pracy angażuję połowę mózgu, tak naprawdę mógłbym zająć się w tym czasie czymś zupełnie innym – gdybym tylko miał pomysł czym.

      Pod koniec dnia wysyłam zwyczajowy raport Dawidowi, pewien, że nawet do niego nie zajrzy. Zastanawiam się, czy nasze ostatnie projekty w ogóle zostaną zrealizowane. Nie żeby mi to robiło jakąkolwiek różnicę.

      Zwykle koło południa mam już wolne, najpóźniej o czternastej. Gdybym tylko trochę się zmusił, napisałbym wszystko w dwa dni i miał wolne już dokumentnie. Ale wcale nie chcę. Taśmowa produkcja bzdur mimo wszystko nadaje jakiś kształt tym dziwnym dniom.

      Otwieram plik z moim CV. Rzeczywiście wygląda nie najgorzej. Trzy agencje reklamowe, może nie największe, ale o całkiem przyzwoitej renomie. W pierwszej zaczynałem jeszcze na studiach i zaliczyłem mocne wejście: nominacje do kilku nagród, dwa wyróżnienia. Jeden z branżowych portali napisał o mnie wtedy całkiem na poważnie jako o „złotym dziecku warszawskiego copywritingu”. Potem gdzieś ta kariera wyhamowała, ale i tak nie wyglądała źle. Miałem wiele pozytywnych referencji i bardzo sensownych klientów w portfolio. Nie powinienem mieć problemu ze znalezieniem nowej pracy. A przecież w ostatnich latach robiłem też na boku kilka mniejszych projektów, może właśnie nastał czas, żeby podzwonić, przypomnieć się, podziergać jeszcze coś na freelansie, byle nie ruszać oszczędności. Albo może przeciwnie, uderzyć właśnie do największych sieciówek, sprzedać duszę diabłu w korpo, ale już za konkretniejsze pieniądze.

      Tymczasem dłubię teksty do postów o płatkach.

      JAKI STAN UMYSŁU WYWOŁA MISKA PEŁNA NASZEGO PRZYSMAKU?

      NAJWYŻSZĄ ŚNIADOMOŚĆ!

      Z każdym kolejnym śniadaniowym sucharem wygładza mi się jedna fałda w mózgu. Czasem wciąż łapię się na niedowierzaniu, jakim cudem jako cywilizacja doszliśmy do momentu, w którym poważne firmy decydują się przelewać agencjom reklamowym pieniądze za prowadzenie kampanii w mediach społecznościowych. Stoimy nad krawędzią otchłani. Copywriting, wytłumacz pokoleniu dziadków, na czym polega ta praca. Tego typu zawodami musieli parać się mieszkańcy Atlantydy.

      Mózg natychmiast łapie trop, taka inspiracja nie może się zmarnować: wymarła cywilizacja – antyk – dzieła sztuki.

      CO ZDOBI ŚCIANY ŚNIADANIOWEGO PAŁACU?

      PŁATKORZEŹBY!

      Dopijam kawę, otwieram okno. Wychylam się, zimny deszcz kapie na głowę. Tlenu.

      Oczywiście, kiedyś wyobrażałem sobie inaczej próg czwartej dekady życia. Miało być ładne mieszkanie, urocza żona i wierny pies. Jest wynajęta dziupla na dwunastym piętrze i włosy Eweliny w pralce. Miała być błyskotliwa kariera. Są płatki i mieszanki przypraw. Sorry, młody. Nie twoja wina, co mogłeś wiedzieć o życiu?

      Kończę na dziś robotę i zastanawiam się, co zrobić z resztą dnia. Zaczynam od przejrzenia branżowych grup na fejsie i wysłaniu kilku CV w odpowiedzi na ogłoszenia o pracę.

      Przez większość tego roku mieliśmy w agencji spore obłożenie i marzyłem wówczas o paru dniach wolnego, o czasie tylko dla siebie, żeby ponadrabiać zaległości w lekturach i serialach. Okazuje się, że nie bardzo wiem, co się robi z tyloma wolnymi godzinami. Zwykle po pracy byłem na tyle zmęczony, że po prostu zajmowałem się jakimiś bzdurami, gadałem z Eweliną, o ile nie miała akurat popołudniowej zmiany. Załatwiłem jej przez kumpla pracę w dużym call center, nic specjalnego, śmiech nie zarobek, ale mogła zacząć od ręki, zaraz po przeprowadzce do Warszawy, a bardzo jej na tym zależało.

      Może w ogóle nie chodziła tam na popołudnia. Może to też było kłamstwem.

      Właśnie tak, kłamstwa i wymysły. Słowa, które odkleiły się od sensu i lecą sobie z wiatrem. Słowa, które padają tylko dlatego, że odbiorca chce je usłyszeć. Uśmiecham się. Właśnie takie słowa słyszałem z ust dziewczyny, gdy mówiła, że mnie kocha. Właśnie takimi słowami zarabiam na życie.

      5

      Wyglądam z okna samotni na rozmiękłą w mżawce Warszawę i zastanawiam się, czy moja nieumiejętność skupienia uwagi to cecha pokoleniowa czy jednak temat dla neurologa.

      Znów dość wcześnie odrobiłem pańszczyznę, już ostatecznie kończąc pracę dla Dawida, i oto stanąłem naprzeciw najpoważniejszego z problemów: co zrobić z resztą tego dnia, pięknego jak biegunka. Żadna z czekających od dawna na swoją kolej książek nie przykuwa do siebie na dłużej niż kwadrans, nie chce mi się zaczynać nowej gry na konsoli, a filmy są przerażająco długie.

      Siadam więc z powrotem do komputera. Otworzyłem chyba ze trzydzieści zakładek w przeglądarce, przeskakuję między nimi, zamykam i otwieram nowe. Czytam artykuł do połowy, przełączam się na stronę banku, żeby kompulsywnie sprawdzić stan konta, sprawdzam pocztę, odświeżam Facebooka.

      Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdyby nagle szlag trafił internet. Odwracam się, patrzę na router mrugający zielonym światełkiem, uśmiecham się do niego – przyjacielu, gdyby nie ty, chyba siedziałbym i patrzył w ścianę.

      Newsy na gazeta.pl nie napawają optymizmem. Wystarczy prześlizgnąć się wzrokiem po tytułach. W Niemczech służbom udało się udaremnić zamach terrorystyczny, za to kilkadziesiąt osób zginęło w kolejnej eksplozji samochodu pułapki w Kabulu. Rosjanie ogłosili kolejne wielkie ćwiczenia wojskowe, a w Jaworznie lekarz przyjmował pacjentów, mając we krwi niemal trzy promile. We Francji policja znów stłumiła burdy z udziałem imigrantów.

      Przewijam dalej, do informacji lokalnych z Warszawy. Tu newsem numer jeden jest zaginięcie młodej kobiety. Ze zdjęcia spogląda wielkimi oczami nieśmiało uśmiechnięta istotka. Klikam. Jola Kaczmarek, dwadzieścia osiem lat, nauczycielka angielskiego w jednym z mokotowskich liceów. Pochodzi z Białegostoku, w stolicy wynajmowała mieszkanie razem z młodszą siostrą. Ostatni raz widziana we wtorek, gdy późnym wieczorem wracała od koleżanki. Jej telefon milczy, znajomi nic nie wiedzą.

      Przyglądam się zdjęciu. Ładna dziewczyna. Jeśli się szybko nie odnajdzie, czeka nas kolejny medialny spektakl rozpisany na sto aktów. Znów będzie śledztwo dziennikarskie, relacje ze spotkań z jasnowidzami, oratorskie popisy prywatnych detektywów. Twarz reprodukowana wszędzie. Szczegółowa analiza życiorysu. Biedna Jola, kimkolwiek jest. Oby się odnalazła.

      Na Messengerze Dorota pyta, czy przyjdę dzisiaj na pożegnalne firmowe piwo. Pewnie, że przyjdę.

      Rozmawiamy

Скачать книгу