Скачать книгу

niczym płomień nasączoną ropą zapałkę.

      Powietrze przeciął świst – to Sami rzucił przez całe pomieszczenie ostry kawał betonu, wycelowany prosto w kolorowy latawiec Aurei. Dziewczyna zrobiła unik, jednak za późno. Beton przedziurawił delikatny materiał, a latawiec opadł na ziemię. Wówczas rozpętało się piekło. Iwo krzyknął, jednak jego głos zaginął w ryku demonów, kiedy wygłodniałe, powstrzymywane wcześniej przez latawiec, rzuciły się na nas. Padłam na kolana, chowając się za masywnym ciałem gryfa. Gustaw zrobił to samo i prawie przytulił się do mojego boku. Aurea opędzała się od demonów jak od natarczywych insektów, jednak gdy spojrzałam w jej stronę, przeszedł mnie dreszcz grozy. Demony przyjęły wszelkie możliwe kształty, jedne większe, inne mniejsze, otwierały ziejące pustką paszcze. Bramę do nieskończonych odmętów ich wnętrzności stanowiły ostre jak długie sople lodu kły, ułożone nieregularnie i powyginane w różne strony. Niektóre miały długie kończyny, wyrastające z ich odwłoków niczym macki ośmiornicy. Owinęły się wokół ciała Aurei, wchodziły do jej ust, uszu, oczu. Widziałam, że dziewczyna traci siły.

      – Stella! – krzyknęłam, a ona za chwilę pojawiła się obok przyjaciółki. Jeden z demonów owinął się wokół nadgarstka Aurei. Poczułam, że i mnie boli nadgarstek. Ujrzałam czarną pręgę, która robiła się coraz bardziej wyraźna. Salę przeszył złowieszczy krzyk Samiego i cichy rechot Konrada. Zdecydowanym ruchem wyciągnęłam zza pasa długi sztylet. Niech tylko podejdą, myślałam.

      – Na trzy! – Iwo przyciągnął moją uwagę. Stał w szerokim rozkroku; w jednej dłoni miał harpun, a w drugiej… bączka. Był to najprawdziwszy kolorowy bączek, taki jak pamiętałam z dziecięcych zabaw. Mrugnęłam, by upewnić się, że nie mam zwidów. Bączek w kolorach tęczy wirował w dłoni Iwo. Stella stanęła jak wryta i wzięła głęboki wdech.

      – Raz. Dwa… TRZY! – Iwo, gdy skończył odliczanie, rzucił bączek w powietrze i w tym samym momencie Stella krzyknęła tak głośno, że aż musiałam zakryć uszy. Z jej gardła wyleciała chmura blasku, która wprawiła bączek w jeszcze szybsze obroty. Nie minęła nawet sekunda, gdy wszystkie demony zakręciły się wraz z nim, dołączając do wiru, z którego nie mogły znaleźć wyjścia. Bączek wessał je do środka niczym czarna dziura, aż w końcu zrujnowane pomieszczenia masarni pojaśniały. Sami zaśmiał się gardłowo, a Iwo rzucił mu pełne wzgardy spojrzenie. Bączek wrócił do jego dłoni, a Aurea upadła na kolana, łapczywie łapiąc oddech. Gustaw pomógł jej wstać, a na twarzy Samiego widać było rozczarowanie.

      – Te wasze cyrkowe sztuczki… – prychnął i wyszedł zza góry gruzu. Konrad ani drgnął. Podniosłam się i wyjrzałam zza masywnego ciała gryfa, którego Sami mierzył teraz wzrokiem od głowy aż po pazury. Uśmiechnął się chytrze, a aura jego obłąkańczego charakteru podążała za nim jak welon. – Skończyliśmy już zabawę, dlatego pora dobić targu.

      Mężczyzna skinął na Juliana, jednak ten ani drgnął. Konrad go popchnął, a wówczas nasz przyjaciel zrobił parę kroków, jednak leniwie, opornie, niczym maszyna, która działa na wyczerpanej baterii. W dłoni Samiego zamigotała fiolka. Podłużna, smukła fiolka z wypukłym brzuszkiem, w której pobłyskiwał przezroczysty płyn. Łzy gryfa. Jeden z niezbędnych składników potrzebnych do naszej mikstury. Przełknęłam ślinę i zastygłam, wpatrując się w przedmiot. Wiedziałam, jak ważna jest ta malutka fiolka. Chwila obłędu Samiego, jego furia lub przekora mogły zniszczyć cały nasz plan. Wymieniłam zaniepokojone spojrzenia ze Stellą, jednak Gustaw uspokajał nas wzrokiem. Jego ciemne, brązowe oczy mówiły, że wszystko mamy pod kontrolą. Widziałam, jak Iwo mruży w skupieniu oczy, ściąga brwi, rozważając każdą możliwą opcję. Fiolka i Julian – oboje musieli trafić w nasze objęcia.

      Iwo wyciągnął ramię, pokazując mi, bym podała mu łańcuch, którym skrępowany był gryf. Tak zrobiłam, a stwór posłusznie ruszył za Iwo ku środkowi pomieszczenia. Sami też powoli ruszył się w naszą stronę, jednak Julian wciąż stał nieruchomo jak posąg. Magowie stanęli naprzeciwko i był to widok zapierający dech w piersiach. Obaj rośli, dostojni, otoczeni aurą magii, która nie mogła się bardziej różnić. Zwiewne szaty Iwo ukrywały blask, a czarny kaptur Samiego aż wibrował od demonów, które kręciły się jak rozjuszone pszczoły. Sami zmrużył oczy, a jego tatuaże otoczyły je niczym maska. Nagle, bez uprzedzenia, rzucił w kierunku Iwo fiolkę. Gdy przedmiot szybował w powietrzu, serce zabiło mi mocniej. Widziałam, że Stella też się spięła – była gotowa do pomocy. Fiolka na szczęście wylądowała w dłoniach maga, który szybko włożył ją do rękawa, gdzie znajdowały swoje schronienie wszystkie magiczne przedmioty.

      – Mieliście gryfa, a żądacie samych łez – powiedział Sami. Każdy wyraz ociekał jadem.

      – Nie jesteśmy takimi sadystami, żeby je pozyskiwać – mruknął Iwo. – A skoro wy macie tyle zapasów, postanowiłem skorzystać.

      – To ostatnia – powiedział Sami i tym razem jego głos zmieszał się z rozjuszonym syknięciem. Mag uniósł głowę, patrząc na Iwo z wyższością. – Dlatego oddawaj gryfa.

      Iwo westchnął. Na jego twarzy malowały się ból i rozterka. Spojrzał na stwora i potarł skronie dłonią.

      – Oddawaj go! – wrzasnął Sami, a podłoga niebezpiecznie zadrgała. Na głowę Stelli spadł deszcz betonowego pyłu. Iwo przekazał Samiemu łańcuch. Aurea zapłakała, a Gustaw jęknął. Sami od razu wyjął zza pazuchy długą strzykawkę z trucizną i wbił igłę w ciało gryfa. Iwo machnął w kierunku Juliana. Chłopak wciąż jednak się nie ruszył.

      – Julian! – warknął Gustaw. – Chodź tu natychmiast!

      – Wasz chłoptaś wcale się nie pali, żeby do was wracać – zachichotał Sami, który był teraz w wybornym humorze. Konrad obserwował wszystko w napięciu i byłam pewna, że trzyma zaciśnięte kciuki, by Julian nie odszedł. Na szczęście mieliśmy na to sposób.

      Stella ruszyła w kierunku Juliana, a po sekundzie była już obok niego.

      – Odejdź – warknęła tylko, mocno popychając Konrada.

      Stella podała Julianowi drewnianą szkatułkę. Zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała kilka słów. Julian drgnął. Jego palce zaczęły się poruszać, badając przedmiot. Stella rzuciła mu zachęcające spojrzenie. Chłopak podniósł wieko.

      Tak jak Hadrianowi ukazała się jego matka, tak teraz przed Julianem pojawiła się Diana. To była nasza jedyna nadzieja. Gdy obmyślaliśmy plan odbicia przyjaciela, Aurea wpadła na pomysł, by do szkatułki włożyć bransoletkę Diany i dać ją Julianowi. Od razu zauważyłam zmianę na jego twarzy. Jego usta drgnęły, w jego oczach zatańczyła iskierka blasku, a mięśnie się napięły. Diana nic nie mówiła. Nawet utkana z jasnej powłoczki, porażała swoim pięknem. Doskonale ją pamiętałam, jakbym jeszcze wczoraj rozmawiała z nią twarzą w twarz. Jej sylwetka, ruchy i ciepłe spojrzenie uzmysłowiły mi, jak bardzo tęskniłam za przyjaciółką. Obfite pukle falistych włosów spadały na ramiona dziewczyny, otulały też jej plecy. Wyciągnęła rękę i dotknęła policzka Juliana. Wtedy rozpętał się chaos.

      Najpierw Julian ożył. Żadne inne określenie nie pasowało – on po prostu ożył. Jego skóra pojaśniała, ciało nabrało energii, a oczy powróciły do dawnego koloru. Chłopak zamrugał i spojrzał na Dianę. Był zszokowany. Kilka sekund później dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu, a Julian upuścił szkatułkę.

      Stella aż klasnęła w dłonie z radości i rzuciła mu się na szyję. Szybko jednak odskoczyła – Julian zaczął kaszleć tak gwałtownie, że aż zgiął się wpół i padł na kolana. Gustaw i Ariana podbiegli do niego przerażeni, jednak nim znaleźli się przy jego boku, Julian zwymiotował. Czarna, gęsta ciecz pokryła

Скачать книгу