Скачать книгу

miały korony z brylantów, a na twarzy czerwone i złote malowane kreski. Nie pominęły tradycyjnej kropki na czole – bindi. Wtedy na scenę wszedł gość specjalny, nasza serdeczna przyjaciółka Manjusha, znachorka, której magia podarowała wyjątkowy głos. Od jego wysokich tonów ginęły demony. Śpiewała, a siostry tańczyły, roztaczając blask spotęgowany diamentami. Potem zaczęły rzucać te klejnoty w kierunku trybuny. Ludzie wyrywali je sobie z rąk. Manjusha śpiewała, coraz wyższym i wyższym głosem. W pewnym momencie wszystkie ozdoby eksplodowały. Zamieniły się w popiół. Dopiero wtedy wszyscy zrozumieli, że to po prostu sztuczka.

      Po siostrach wyszła na scenę Diana. Popiół to wspomnienie ognia, a gdzie ogień, tam i ona. Włożyła długie czarne szaty zdobione czerwoną lamówką. Materiał był tak obfity, że w kloszu sukni zmieściłby się tuzin tancerzy. Metalowe łańcuszki pobrzękiwały na jej szyi. Igor wniósł na arenę wielką czarę z buchającym ogniem. Muzyka zwolniła, przybrała melancholijny ton. Manjusha śpiewała niemal leniwie, przeciągała słowa, długie nuty nie chciały się skończyć. Jej śpiew budził najdalsze, najsmutniejsze wspomnienia. Przywoływał niespełnioną miłość i tęsknotę. Diana ospale wspięła się na czarę i wtedy publiczność wybudziła się z muzycznego snu. Krzyknęli, kiedy Diana zanurzyła stopy w ogniu. Bili brawa, kiedy płomienie zaczęły ją muskać. Zdjęła jeden z łańcuszków, upuściła go do ognia i poprawiła swoje czerwone włosy, które połączyły się z językami ognia. Łańcuch urósł, a płomienie go otoczyły, jakby chciały spleść warkocz. Diana gwałtownie uniosła rozżarzony metal i zaczęła nim wymachiwać nad głową. Wtedy płomienie pożarły arenę, wdzierając się na trybuny. Poczułem atmosferę nadchodzącej paniki. Gdy języki ognia dotknęły trybun, publiczność zorientowała się, że wcale nie są gorące. Wkrótce opanowały cały namiot, jednak nie pożerały skwarem, tylko przyjemnie łaskotały. Prawdziwy ogień buchał tylko w czarze. Diana uśmiechnęła się przebiegle i zeszła ze sceny, żegnana głośnymi oklaskami.

      Gustaw wjechał na arenę na monocyklu, oblewając trybuny prysznicem kolorowej wody. Igor, Julian i Konrad akompaniowali akordeonowi na bębnach, których dźwięk najpierw unosił się ku górze, a potem potęgował, jakby w namiocie znajdowały się dziesiątki grajków. Wszystkie nasze dziewczyny wykonały wtedy krótki spektakl o siostrach, które po rozłące z tęsknoty zamieniły się w gwiazdy. To było jak pokaz prosto z Bollywood. One tańczyły i śpiewały, a publiczność wiwatowała. Na koniec w wirującym kole przywitały na scenie Iwo. On zawiązał na głowie turban, włożył tradycyjne szaty i wyciągnął z kieszeni wahadełko. Najpierw leniwie zamachał w rytm nieustającej muzyki. Wszyscy zaczęli przechylać się to w prawo, to w lewo, wraz z wahadełkiem. Publiczność tańczyła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A potem Iwo kiwnął dłonią w kierunku wejścia do namiotu, skąd na słoniu przyjechała Stella. Zeskoczyła na ziemię i wręczyła Iwo długą laskę z białego drewna. Gdy mag ją uniósł, słoń usiadł. Gdy opuścił, zwierzę podskoczyło. Zamachał na boki, a słoń stanął na dwóch łapach i zaczął kręcić trąbą. Bębny dalej grały, a gdy Iwo dał chłopakom znać skinieniem głowy, uderzyli w nie razem, bardzo mocno. I wtedy słoń zamienił się w figurę z kolorowych piór. To też była tylko iluzja.

      Julian odstawił swój bęben i wskoczył na scenę. Żartobliwie zepchnął z niej Iwo. Z kieszeni długiego zapinanego płaszcza wyjął wachlarz wielki niczym ogon pawia. Z drugiej kieszeni wyjął kolejny i zaczął tańczył z nimi jak w musicalu. A potem, jak to on, okrył się wachlarzami i rozpłynął w powietrzu. Uwielbiał zaskakiwać.

      Do naszych uszu doleciał niski śmiech. Iwo powrócił na scenę. Grajek porzucił akordeon i przygrywał mu na flecie o tonach niemal tak wysokich jak głos naszej przyjaciółki. Iwo uniósł ramiona do góry, a potem gwałtownie je opuścił. Tłum oszalał, gdy Iwo zamachał dodatkowymi czterema parami ramion, które nagle wyrosły z jego korpusu. Poruszał nimi harmonijnie i, choć był na scenie sam, wyglądał, jakby stało za nim stu tancerzy, użyczając mu swoich ramion. Przypominał stwora z kart baśni.

      Potem wszyscy weszliśmy na scenę. Utworzyliśmy wokół Iwo wirującą gwiazdę. Chwilę później miałem zatańczyć na środku z Julianem, żonglując znikającymi piłkami. Postawiłem krok i… zasłabłem. Iwo wyniósł mnie ze sceny, a Julian wykonał ten numer sam. Nigdy wcześniej tak dziwnie się nie czułem. Najpierw rozbolała mnie klatka piersiowa, czułem, jakby coś ją uciskało. Potem zapiekły mnie płuca, zrobiło mi się zimno i świat odpłynął. Obudziłem się przy Okulusie na tyłach namiotu. Był zamyślony, nie odezwał się nawet słowem. Dopiero Iwo mi uświadomił, że moje samopoczucie ma związek z klątwą. Im dłużej czekamy, tym gorzej funkcjonuje moje serce. Piętno Bezimiennej Gwiazdy powoli nas zabija.

      Hadrian skończył swoją opowieść i zamknął oczy. Wziął głęboki oddech i ułożył dłoń na klatce piersiowej, jakby sprawdzał rytm serca.

      – Nie ma na to lekarstwa? Musi istnieć jakaś mikstura, dzięki której poczujesz się lepiej.

      – Okulus umacnia mnie blaskiem. Czasem podaje napary, czasem nawet nie zauważam, jak roztacza nade mną zaklęcia. Od spektaklu w Bombaju nie zasłabłem ani razu. Miewałem dni, kiedy gorzej się czułem, ale to mijało. Nabrałem siły. Zapomniałem, że umieramy. Ja i Tristan umieramy. Przeżyje jeden lub umrzemy obaj.

      Zastygłam przerażona. Hadrian wypowiedział te słowa tak dobitnie i, co gorsza, tak chłodno. Obawiałam się, że i on zrezygnuje z walki o złamanie klątwy. Dlatego pewnym głosem odparłam:

      – Albo obaj przeżyjecie.

      Hadrian uśmiechnął się niewyraźnie i nieco pobłażliwie. Gdy jego serce zatrzymało się uciśnięte klątwą, stracił nadzieję. Pogładziłam jego dłoń.

      – Leczysz wszystkich. Naprawiasz wszystko…

      – Wiem – przerwał mi. – Powinienem wyleczyć i siebie. Ale nie potrafię.

      – Nie! Chodzi mi o to, że taka osoba nie powinna być skazana na śmierć!

      – Wszystko ma w życiu swoją cenę – powiedział posępnie i znów zamknął oczy.

      – Zrobiłabym, co w mojej mocy, żebyś poczuł się lepiej.

      – Wystarczy, że tu siedzisz. Resztę zostaw Okulusowi.

      – Ja naprawdę cię ko…

      Moje wyznanie przerwał dźwięk otwieranych drzwi. To Stella i Okulus weszli do pokoju. Patrzyli na Hadriana.

      – Mamy coś lepszego niż mikstury – zaczęła Stella, siadając obok mnie. Okulus bez słowa podszedł do łóżka. Znów emanował majestatycznym blaskiem. Wyciągnął dłoń, w której trzymał mały przedmiot.

      – Łapacz snów? – Hadrian uniósł wzrok, gdy mag zawieszał przedmiot przez żyłkę przyklejoną do sufitu.

      – Tak. Za każdym razem, gdy uśniesz, pożre twoje sny, także koszmary. Pochłonie ciemność, którą rzuca klątwa. Wzmocnisz się, odpoczniesz. Da ci więcej blasku niż którekolwiek zaklęcie. To cenny artefakt. Pochodzi z małego plemienia starożytnych magów. Spowolni klątwę.

      – Już nigdy nie będę śnił?

      – Póki łapacz snów tu wisi, pożre każdy z nich – powiedział Okulus. Przyłożył dłoń do czoła Hadriana i odgarnął kosmyki. Potem ścisnął go za ramię i chyba pierwszy raz, odkąd go poznałam, uśmiechnął się tak szeroko. Mogłabym przysiąc, że jego tatuaże zamigotały w tym momencie. W oczach zaiskrzył przyjazny blask, zmarszczki na policzkach złożyły się jak harmonijka. Wyglądał jak troskliwy dziadek. Hadrian właśnie tego potrzebował: krzepiącego uśmiechu, tego najprostszego i najbardziej ludzkiego gestu. Łapacz snów, pięknie pleciony grubymi białymi nićmi, zahuśtał się nad łóżkiem. Stella

Скачать книгу