Скачать книгу

powiedział Rafiq łagodnym, choć zdecydowanym tonem. – Spokojnie, Caleb. Nie wepchnę cię więcej pod wodę, o ile mnie posłuchasz. Spokój!

      Caleb z całych sił starał się wykonać polecenie Rafiqa. Trzymał się mocno jego ramion, powtarzając sobie raz po raz, że nie trafi do wody, dopóki nie puści. Uspokoił się i zadrżał, biorąc swój pierwszy normalny oddech. Potem przyszła kolej na następne, aż w końcu cały strach z niego uleciał i pozostał tylko gniew. Powoli puścił ramiona Rafiqa i opadł na dno wanny. Trząsł się z zimna, drżały mu wargi, ale nie zamierzał poprosić o ciepłą wodę.

      – Nienawidzę cię – rzucił pomimo szczękania zębami.

      Spojrzenie Rafiqa było spokojne i opanowane. Ze złośliwym uśmieszkiem na ustach wstał i wyszedł z łazienki.

      W oczach Caleba zebrały się łzy wściekłości, a ponieważ został sam, pozwolił im popłynąć po policzkach. Pewny, że Rafiq nie wróci, odkręcił ciepłą wodę i przysunął się bliżej w nadziei, że szybciej się ogrzeje. Zdjął przemoczone ubrania przez głowę i rzucił je na podłogę z poczuciem satysfakcji z poczynionego w ten sposób bałaganu.

      Czysty, niepohamowany gniew przelewał się w jego ciele niczym prawdziwa, otaczająca go teraz woda. Przyciągnął kolana do brody i wgryzł się w ciało, drapiąc je zębami. Łzy jednak nie dawały za wygraną i w dalszym ciągu płynęły po jego policzkach. Czuł się słaby i żałosny. Nie potrafił powstrzymać wpływu Rafiqa. Wbił mocniej zęby, tęskniąc za fizycznym bólem, który ulżyłby mu w cierpieniach.

      Chciał krzyczeć.

      Chciał zadawać ciosy i niszczyć.

      Chciał znowu zabijać.

      Przejechał paznokciami po ramionach, a gdy z przeciętej skóry popłynęły kropelki krwi, poczuł jednocześnie ból i ulgę. Powtórzył wszystko od nowa, czując jeszcze więcej bólu i jeszcze większą ulgę. W wodzie krew Caleba mieszała się z krwią Narweha. Nie wiedział, jakie uczucia powinien wywołać w nim ten widok. Opanowało go odrętwienie. Gapił się, zaczarowany, jak w wodzie rozpuszcza się krew człowieka, który tak długo go torturował.

      Kim się teraz stał?

      Nie był już Kélebem, psem Narweha. Tylko to jedno imię znał, tylko tym jednym był.

      Nie żyje. Naprawdę nie żyje.

      Jego myśli powędrowały do Teheranu; do tamtej nocy, gdy zamordował swojego właściciela, swojego oprawcę i opiekuna jednocześnie. Kéleb podniósł broń, a na twarzy tamtego na moment pojawił się szok, a potem też strach. Wtedy jednak posłał chłopcu to spojrzenie – to, które przypominało mu, że w oczach Narweha nie zasługuje na miano człowieka – a potem Kéleb nacisnął spust i poczuł odrzut potężnej broni.

      Przegapił.

      Przegapił chwilę śmierci Narweha.

      Na jego twarzy, klatce piersiowej i we włosach wylądowały strzępki ciała, ale nie zwrócił na nie uwagi. Powlókł się w kierunku Narweha. Nie słyszał żadnego charczenia, żadnego chrapliwego oddechu… zobaczył tylko nieruchome zwłoki. Poczuł wtedy… smutek. Narweh nie błagał. Nie klęczał u stóp Kéleba, prosząc o litość i sprzebaczenie.

      Nie, Caleb nigdy nie usłyszał błagań Narweha, a teraz jego dawny pan nie żył. Jednak pod warstwą smutku kryło się błogie uczucie ulgi.

      Ale masz teraz nowego właściciela, prawda?

      Zacisnął powieki na chwilę i wziął głęboki wdech. Potem wypełnił polecenie Rafiqa i zmył z siebie swoje dawne życie.

* *

      Caleb gwałtownie się obudził, czując niepokój. Próbował sięgnąć po sen, który śpiesznie opuszczał jego świadomość. Było tam coś… coś ważnego. Teraz jednak zniknęło.

      Sfrustrowany przez dłuższą chwilę nie zauważył, że Kotek pilnie mu się przygląda. Wyglądała potwornie. Siniaki i otarcia na jej twarzy rysowały się o wiele wyraźniej niż zeszłej nocy. Spuchnięte i fioletowe powieki odznaczały się na rudobrunatnej skórze. Jej nos, wolny już od bandaży, także wydawał się zaczerwieniony. Mimo tych wszystkich obrażeń nadal widział w niej Kotka, który się nie poddaje.

      Znowu odezwało się jego serce – poczuł ukłucie w piersi. Nie dał tego po sobie poznać. Chciał się odezwać, ale zabrakło mu słów. Po ich spotkaniu zeszłej nocy i po wiadomości od Rafiqa, co mógłby jej powiedzieć? Jedyne, co dla niej miał, to kolejne złe wieści.

      Postanowił zakomunikować coś oczywistego:

      – Wstało już słońce.

      Kotek zmrużyła oczy i natychmiast się skrzywiła.

      – Wiem, nie śpię już od jakiegoś czasu – oznajmiła ponuro.

      Caleb odwrócił wzrok, udając nagłe zainteresowanie otoczeniem. Omal tego nie spieprzył – omal jej nie pieprzył. To nie mogło się wydarzyć. Poczuł, że pilnie muszą opuścić to miejsce, najlepiej od razu, ale nie potrafił powiedzieć tego na głos. Mieli za sobą noc pełną wrażeń.

      – Czy coś cię boli? Możesz usiąść? – wyszeptał.

      – Nie wiem. Za bardzo cierpię, żeby choć spróbować – odparła równie cicho Kotek.

      Patrzyli na siebie o sekundę za długo, a ich spojrzenia za bardzo się do siebie zbliżyły, nim zdążyli szybko, niemal pośpiesznie, odwrócić wzrok. Woleli patrzeć gdziekolwiek, byle nie na siebie.

      – A może jestem po prostu zbyt przerażona tym, co się może dzisiaj wydarzyć. Albo jutro. Może wolę znowu zasnąć i obudzić się w innym życiu.

      W jej głosie dało się usłyszeć ból, który, jak dobrze wiedział, nie był tylko fizyczny. Caleb zerknął w stronę dziewczyny i zauważył, że nie płacze. Gapiła się tylko w przestrzeń, zbyt odrętwiała na łzy, jak się domyślał. Dobrze znał to uczucie.

      A teraz to. Limbo. Stan istnienia, którego nigdy nie doświadczył. Poczuł się unieruchomiony tym, co się wydarzyło, bo chociaż wcześniej jego życie było popieprzone, przynajmniej miał nad nim kontrolę. Teraz znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Wspólna egzystencja przyczyni się tylko do większego bólu i agonii. Caleb podrapał się po twarzy, wbijając palce w szczecinę porastającą policzki, jakby odwróciwszy w ten sposób uwagę, nie musiał już więcej patrzeć na Kotka i mówić jej, że czas stąd uciec, i mimo wydarzeń zeszłej nocy… pozostawała jego więźniem. Nadal był jej panem.

      – Pieprzyć to – sapnęła, tym razem głośno, jakby przebudziła się z odrętwienia. – Omówmy to jeszcze raz, Caleb. Co się teraz stanie?

      Caleb. Po prostu na nią popatrzył. Znowu to zrobiła, zwróciła się do niego po imieniu. Wiedział, że powinien ją poprawić, wymusić na niej tytułowanie go panem, żeby odbudować hierarchię i dzielące ich bariery. A jednak nie potrafił. Po prostu nie potrafił. Nie miał już sił, był wykończony.

      – Teraz chyba zjemy śniadanie. Potem będziemy musieli stąd wyjść. Resztą wolałbym się teraz nie zajmować – oznajmił.

      Próbował powiedzieć to lekko, ale nie wyszło mu to naturalnie i Kotek się poznała.

      – A co z wydarzeniami zeszłej nocy?

      Kotek też próbowała zadać swoje pytanie swobodnym tonem, ale Caleb znał ją zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co tak naprawdę ją interesowało. Chciała wiedzieć, czy coś dla niego znaczyła; czy fakt, że prawie się… pieprzyli, wpłynął jakoś na jego decyzję o sprzedaniu jej w niewolę. Tak naprawdę odpowiedź brzmiała… tak i nie. Vladek nadal powinien zapłacić, a Kotek musiała odegrać swoją rolę. Nie mogli

Скачать книгу