Скачать книгу

nigdy nie zastanawiał się, gdzie zawiodłyby go inne drogi. Żył bieżącą chwilą i bez fantazjowania. A jednak teraz marzył. Marzył o byciu takim mężczyzną, który mógłby dać Livvie to, czego zawsze pragnęła. Takim mężczyzną, którego mogłaby…

      Ale ty nie jesteś taki, prawda?

      Caleb westchnął, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. Nigdy nie dał sobie narzucać wyobrażeń innych ludzi na jego temat, ale kiedy wreszcie czegoś sam zapragnął, poczuł się rozczarowany życiem, które wcześniej nie tylko akceptował, ale które od czasu do czasu dawało mu przyjemność. Chciał, żeby ta tęsknota i poczucie żalu go opuściły. Chciał żyć tylko po to, by wytropić i zdobyć ofiarę – od bardzo dawna tylko to miało dla niego sens. Nawet w mrocznych chwilach, kiedy jego wiara w możliwość odnalezienia Vladka została nieco zachwiana, nigdy nie myślał o czymś więcej niż to, czym był.

      Jednak wystarczyło trzy i pół tygodnia z Livvie, które dziewczyna w większości spędziła zamknięta w ciemnym pokoju, a wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Te nowe pragnienia były głupie, naiwne i niebezpieczne. Człowiek nie może się diametralnie zmienić w tak krótkim czasie. Nadal pozostawał sobą. A jednak czuł się inaczej, nawet jeśli przeczyła temu logika. Gdyby nie wspomnienia, te potworne, pieprzone wspomnienia z czasów, gdy Narweh bił go i gwałcił. Gdyby nie zobaczył Livvie we krwi, poranionej i drżącej w rękach tamtego motocyklisty – nie miałby teraz poczucia, że jego świat trzęsie się w posadach.

      Boże! Jaką okrutną karę im wymierzył. Tego rodzaju gniewu nie czuł już od bardzo dawna. A jednak niczego nie żałował. Delektował się wyrazem twarzy członków gangu w chwili, gdy wbił w ciało Małego nóż aż po rękojeść, a jego krew trysnęła na niego samego, na ściany, na wszystko dokoła.

      Zemsta! Taki miał cel.

      Miło jest wiedzieć, dokąd się zmierza. Był pewien, że znowu poczuje ten przypływ energii. Poczuje to w tej samej sekundzie, gdy zobaczy w oczach Vladka, że ten pojął swój los, a trwać będzie do chwili, gdy wyzionie ducha. Caleba przeszedł dreszcz. Pragnął już teraz poczuć tę satysfakcję. Nic nie mogło się z tym równać. Nawet dziewczyny nie pragnął tak bardzo.

      Znienawidzi cię. Na zawsze. Zapragnie się zemścić.

      – Wiem – wyszeptał Caleb w ciemność pokoju.

      Nie mogąc oprzeć się pustce, jaką obiecywał sen, uciekł w objęcia Morfeusza.

* *

      Chłopiec za nic nie chciał się wykąpać.

      – Caleb, nie będę ci sto razy powtarzał! Śmierdzisz! Aż łeb wykręca. Minęło już kilka dni, a ty nadal jesteś cały we krwi. Ktoś cię zobaczy i wtedy dopiero będziesz miał kłopoty, chłopcze.

      – Jestem Kéleb. Jestem psem! Rozszarpałem swojego pana na strzępy. Poznałem smak krwi i spodobało mi się! Nie umyję się i będę nosił na sobie krew jako oznakę honoru.

      Oczy Rafiqa zwęziły się, rysy wyostrzyły.

      – Do wody. Natychmiast.

      Chłopiec wyprostował się i spojrzał spode łba na swojego nowego pana. Rafiq był przystojny, o wiele, wiele przystojniejszy od Narweha, a na przyuczonym do prostytucji dzieciaku robiło to wrażenie. Rafiq był też znacznie silniejszy od Narweha i mógł chłopca bardziej skrzywdzić, ale nie zamierzał poddać się lękowi i nie stchórzy przed mężczyzną, który najwyraźniej chciał zostać jego nowym panem. Stał się już mężczyzną, mężczyzną! Sam zdecyduje, kiedy ma zmyć pieprzoną krew z twarzy.

      – Nie!

      Rafiq wstał. Jego spojrzenie było surowe i groźne. Chłopiec głośno przełknął ślinę i mimo najlepszych chęci nie potrafił udawać, że się nie boi. Kiedy Rafiq podszedł bliżej, chłopiec ledwo opanował odruch skulenia się. Poczuł dotyk chropowatej skóry Rafiqa, gdy twarda ręka mężczyzny wylądowała na jego karku i ścisnęła tak mocno, że się skrzywił, ale nie na tyle, by sprowokować go do ataku lub ucieczki.

      Rafiq pochylił się i warknął mu do ucha:

      – Albo się umyjesz, albo tak cię spiorę, że nigdy więcej do głowy ci nie przyjdzie, żeby mi się stawiać.

      Chłopiec poczuł napływające do oczu łzy. Nie z powodu bólu, ale dlatego, że nagle ogarnął go ogromny strach i zapragnął, by Rafiq przestał się na niego gniewać. Nie miał nikogo więcej. Wciąż był bardzo młody i nie poradziłby sobie sam. Przez rasę i wygląd nie może liczyć na przychylność miejscowych. Jeśli nie chciał wrócić do prostytucji, mógł liczyć wyłącznie na pomoc Rafiqa.

      – Nie chcę – prosił szeptem.

      Ucisk ręki na karku nieco zelżał, a chłopiec zacisnął powieki, żeby powstrzymać wzbierające pod nimi łzy. Nie zamierzał się rozpłakać.

      – Dlaczego?

      – Chcę wiedzieć, że on jest martwy. To wydarzyło się tak szybko. Tak szybko, a on… zasłużył na cierpienie! Chciałem, żeby cierpiał, Rafiq. Za to wszystko, co mi zrobił, za cały ten ból… Chciałem, żeby poczuł to samo. Jeśli zmyję krew…

      Oczy chłopca patrzyły błagalnie.

      – Wtedy stanie się tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło? – powiedział cicho Rafiq.

      – Tak – wydusił chłopiec przez ściśnięte gardło.

      Rafiq westchnął.

      – Nikt nie wie lepiej, jak się czujesz, niż ja, Caleb. Nie możesz jednak mi się sprzeciwiać; nie możesz zachowywać się jak rozpuszczony bachor! Nie jesteś już Kélebem. Umyj się. Obiecuję ci, że nawet gdy to zrobisz, Narweh pozostanie trupem.

      Chłopiec próbował wywinąć się spod ręki Rafiqa.

      – Nie! Nie! Nie! Nie umyję się!

      Twarz Rafiqa wykrzywiła się w groźnym grymasie.

      – Jak sobie życzysz, Kéleb.

      Zacisnął mocniej dłoń na karku chłopaka, a ten skrzywił się i raz jeszcze spróbował się wyrwać. Wtedy druga ręka Rafiqa wylądowała na jego twarzy z głośnym plaśnięciem.

      Caleb znał już ból, więc mógł bez problemu wytrzymać, ale uderzenie i tak zdołało go ogłuszyć. Chciał się odsunąć, ale Rafiq nie zamierzał go puścić.

      – Do wody! – ryknął z taką siłą, że Calebowi zadzwoniło w uszach.

      – Nie! – wołał chłopiec, a po jego twarzy ciekły łzy.

      Rafiq zgiął się wpół i przełożył sobie dzieciaka przez ramię. Ignorując uderzenia pięści w plecy, ruszył prosto do łazienki i dosłownie wrzucił Caleba do wanny. Puszczając mimo uszu wściekłe wrzaski i inwektywy rzucane pod jego adresem, odkręcił kran i zimna woda zaczęła wlewać się do środka.

      Caleb szarpnął całym ciałem, czując dotyk lodowatej wilgoci na skórze. Nie mogąc się oprzeć gwałtownym emocjom, uderzył Rafiqa w twarz i w połowie wydostał się z wanny, tym samym wzbudzając jeszcze większy gniew swojego nowego pana. Poczuł, jak dłoń Rafiqa zwija się w pięść, zagarniając włosy chłopca, a potem ból skóry na głowie i karku, gdy został pociągnięty do tyłu. Chłopca otoczyła woda, gdy Rafiq przycisnął go do dna wanny.

      Przestraszył się.

      – Będziesz mnie słuchał, chłopcze! Inaczej utopię cię, tu i teraz. Należysz do mnie. Rozumiesz?

      Do ust i nosa Caleba wdarła się woda. Nie słyszał dokładnie słów Rafiqa, ale rozpoznał w głosie mężczyzny trzymającego go pod wodą gniew. Przeczucie zbliżającej się śmierci sprawiło, że znieruchomiał

Скачать книгу