Скачать книгу

blaszana rura podobna do tuby, w której przechowuje się dyplomy. Jest owinięta bardzo długim, szerokim na dłoń płóciennym pasem.

      „Rurę zamykamy i zrzucamy. Umocowana jest do niej szeroka, czterometrowa taśma, która w czasie spadania rozwija się i jak ogon komety leci za nią w powietrzu. Potrzebna jest po to, aby droga powietrzna rzuconego przedmiotu była bardziej widoczna. Śledzimy jeszcze z góry, jak mali jeźdźcy galopują w kierunku zrzuconej rury, a potem lecimy dalej, nad inne oddziały, dla których też mamy meldunki”.

      Pokazują inną fotografię, skutek uderzenia pocisku moździerza trzydziestki piątki w skupisko rosyjskich wozów taborowych. Pilot przelatywał akurat nad biwakiem taboru, gdy nasi weń trafili. Zrobił z góry zdjęcie w chwilę po wybuchu.

      „Pociski moździerzy” – mówi porucznik – „mają tak okrutną siłę wybuchu, że raz, gdy leciałem nad Rosjanami i pode mną wybuchł pocisk trzydziestki piątki, to w następnej chwili moja maszyna zaczęła mocno kołysać, choć byłem na wysokości tysiąca ośmiuset metrów. Silny podmuch bujał ciężką maszyną nawet na tak olbrzymiej wysokości, chociaż pocisk wybuchł na ziemi. To jakie musiał mieć skutki tam, na dole, w najbliższym otoczeniu!”

      Obok nas ładują do samolotu bomby.

      Na nich czerwone kartki, z dziwnym napisem: „Achtung!” Wydawałoby się, że po tym nastąpi tekst wzywający do ostrożności, do ochrony człowieka. Ale wcale nie, wręcz odwrotnie. „Uwaga! Przed użyciem usunąć drut!” Czyli uwaga, że jeśli nie będziesz uważać, to bomba nie wybuchnie. Wybuchnie tylko wówczas, jeśli będziesz uważać. Jeśli ta prosta kartka nie stanowi najczystszego stylu wojennego, to nie wiem, co to jest. Dziwny to świat, w którym jeśli człowiek nie będzie uważał, to jeszcze jakieś nieszczęście… nie nastąpi.

      Dookoła krzyki: „Aparat! Aparat!” Na widnokręgu pojawia się następny komar, ten też wraca do domu, na obiad. – To mały Tóth! – krzyczą wesoło węgierscy lotnicy i ruszają do nowego szalonego biegu po białej równinie. Mały Tóth jest ulubieńcem tego parku samolotowego. Jego pełen tytuł, József Tóth, pilot polowy.

4

      Zwykły kapral z pospolitego ruszenia. Ci, biegnący jak na zawodach chłopcy, którzy jeszcze przed chwilą z mądrą i fachową znajomością rzeczy tłumaczyli mi skomplikowaną technikę samolotową, są węgierskimi szeregowcami: Zsrakó, Veér, Balaton, Szörcseg, Magáth, Balázsik, Kovács, Kosuczki, Lékó, Koczeth, Hochmann, Bálli. Przed pójściem do wojska ani razu w życiu nie widzieli samolotu.

      U HONWEDÓW HADFYEGO

      Limanowa, styczeń 1915

      Jedziemy dalej w kierunku frontu. Posuwamy się z Krakowa na południe, stąd skręcamy na wschód linią kolejową Limanowa – Nowy Sącz – Grybów. I tak oto los po raz piąty prowadzi mnie przez Limanową. W listopadzie widzieliśmy ją dwukrotnie: wówczas nikt nie zwrócił na nią uwagi, bo była po prostu nazwą stacji, jak sąsiednie Mordarka, Marcinkowice czy Tymbark… W grudniu, gdy po raz trzeci nasz pociąg zatrzymał się o zasnutym mgłą świcie, na stacji panował rozgardiasz. Wszędzie jeńcy, ranni, biwakujący żołnierze, Limanowa od czterdziestu ośmiu godzin należała do historii. Tego samego dnia po południu, wracając z pola bitwy ujrzałem ją po raz czwarty – wówczas biała tablica z czarnymi literami oznaczała już węgierską historię. I oto moja wędrówka zawiodła mnie tu po raz piąty. Limanowa jest teraz spokojna, wszystko pokrywa biel: stację, wieś, rowy, cmentarz, pole bitwy, wzgórza, mały zagajnik. Człowiek długo patrzy na tablicę na budynku stacji: LIMANOWA

      Cisza, spokój śnieżnego popołudnia, choćby i pół godziny można się gapić na tę dziwną, a zarazem ładną nazwę. Nazwę przypominającą włoską lub łacińską. Czytanie takich tablic na stacjach ma szczególny urok. Człowiek nie może oderwać od niej oczu, jak to ona od tego czasu stała się wielka. Trzeba ciągle na nią patrzeć i ciągle, ciągle ją czytać. Znałem ją jeszcze jak była małą stacyjką. Wówczas była tylko Limanową, zwykłą Limanową. Znudzony długą podróżą człowiek zwykł był pytać: – „Gdzie jesteśmy?” – „Limanowa? – „Jak długo postoimy?”. Teraz pełna jest nabożności: LIMANOWA

      Czy uwierzyłby w to malarz szyldów, umieszczając na nim ową nazwę? Ładne, duże, równe litery. Kiedyś, później, gdy znów będzie lato i wszystko pozielenieje w tym pięknym pejzażu, gdy znów będzie pokój, spokój i podróże, wówczas zatrzyma się tu pociąg, a z okna wychylą się pogodni ludzie i przeczytają ten napis, na stacji precle, lemoniada, zimne piwo i przewodniki w kolorowych okładkach. Ciche pobrzękiwanie dzwonka, mały, kwietny ogród zawiadowcy, kolorowe parasolki przeciwsłoneczne na wzgórzu, na tym właśnie wzgórzu… a na zielonym polu jakiś oficer huzarów spaceruje w letnim słońcu pod rękę z żoną wskazując w kierunku lasu, gdzieniegdzie długie, czarne welony… pociąg pośpieszny stoi w letnim upale, a pasażerowie powtarzają, Limanowa, Limanowa…

      Ich wzrok, jak teraz nasz, natknie się na tę tablicę: LIMANOWA

      Wieloznaczne słowo, pełna bogata nazwa. Ileż słów węgierskich bierze początek od tych ośmiu liter, ile artykułów, książek przemówień, rozmów, wspomnień, westchnień i dumy.

      Zmierzcha się. Na zaśnieżonym polu stoi chłop. Dziwna tu będzie orka na wiosnę.

      ––

      My Węgrzy musimy spod tego śniegu wydobyć wszystko, każdy szczegół. Człowiek cieszy się, gdy przypadkiem otrzyma dokładny opis każdej półgodziny bitwy pod Limanową. I w ten sposób, kawałek po kawałku, złożymy historię huzarów.

      Mamy już wiarygodną relację o ataku rotmistrza Diószeghyego, o saperce podporucznika Bauera. Po bitwie huzarzy pułku imienia Nádasdyego pokazywali rów, gdzie leżeli huzarzy-honwedzi. Nie był to rów strzelecki, ale pośpiesznie usypany okop, wtedy jeszcze huzar nie umiał kopać ziemi. Opowiadano, że było dwóch Bauerów, jeden z nich poszedł z saperką na Moskali. Ale teraz słońce świeci, huzarzy pykają fajki, odpoczywają, spacerują po bitwie, kto by miał ochotę teraz ich wypytywać?

      Na wzgórzu w brzezinie leżał za okopem rotmistrz Aladár Diószeghy z dwoma szwadronami trzeciegoszegedyńskiego pułku honwedów-huzarów. Miał przy sobie dwóch oficerów: podporucznika Gyulę Bauera i chorążego Imre Dániego. Przez dwa dni i dwie noce siedzieli skuleni na górze w rowie, przed nimi przepaść, a na drugim brzegu urwiska Rosjanie. Nie bardzo można było wystawić głowy z rowu. Było to bardzo niedogodne miejsce, od dołu mokre, od góry gorące. Tu walczyli, strzelali, męczyli się przez czterdzieści osiem godzin. Pod koniec drugiej doby otrzymali wiadomość, że będą zluzowani, więc mogą zejść do wsi i odpocząć. Rotmistrz Diószeghy odpowiedział, że w imieniu żołnierzy uprzejmie prosi o nie luzowanie ich. Huzarzy chcą zostać, ponieważ jest tu bardzo ciekawie.

      Skoro rzeczywiście jest do tego stopnia ciekawie – opowiedział dowódca – to niech pozostaną. Zresztą huzarzy są bardzo potrzebni… Dowództwo nagle stworzyło pod Limanową linię obrony, którą należało

Скачать книгу