Скачать книгу

wyruszył z Wileńszczyzny, z tym że coraz częściej stał w szczerym polu, aniżeli jechał. Od czasu do czasu postój wypadał w jakiejś mieścinie i każdy, kto dysponował pieniędzmi lub wartościowymi drobiazgami, mógł dokupić sobie trochę jedzenia. Niekiedy jacyś poczciwi ludzie przynosili owoce albo mleko i nawet nie chcieli nic w zamian.

      Wszyscy, których spotykali pod drodze, sądzili, że ci upchnięci w wagonach ludzie wyjeżdżają w odległe rejony Związku Radzieckiego dobrowolnie, w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Być może nikomu nie przyszło do głowy, że starcy, kobiety z dziećmi czy poczciwie wyglądający mężczyźni są dla władzy wrogami ludu.

      Nocą w wagonie było względnie cicho. Milkły rozmowy i waśnie, a niemowlęta zasypiały, zmęczone całodziennym zawodzeniem. Od czasu do czasu któreś zakwiliło, ale za chwilę matka przytulała je do piersi albo kołysała, by uspokoiło się i nie zakłócało snu innym.

      Fetor był okropny. Częste postoje pozwalały nieco wywietrzyć wagon, ale nocą odór stawał się nie do zniesienia. Może dlatego każdy chciał zasnąć jak najszybciej i obudzić się dopiero, gdy nadejdzie świt, a pociąg kolejny raz zatrzyma się na jakimś postoju i będzie można otworzyć drzwi.

      – Jezus Maria, Józefie święty! – Nagle w wagonie rozległ się rozpaczliwy, rozdzierający kobiecy krzyk.

      – Pani, dajże pani ludziom pospać – warknął na wpół rozbudzony mężczyzna.

      – Jestem cała mokra… Wszystko jest mokre – jęknęła Apolonia Ryszewska.

      – Jakżeś pani zrobiła pod siebie, to masz mokro – syknął kolejny raz mężczyzna i dodał: – I nie wydawaj pani takich okrzyków, bo zaraz się sysuny pobudzą i drzeć gębę będą przez resztę nocy.

      Apolonia w istocie zamilkła, ale zaczęła kręcić się niespokojnie i dotykać wszystkiego wokół, nie rozumiejąc, dlaczego ma mokre ubranie. Była pewna, że nie zmoczyła się przez sen. Gdy chciała już dać sobie spokój i przeczekać do rana, usłyszała jęk leżącej nieopodal Niny.

      – Boże, jak boli, ja chyba rodzę.

      Do Apolonii dotarło, co się wydarzyło. Ninie Korcz odeszły wody. Kobieta miała jeszcze miesiąc do rozwiązania i obie liczyły, że poród nastąpi, gdy już dotrą na miejsce, ale najwyraźniej dzieciakowi śpieszyło się na ten okrutny świat. Być może ciągłe wibracje jadącego pociągu sprawiły, że owo wydarzenie nastąpiło szybciej, niż powinno.

      – Kobieta rodzi! Chryste Panie, niech ktoś zapali świeczkę! Obudźcie się, pomóżcie ludzie! Czy jest tutaj lekarz? – Apolonia wpadła w histerię, zagłuszając swoim krzykiem nawet Ninę, która z każdą chwilą odczuwała coraz silniejsze skurcze.

      Jakieś niemowlę dołączyło do krzyczącej Apolonii i wkrótce w całym wagonie nastąpiło poruszenie.

      – Pani Pieczarkowska, zapali pani świeczkę – poprosił ktoś z czeluści wagonu.

      – A co to zapali? Na czarną godzinę trzymam – burknęła rozzłoszczona kobieta, zapewne dlatego, że została brutalnie wyrwana ze snu.

      – Właśnie taka nadeszła. Pani Zawiślańska rodzi – powiedział Morawiński.

      – O mój Boże… – jęknęła dróżnikowa i bez słowa zaczęła gmerać w swojej torbie, by znaleźć świecę i zapałki.

      Jakkolwiek świeca nieco rozproszyła mrok panujący w wagonie, tak pytanie o lekarza pozostało bez odpowiedzi. Właściwie każdy wiedział już po kilku dniach, że wśród pasażerów nie ma osoby o podobnej profesji.

      – Uspokój się pani. Nie ona pierwsza i nie ostatnia. Ja sześcioro dzieci na świat wydałam. Jedno mi, co prawda, umarło, ale już tak pod roczek miało – wtrąciła się żona dróżnika.

      Jej ton był mało przyjemny i nieco lekceważący. Zapewne dlatego, że larum podniosła Ryszewska, a wiadomo było, iż obie panie nie lubią się zanadto.

      – To niech pani co poradzi kobiecie. Ona pierwszy raz rodzi – powiedział ze spokojem Konstanty Piotrowski.

      – Gorącej wody potrzeba i czystych prześcieradeł – mruknęła dróżnikowa.

      Ktoś krzyknął, że wiezie pościel, i wyciągnął świeże prześcieradło, jednak woda obecnie była nieosiągalna. Zwłaszcza gorąca. W jednej chwili wszelkie kłótnie i pyskówki umilkły, każdy starał się służyć radą, a jakaś starsza kobieta zarządziła odmawianie różańca.

      Klara trzymała zapaloną świecę w pobliżu rodzącej, zaś Gabriela podkładała pod Ninę prześcieradło. Dróżnikowa zajrzała między nogi kobiety i orzekła, że dzieciak pcha się na świat jak szalony, więc niech przyszła matka prze, ile ma siły. Ktoś rzucił z głębi wagonu, iż będzie trzeba pępowinę czymś przeciąć i dać dziecku klapsa. Jedni z zaciekawieniem zaglądali na miejsce, gdzie leżała Nina, inni dla odmiany odwracali wzrok, by nie oglądać tej, bądź co bądź, intymnej czynności.

      Nina parła na tyle, na ile mogła, wciąż ponaglana przez Pieczarkowską i strofowana, że nie robi tego należycie. Na twarzy rodzącej pojawiły się krople potu i wciąż zaciskała zęby, jak gdyby wstydziła się krzyczeć.

      – Drzyj się pani! – wrzasnęła dróżnikowa.

      Nawet gdyby Nina chciała zachować pewną powściągliwość i tak nie dałaby dłużej rady. Z jej gardła wydobył się rozdzierający krzyk, ale miała wrażenie, że ani jej, ani dziecku w niczym to nie pomogło. Przez cały czas to zaciskała zęby, to głośno dyszała i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje z bólu. Męczyła się tak przez całą noc, ale jej dziecko było wyjątkowo uparte i wolało pozostać w łonie matki.

      Nadszedł świt, a strumienie światła wpełzły do wnętrza przez wąskie szpary między deskami wagonu i małe okienko umieszczone wysoko na jednej ze ścian. I nagle Nina poczuła, że bóle jakby minęły, ale dziecka wciąż nie było na świecie. Pieczarkowska zobaczyła między nogami kobiety główkę, nawet niezdarnie próbowała ją wyciągnąć na zewnątrz, ale jej zabiegi spełzły na niczym.

      – Wytrzyjcie mi czoło, bo się jak prosiak spociłam – jęknęła Stefania z umazanymi krwią rękami i dodała: – Alboś pani za wąska, albo dzieciak się pępowiną okręcił, bo nic nie idzie. A jak mocniej pociągnę, to mogę główkę urwać.

      Po wagonie rozszedł się jęk współpasażerów. Być może wyobrazili sobie, że oto nagle zamiast dziecka ujrzą jedynie małą główkę odseparowaną od reszty ciała.

      – Nic mnie nie boli – zmęczonym głosem jęknęła Nina.

      – Niedobrze, pani. Lekarza tu trzeba. Mnie bolało za każdym razem, dopóki nie porodziłam – powiedziała dróżnikowa złowróżbnie.

      – Jak tylko pociąg się zatrzyma, pobiegnę wzdłuż wagonów i popytam o lekarza – obiecała Gabriela.

      – Pójdę z tobą – ochoczo zadeklarował Błażej, ale Gabriela machnęła tylko od niechcenia ręką.

      – A w czym ty mi pomożesz?

      – Zrobimy tak, jak wtedy, gdy szukaliśmy Nelki. Ty w jedną, ja w drugą.

      Tymczasem Apolonia stała przy drzwiach wagonu, bez opamiętania waląc w nie pięściami i nie zważając na bezsensowność swoich poczynań.

      – Kiedy ten cholerny pociąg się zatrzyma! Przecież ona cierpi! Ona potrzebuje lekarza! – Ryszewska znowu wpadła w histerię.

      – Jeszcze ta wariatka homoni… Zróbcie co z nią – zdenerwowała się dróżnikowa.

      – A co

Скачать книгу