Скачать книгу

ale przecież taki gest to prawdziwe święto.

      Potopek zmieszał się, gdy Elżbieta Ratajska nazwała go aniołem. Bo on nie był nikim innym, jak adwokatem diabła. Pani Ratajska mimo trwogi wypisanej na twarzy była niezwykle urodziwą kobietą i niegdyś wraz z małżonkiem często odwiedzali Zacisze. Franciszek Ratajski był sędzią, bawidamkiem i ochlajtusem, i najbardziej Wiesława Potopka zdziwiło to, że zdobył tak piękną i subtelną kobietę. Uznałby, iż owo małżeństwo było zaaranżowane, ale młoda Elżbieta zdawała się wręcz nieprzytomnie zakochana w tym nieciekawym typie. Gdy nadeszła wojna, która spowodowała, że sędzia znalazł się w więzieniu, niemiłosiernie zmarniała w ciągu kilku tygodni. Zapewne Ratajski niebawem podzieli los jego kumpla, Kuby Staśki, czy panicza Morawińskiego, ale Potopek zamierzał dać jej odrobinę nadziei w zamian za dogadzanie Borisowi. Miał świadomość, jak wielkie świństwo robił tej przemiłej kobiecie, ale zdawało mu się, że nie miał wyboru. Gdyby teraz odmówił Aristowowi, kto wie, czy sam nie skończyłby w więzieniu na Łukiszkach.

      Potopek wszedł do salonu Ratajskich. Bywał w nim, gdy sprzedawał Elżbiecie wiktuały. Tym razem jednak pani domu nie odsłoniła grubych kotar, w pokoju panował półmrok i wnętrze sprawiało przygnębiające wrażenie, zwłaszcza że meble były ciemne i masywne. Potopek nie mógł pozbyć się wrażenia, że znalazł się w grobowcu.

      – Przepraszam, panie Wiesławie, że tutaj jest tak ponuro, ale nie radzę sobie ostatnio… Mam ochotę, żeby noc trwała bez końca. Tak jak u mojego Frania – niemal załkała, po czym podeszła do wysokiego okna i nieco odsłoniła storę.

      Wąski strumień światła wpełznął do pomieszczenia i od razu można było spostrzec na kredensie i podłodze grubą warstwę kurzu. Naprawdę pani Ratajska musiała być w psychicznym dołku, jeśli nawet przestała sprzątać. Potopek czuł coraz większe wyrzuty sumienia w stosunku do niej.

      Kiedy usiedli w głębokich, pokrytych skórą fotelach, Ratajska zapytała:

      – Jestem panu ogromnie wdzięczna za te pyszności. Może uda mi się chociaż trochę przesłać Franiowi. Dlaczego pan to uczynił? Przecież ma pan rodzinę, a ja jestem panu prawie kompletnie obca…

      – Przyszedłem do pani, bo wiem, jak bardzo martwi się pani o małżonka – wydukał.

      Uniosła brwi. Takich jak ona były w Wilnie setki, a może i tysiące. Smutne i nieco zdziwione spojrzenie Ratajskiej sprawiło, że Potopkowi wystąpiły na czoło krople potu. Nie mógł wydobyć z siebie ani słowa, dlatego postanowił, że nie zaproponuje Elżbiecie czegoś tak obrzydliwego, jak sypianie z Aristowem. Postanowił jednak, że pomówi z nim w jej sprawie. A nuż okaże litość i pomoże tej kobiecie? Kogo jednak zaproponuje mu w zamian?

      Wypili herbatę, porozmawiali o mało ważnych sprawach i o tych dużo istotniejszych, jak osadzenie w areszcie sędziego Ratajskiego, po czym Potopek pożegnał piękną Elżbietę i opuścił jej mieszkanie.

      Kiedy znalazł się na ulicy, przypomniał sobie pewną hardą i nieco rozwiązłą tancerkę. Postanowił, że porozmawia z nią. Przecież ta nie musi od razu chwalić się, że podobne romanse są dla niej dość powszednie. Może zagrać młodą, zakochaną w mężu osóbkę, która nagle traci głowę dla przystojnego oficera NKWD. Łudził się, że nie będzie grymasić, jak niektóre panny, które sypiały niemal z każdym, ale za punkt honoru obrały sobie nierobienie tego z Sowietami.

      Szybkim krokiem udał się na Zarzeczną, gdzie w jakiejś obskurnej suterenie mieszkała z koleżanką jego kolejna ofiara.

      6. Okolice Irkucka, 1940

      Mężczyźni z baraku trzynastego, który to numer namalowany był białą farbą na budynku, korzystali z resztek dziennego światła, by naprawić sobie buty. Jedni próbowali zszyć je grubymi nićmi przy pomocy ogromnej tępej igły, inni kombinowali, jak przymocować kawałki skóry, korzystając z drutu. Dziurawe buty to była prawdziwa mordęga dla kogoś, kto większość czasu brodził w śniegu.

      – Tak łatwo jest zabić… Okazuje się, że życie ludzkie nie jest nic warte – powiedział beznamiętnie Tobiasz i spojrzał tępym wzrokiem na czerwoną poświatę, jaką rzucało zachodzące słońce.

      Paweł i Kuba wymienili między sobą spojrzenia i odruchowo rozejrzeli się. Woleli, by podobnych wywodów ich kompana nie słyszał nikt postronny. O donosicieli było tam bardzo łatwo.

      Usłyszeli uderzenie w gong i nagłe poruszenie wśród strażników obozu. Z baraku trzynastego, niekiedy zwanego przeklętym z uwagi na numerację, także wybiegli więźniowie.

      – Kurwa żeż ich mać! – syknął Andrzej z okolic Lwowa. – Zachciało im się nadprogramowego apelu. Żeby ich obesrało rzadkim gównem, pieprzoną ruską swołocz!

      Andrzej Bednarski był inżynierem, człowiekiem wykształconym i obytym w świecie, ale tutaj każdy przeklinał. Od samego rana aż do wieczora, gdy wycieńczeni więźniowie kładli się na swoich pryczach.

      Kolejny raz Kuba i Paweł spojrzeli na siebie. Oni domyślali się, czego może dotyczyć niezapowiedziany apel. Nie mieli złudzeń, że nagłe zniknięcie dziesiętnika przejdzie w obozie bez echa. Poza tym wraz z nim zaginęło rozliczenie norm więźniów, a to mogło oznaczać, że każdy, kto miał z nim kontakt, otrzyma jedzenie z ostatniego, najmarniejszego kotła, jeśli w ogóle załapie się na cokolwiek.

      Podnieśli się z chyboczącej się drewnianej ławki i ruszyli w stronę budynku komendantury, gdzie zawsze odbywały się apele. Tobiasz Morawiński nadal siedział nieruchomo, wpatrzony wciąż w ten sam punkt.

      – Tobiasz, chodź! – ponaglił go Paweł.

      – A czymże zasłużyłem, by stawać w szeregu z ludźmi, kiedy zachowałem się jak zwierzę? – zapytał cicho.

      – Gdyby zbierali się tam tylko ci, co nie mają nikogo na sumieniu, plac apelowy byłby pusty, nie mówiąc o tym, że nie miałby kto tego apelu poprowadzić. – Paweł poklepał kolegę po ramieniu.

      Kuba dodał ostro:

      – I przestań o tym ględzić, bo jeszcze kto usłyszy, a potem doniesie i zamiast na apelu będziemy stali w czarnej dziurze.

      – Kiedy moje miejsce jest właśnie w czarnej dziurze – mruknął Tobiasz.

      Zawiślański przewrócił oczami. Tobiasz najwyraźniej przechodził coś w rodzaju szoku po dokonanej zbrodni. Bełkotał, wygłaszał komunały i mężczyzna nie był pewien, czy Morawiński nie popełni jakiegoś szaleństwa, ciągnąc na dno również swoich kompanów.

      – A nasze? Też? – zapytał spokojnie Paweł.

      Tobiasz pokręcił przecząco głową.

      – No właśnie, a jeśli się nie zamkniesz, wylądujemy tam razem z tobą – prychnął Kuba.

      – Przepraszam – wymamrotał Tobiasz i podniósł się z ławki, po czym, powłócząc nogami, ruszył przed siebie.

      W istocie apel dotyczył zaginięcia dziesiętnika. Ale nie tylko, bowiem podobne rzeczy zdarzały się nagminnie i przeważnie mówiono o tym na porannym apelu, niejako przy okazji. Niemal codziennie ktoś nie wracał z lasu i nikt specjalnie się tym nie przejmował, bowiem nawet jeśli któryś z więźniów wpadłby na pomysł, by uciec z obozu, czekała go pewna śmierć, zwłaszcza zimą. Do najbliższej wioski było jakieś piętnaście kilometrów, ale i tam ewentualni uciekinierzy nie mieli co liczyć na pomoc. Nikt nie odważyłby się udzielić schronienia przestępcy. Ubytki w brygadach zawsze miały jednakowe wytłumaczenie – ludzie po prostu umierali z zimna, głodu albo wycieńczenia. Odnajdywano ich potem zamarzniętych, ze szronem na włosach, rzęsach i brwiach, wpatrzonych znieruchomiałymi

Скачать книгу