Скачать книгу

      London uwielbiała Barbie, była po prostu w niej zakochana. Miała siedem lalek, dwa różowe kabriolety i plastikową szafę, w której mieściło się więcej ubrań niż w dobrze wyposażonym sklepie. To, że wszystkie lalki mają tak samo na imię, nie miało dla niej znaczenia; jeszcze bardziej fascynowało mnie to, że za każdym razem, gdy Barbie przenosiła się z jednego pokoju do drugiego albo zajmowała się czymś innym, London wierzyła, że bezwzględnie musi się przebrać. Działo się to średnio co trzydzieści pięć sekund i nie muszę chyba dodawać, że większą frajdę niż samo przebieranie Barbie, sprawiał jej fakt, że robiłem to ja.

      Przez następne półtorej godziny spędziłem w świecie Barbie pełne cztery dni, przebierając kolejne lalki w coraz to nowsze stroje.

      Muszę przyznać, że sam tego nie rozumiałem. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z teorią względności – czas jest czymś względnym i takie tam – ale London nie obchodziło, czy jestem znudzony, czy nie, pod warunkiem że robiłem, co do mnie należy. Tak jak nie dbała o to, czy rozumiem jej wybór strojów. Mniej więcej trzeciego dnia, późnym popołudniem, sięgnąłem po zielone spodnie, a London pokręciła główką.

      – Nie, tatusiu! Mówiłam ci, kiedy jest w kuchni, musi nosić żółte spodnie.

      – Dlaczego?

      – Bo jest w kuchni.

      Aha.

      W końcu usłyszałem SUV-a Vivian parkującego na podjeździe. W przeciwieństwie do mojego priusa palił jak smok, ale był duży i bezpieczny, a poza tym Vivian oświadczyła, że nigdy nie przesiądzie się do vana, choć te były dużo bardziej ekonomiczne.

      – Mama wróciła, kochanie – rzuciłem i odetchnąłem z ulgą, gdy London pobiegła do drzwi. Chwilę później usłyszałem, jak woła: „Mamusiu!”. Posprzątałem zabawki i ruszyłem za nią. Kiedy wyszedłem na schody, Vivian z London na rękach stała przy otwartym bagażniku. Zauważyłem, że podcięła włosy, które sięgały jej teraz do ramion i wyglądały jak wtedy, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy.

      Uśmiechnęła się do mnie, mrużąc oczy w promieniach zachodzącego słońca.

      – Cześć, skarbie! – krzyknęła. – Mógłbyś mi pomóc?

      Zszedłem po schodach, słuchając, jak London z przejęciem opowiada mamie o tym, jak minął jej dzień. Kiedy się zbliżyłem, Vivian postawiła ją na ziemi. Sądząc po jej minie, czekała na moją reakcję.

      – No, no – rzuciłem i pocałowałem ją w policzek. – Budzi wspomnienia.

      – Podoba ci się? – zapytała.

      – Wyglądasz pięknie. Ale gdzie ty w niedzielę znalazłaś fryzjera? Ktoś w ogóle pracuje o tej porze?

      – W centrum jest salon, do którego można umawiać się na niedziele. Słyszałam świetne opinie o jednej z tamtejszych fryzjerek i postanowiłam spróbować.

      Nie miałem pojęcia, dlaczego nie wspomniała o tym rano. Zauważyłem też, że zrobiła manicure, o czym również zapomniała mnie uprzedzić.

      – Mnie też się podoba, mamusiu. – Piskliwy głosik London wyrwał mnie z zamyślenia.

      – Dzięki, skarbie – odparła Vivian.

      – Byłam dziś u buni i upiekłam ciasteczka.

      – Naprawdę?

      – Są taaakie dobre. Tatuś zjadł dwa.

      – Poważnie?

      Moja córka pokiwała głową, najwyraźniej zapominając o złożonej obietnicy.

      – A dziadzio cztery!

      – W takim razie naprawdę muszą być pyszne. – Vivian się uśmiechnęła. Sięgnęła do samochodu i wyciągnęła kilka mniejszych toreb. – Pomożesz mi wziąć zakupy?

      – Dobrze. – London chwyciła reklamówki. Kiedy wchodziła po schodach, przyjrzałem się żonie i zauważyłem, że jest w wyjątkowo dobrym nastroju.

      – Dwa ciasteczka, tak?

      – Cóż mogę powiedzieć? – Wzruszyłem ramionami. – Były smaczne.

      Wyciągnęła kolejne torby i podała mi je.

      – Wygląda na to, że dobrze się dziś bawiliście.

      – Było fajnie – przyznałem.

      – Co u rodziców?

      – W porządku. Mama znowu boi się, że ojciec ma raka. Powiedziała, że ostatnio ma kłopoty z oddychaniem.

      – Nie brzmi to za dobrze.

      – Wiem, ale jestem pewien, że nie ma się czym przejmować. Wygląda na to, że ojcu nic nie jest. Ale oczywiście mama ma rację. Powinien się przebadać.

      – Daj mi znać, jak znajdziesz woły, którymi go tam zaciągniesz. Zrobię zdjęcie. – Puściła do mnie oko i zerknęła na drzwi, jak wtedy, gdy ze mną flirtowała. – Przyniesiesz resztę zakupów? – zapytała. – Chcę posiedzieć z London.

      – Jasne – odparłem.

      Znowu mnie pocałowała, muskając językiem moje wargi. Tak, z całą pewnością flirtowała.

      – Z tyłu jest jeszcze kilka toreb.

      – Bez obaw.

      Zacząłem zbierać zakupy, z roztargnieniem spoglądając na tylne siedzenie, gdzie spodziewałem się znaleźć kolejne torby.

      Jak się okazało, nie były to artykuły spożywcze. Na tylnym siedzeniu walały się torby z markowych sklepów; na ich widok żołądek podszedł mi do gardła. Nic dziwnego, że moja żona była w tak doskonałym humorze.

      Starając się ignorować ściskanie w żołądku, trzy razy kursowałem między domem a samochodem, zanim w końcu udało mi się opróżnić SUV-a. Postawiłem zakupy z centrum handlowego na stole w jadalni i kończyłem wykładać artykuły spożywcze, kiedy Vivian weszła do kuchni. Wyjęła z szafki dwa kieliszki i sięgnęła po butelkę wina.

      – Wygląda na to, że potrzebujesz kieliszka bardziej niż ja – powiedziała, nalewając wino. – London mówiła, że bawiliście się lalkami.

      – Ona się bawiła. Ja byłem odpowiedzialny za garderobę.

      – Współczuję. Przechodziłam przez to wczoraj. – Wręczyła mi kieliszek i upiła łyk. – Co u Marge i Liz?

      Wyczułem w jej tonie subtelną zmianę i wiedziałem, że tak naprawdę wcale jej to nie interesuje. Uczucia Vivian względem Marge były takie same jak uczucia Marge względem Vivian, przez co moja żona lepiej dogadywała się z Liz. I choć stosunki Vivian i Liz wydawały się jak najbardziej poprawne, one również nie były sobie szczególnie bliskie.

      – W porządku. London uwielbia ich towarzystwo.

      – Tak, wiem.

      Wskazałem głową stół.

      – Widzę, że byłaś na zakupach.

      – London potrzebuje sukienek na lato.

      Moja córka, podobnie jak żona, wychodziła z domu ubrana jak żurnalowa modelka.

      – Myślałem, że już kupiłaś jej ubrania na lato.

      – Nie zaczynaj, proszę. – Westchnęła.

      – Czego mam nie zaczynać?

      – Znowu będziesz się mnie czepiał o zakupy. Mam tego dość.

      – Nie czepiam się ciebie.

      – Żartujesz? – parsknęła poirytowana.

Скачать книгу