Скачать книгу

sobie, jak bardzo musiała się denerwować. Dorastaliśmy w wierze, która głosiła, że homoseksualizm jest grzechem, i tak samo myśleli nasi rodzice; może nawet byli bardziej konserwatywni, bo należeli do innego pokolenia. Skończyło się na tym, że ojciec spotkał się z pastorem, człowiekiem, który straszył wiernych ogniem piekielnym. Pastor powiedział mu, że jeśli Marge ulegnie swojej naturze, to wybierze życie w grzechu, a wtedy rodzice powinni przyprowadzić ją do kościoła, by w modlitwie prosić Boga o łaskę.

      Mój ojciec bywa różny – trudny, szorstki, wulgarny – ale kocha swoje dzieci. Wierzył w nas i kiedy Marge oświadczyła, że to nie kwestia wyboru – taka się urodziła – skinął głową, powiedział jej, że ją kocha, i od tamtego dnia nasza rodzina przestała chodzić do kościoła.

      Wielu ludzi mogłoby się dużo nauczyć od mojego taty.

      *

      – Kiepsko wyglądasz – zwróciła się do mnie Marge. Wyszliśmy na werandę na tyłach domu, podczas gdy mama, Liz i London wciąż krzątały się w kuchni. Ojciec siedział w pokoju, jadł ciasteczka, oglądał mecz Atlanta Braves i czekał, aż dołączy do niego London. Mówiła do niego „dziadziu”, co moim zdaniem było słodkie.

      – Zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby poprawić człowiekowi humor.

      – Jestem szczera. Masz ziemistą cerę.

      – Jestem zmęczony.

      – Och – bąknęła. – Mój błąd. Bo ja, oczywiście, cię nie znam i nie wiem, kiedy kłamiesz. Jesteś zestresowany.

      – Trochę.

      – Interesy nie idą najlepiej?

      Przez chwilę wierciłem się na krześle.

      – Myślałem, że łatwiej będzie znaleźć klientów. Albo chociaż jednego.

      – Sami się znajdą. Po prostu musisz być cierpliwy. – Kiedy nie odpowiedziałem, dodała: – A jak Vivian to znosi?

      – Rzadko o tym rozmawiamy.

      – Dlaczego? Przecież to twoja żona.

      – Nie chcę, żeby się martwiła. Porozmawiam z nią, gdy będę miał dla niej jakieś dobre wieści.

      – Widzisz? I tu właśnie popełniasz błąd. Vivian powinna być tą osobą, z którą możesz porozmawiać o wszystkim.

      – Pewnie tak.

      – Pewnie tak? Oboje powinniście popracować nad umiejętnością porozumiewania się. Pójść na terapię albo coś.

      – Może powinienem umówić się z Liz. W końcu jest terapeutką.

      – Nie stać cię na nią. Nie zarabiasz.

      – Dzięki, od razu mi lepiej.

      – Wolisz, żebym mydliła ci oczy?

      – Chyba jednak podziękuję.

      Roześmiała się.

      – Chodzi o to, że widziałam to wiele razy.

      – Co?

      – Jak ludzie, którzy otwierają własny interes, popełniają te same błędy – odparła, gryząc kolejny kęs ciastka. – Liczą na kokosy, a zapominają o rachunkach i innych wydatkach. W twoim przypadku o kartach kredytowych.

      – Niby skąd o tym wiesz?

      – Halo? Vivian i jej „sprawunki”? Rachunek przychodzący w połowie miesiąca? Nie pierwszy raz prowadzimy tę rozmowę.

      – Bilans był odrobinę wyższy – przyznałem w końcu.

      – W takim razie posłuchaj siostry, która ma dyplom biegłego księgowego. Zrezygnuj z karty. Albo ustal limit.

      – Nie mogę.

      – Dlaczego?

      – Bo obiecałem jej, że jej życie się nie zmieni.

      – Po co, do cholery?

      – Bo nie widzę powodu, dla którego miałaby cierpieć.

      – Wiesz, jak to idiotycznie brzmi, prawda? Ograniczenie zakupów to żadne cierpienie. A poza tym macie być partnerami, grać w jednej drużynie, zwłaszcza w trudnych czasach.

      – Gramy w tej samej drużynie. I kocham ją.

      – Wiem, że ją kochasz. Myślę nawet, że trochę za bardzo.

      – Nie można kochać za bardzo.

      – Taa, no cóż… chcę tylko powiedzieć, że Vivian bywa trudna.

      – To dlatego, że jest kobietą.

      – Mam ci przypomnieć, z kim rozmawiasz?

      Zawahałem się.

      – Myślisz, że popełniłem błąd, zakładając własną firmę?

      – Przestań oglądać się za siebie. Nie miałeś wyboru, chyba że byłeś gotów przeprowadzić się na drugi koniec kraju. Zresztą mam wrażenie, że wszystko się jeszcze rozkręci.

      Właśnie to chciałem usłyszeć. A kiedy to powiedziała, żałowałem, że zrobiła to moja siostra, nie Vivian.

      *

      – Rozumiem, że zajęcia z gotowania idą pełną parą? – zapytałem Liz pół godziny później. Rok temu na Boże Narodzenie wykupiłem jej kilka lekcji w miejscu zwanym Chef’s Dream, ale spodobały jej się tak bardzo, że nadal tam chodziła. Kończyłem właśnie drugie ciasteczko. – Są pyszne.

      – To głównie robota twojej mamy. Na zajęciach niewiele pieczemy. Aktualnie uczymy się kuchni francuskiej.

      – Ślimaki i żabie udka?

      – Między innymi.

      – I jecie to?

      – Wierz mi, są lepsze od ciasteczek.

      – Namówiłaś już Marge?

      – Nie, ale to nic. Czasami lubię wyrwać się gdzieś sama. Poza tym to tylko jeden wieczór w tygodniu. Żadna tam wielka sprawa.

      – A skoro mówimy o Marge, uważa, że jestem pantoflarzem.

      – Po prostu martwi się o ciebie – odparła Liz. Z długimi, kasztanowymi włosami, migdałowymi oczami koloru kawy i radosnym usposobieniem wyglądała bardziej jak sekretarz samorządu szkolnego niż cheerleaderka, ale uważałem, że jest przez to jeszcze bardziej atrakcyjna. – Wie, że ostatnio jesteś zestresowany, i martwi się o ciebie. A co u Vivian?

      – W porządku, ale też się denerwuje. Chcę tylko, żeby była szczęśliwa.

      – Hmmm.

      – Co to miało znaczyć?

      – A co mam powiedzieć?

      – Nie wiem. Zakwestionować moje słowa? Doradzić coś?

      – Niby po co miałabym to robić?

      – Bo oprócz innych rzeczy jesteś terapeutką.

      – Nie jesteś moim pacjentem. A nawet gdybyś był, nie jestem pewna, czy potrafiłabym ci pomóc. Tu chodzi o próbę zmienienia samego siebie.

      *

      W drodze do samochodu trzymałem London za rączkę.

      – Nie mów mamusi, że zjadłem dwa ciasteczka, dobrze?

      – Dlaczego?

      – Bo nie powinienem, a nie chcę, żeby była smutna.

      – Dobrze – powiedziała. – Nie powiem. Obiecuję.

      –

Скачать книгу