Скачать книгу

z oddali głośne okrzyki i wybuchy śmiechu dawniej brzmiałyby zachęcająco, ale dziś nie mogłem ich znieść. Żaden z moich kolegów nie miał innych zmartwień niż wygranie meczu. Nie mieli pojęcia, czym jest strach. Żaden z nich. To były najlepsze lata ich życia. Kiedyś też tak o sobie myślałem.

      Zamknąłem za sobą drzwi pikapa i zapatrzyłem się w widoczne w oddali między drzewami ognisko. Zaraz będę musiał tam pójść z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Pogadam z nimi o meczu, w którym tak dzielnie walczyłem, choć tylko po to, by mieć czym pochwalić się tacie, nie dlatego, że zależało mi na grze.

      Nie pasowałem już do tego miejsca. Ani do nich. Ale gdzie indziej mogłem pójść?

      Alkohol na chwilę złagodzi ból. Nic nie jest jednak w stanie sprawić, żeby zniknął na dobre.

      Będę udawał. Jestem w tym dobry.

      Dotarłem na pole, zgarnąłem po drodze puszkę piwa i podszedłem do kolegów. Raleigh już tu była. Widziałem ją po drodze w grupce piłkarzy. Wiedziałem, że jest wściekła i w ten sposób chce się na mnie odegrać, ale miałem to gdzieś.

      – Gdzie się podziewałeś, stary? My tu cały czas wałkujemy popisy niejakiego Ashby’ego, a on nawet nie raczy się pojawić! – wrzasnął do mnie Ryker, kiedy dołączyłem do naszej paczki.

      – Miałem coś do załatwienia – odparłem ze znaczącym uśmieszkiem, który sugerował, że to nie „coś”, ale „ktoś”. Niech snują domysły, o to chodzi. Byle tylko nie zdradzić, jaka jest prawda.

      Moja uwaga wywołała wybuchy śmiechu.

      – Pewnie dlatego Raleigh przeniosła się do piłkarzy – zauważył błyskotliwie Nash. Przez dzień czy dwa był na mnie wkurzony, ale po czwartkowym treningu obaj zgodnie uznaliśmy, że mam rację. Miał się skupić na futbolu, a nie kuzynce Brady’ego.

      Wzruszyłem obojętnie ramionami i przysiadłem na oponie od traktora obok Rykera.

      – Mniejsza z tym – mruknąłem.

      – Ale tak na serio, Nash – odezwał się Ryker – przestań się za nią rozglądać. Da sobie radę. Jest tutaj, ale to nie twój interes. Brady zaraz wróci i jak zobaczy, że wypatrujesz jego kuzyneczki, wpadnie w szał.

      Przeniosłem wzrok na Nasha. Znowu? Myślałem, że dał sobie z nią spokój.

      Nash uniósł obie ręce w obronnym geście.

      – Luzik, tylko się rozglądam, kto przyszedł. Nikogo nie wypatruję.

      – Gówno prawda – mruknął Ryker.

      – Jest tutaj? – spytałem, zdziwiony, że przyszła, skoro i tak trzyma się uboczu.

      – Brady twierdzi, że matka go zmusza, żeby ją zabierał. Ona ponoć nie chce, ale jemu jest jej żal – wyjaśniła Ivy, wzruszając ramionami na znak, że niewiele ją to obchodzi.

      – Wkurza mnie, że nie pozwala jej z nami siedzieć – odezwał się Nash podniesionym głosem.

      – Nie-twój-interes – wyskandował Ryker.

      Zgadzałem się z Rykerem, ale z drugiej strony Nash też miał sporo racji. Brady źle robił, że ją tu przyprowadzał, a potem zostawiał samą. Paskudnie to wyglądało.

      – Oho, chyba mamy problem – odezwała się Ivy z uśmieszkiem, spoglądając na mnie znacząco.

      – O, w mordę – zawołał Ryker, a ja odwróciłem się i zobaczyłem idącą w naszą stronę Raleigh.

      Miała potargane włosy, pewnie od migdalenia się z piłkarzykiem. Po co tu szła? Wolałbym, żeby została z nim.

      – Nie nadążam za nią, stary – jęknął Nash. – Jeszcze dziś w szkole przyssała się do ciebie, a wieczorem przysysa się już do innego.

      Podniosłem puszkę z piwem i wstałem na nogi. Dość tego, wychodzę. Nie mam czasu na bzdety. Są ważniejsze sprawy niż Raleigh.

      – Będę już spadać.

      – Co?!

      – Już?!

      – Znowu?!

      Wyglądali na kompletnie zaskoczonych. Kiwnąłem potakująco głową i uniosłem dłoń z puszką piwa.

      – Spoko mecz. Za nasz sezon – powiedziałem, a potem odwróciłem się i ruszyłem w stronę drzew, gdzie zostawiłem samochód.

      ROZDZIAŁ 9

      Co noc mam koszmary

Maggie

      Siedziałam na pace pikapa Brady’ego, przyglądając się swoim dyndającym stopom. Z oddali dobiegały mnie przytłumione odgłosy imprezy. Brady nie wjechał dziś samochodem na pole, ale zostawił go razem z innymi między drzewami, tuż przy ścieżce dojazdowej. Podejrzewam, że zrobił to dla mnie, żebym miała się gdzie schować. Widać było, że się stara – przed chwilą nawet przyniósł mi miskę precelków i coś do picia. Wtedy niespodziewanie podjechała do nas jakaś nieznajoma dziewczyna z długimi ciemnymi włosami. Na jej widok wyraźnie się zdenerwował i momentalnie ulotnił.

      Dziewczyna postała jeszcze przez chwilę, wpatrzona w oddalającą się sylwetkę Brady’ego. Chwilę potem wskoczyła z powrotem do samochodu i odjechała. Dziwnie to wyglądało. Nigdy wcześniej jej nie widziałam.

      – Chyba trafiło ci się najlepsze miejsce – wyrwał mnie z zamyślenia głos Westa Ashby’ego. – Nie przejmuj się mną. Już mi się znudziło udawanie, że ta impreza mnie kręci. Musiałem się wyrwać. Ty nie mówisz, ale tym lepiej. Można do ciebie gadać, a ty siedzisz cicho. Po prostu zajebiście. – Pociągnął długi łyk piwa i przysiadł na pace obok mnie.

      Był pijany? Chyba tak. Inaczej domyśliłby się, że jestem ostatnią osobą, która ma ochotę na jego towarzystwo. Nie byłam jego przyjaciółką i nigdy nie będę.

      – Może też powinienem się zamknąć na dobre. Wtedy nie musiałbym udawać, że cały ten cyrk ma dla mnie jakikolwiek sens. Sama powiedz, jakie to wygodne, no nie? Nie trzeba nic robić. Ale ci zazdroszczę.

      Zazdrości mi? Serio? Siedzi sobie spokojnie i się ze mnie nabija, choć niczego o mnie nie wie. Nie ma pojęcia, dlaczego postanowiłam się nie odzywać. Kiedy powiedział, że mi zazdrości, miałam ochotę wstać i wykrzyczeć mu to w twarz. Nikt na świecie nie powinien mi zazdrościć. Absolutnie nikt.

      – Ale dotarły do mnie ploty, że też tkwisz w gównie, może nawet bardziej niż ja. O ile to prawda. – Potrząsnął głową, ciężko wzdychając. – Bardzo w to wątpię. Matka Gunnera to stara plotkara. Połowę zmyśla. Wystarczy tego, co nagadała o mojej mamie.

      Wyglądało, jakby mówił sam do siebie, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt gdzieś w ciemności. Na jego twarzy odmalował się ból. Tym razem nie próbował niczego ukryć, jak to robił zawsze, gdy miałam okazję go obserwować. Po raz pierwszy widziałam go takim, jaki był naprawdę. Zobaczyłam to, co przed wszystkimi ukrywał. W końcu zrzucił maskę – w jego głosie była gorycz, a w oczach mrok.

      – Nie przyszedł dziś na nasz mecz. Nie dał rady. Kurwa, już nawet nie jest w stanie sam pójść do łazienki. Nie mówiąc o kibicowaniu. Pierwszy raz w życiu nie widział, jak gram. Każde przyłożenie, jakie zdobyłem, było dla niego. Żebym miał mu o czym opowiadać. A teraz siedzę tu jak idiota, bo mam zbyt wielkiego cykora, żeby wrócić do domu i się z nim zobaczyć.

      O kim mówił? Miałam ochotę spytać, ale bałam się mu przerwać. Nie był już draniem, na jakiego pozował przed światem. Odsłonił przede mną swoje prawdziwe ja, swój ból i lęk. Ale

Скачать книгу