ТОП просматриваемых книг сайта:
Grzech. Max Czornyj
Читать онлайн.Название Grzech
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-361-7
Автор произведения Max Czornyj
Издательство OSDW Azymut
Pobliski teren monitorowany jest przez kamery przemysłowe stacji benzynowej, ale najprawdopodobniej ich zasięg nie obejmuje samego miejsca znalezienia zwłok. Więcej informacji już w kolejnym wydaniu…
Robert Wolski jeszcze przez chwilę tępo wpatrywał się w ekran telewizora. Nagle zerwał się jak rażony piorunem i nie zważając na zaklinania siostry, pobiegł do samochodu.
7
Powiedzieć, że komisarz Deryło był zły, znaczyło tyle co mówić, że Hitler był judeosceptykiem, a Kuba Rozpruwacz szowinistą. Wyrwany ze snu, wręcz kipiał z wściekłości. Udało mu się zasnąć dopiero nad ranem, co tylko potęgowało wkurwienie. Na miejscu zbrodni pojawił się o siódmej dwadzieścia, a wcześniej zdążył jedynie się ubrać i pospiesznie umyć zęby. Kolejny dzień zaczynał hekatombą.
Raport składany przez sierżanta Banacha był tak nieskładny, że musiał się powstrzymać, aby nie dać mu w pysk. Z pełną satysfakcją chwyciłby jego szczupłą buźkę i wywinął tak, żeby wydusiła jedynie konkrety. Opanowując się, machnął ręką i przeszedł pomiędzy policjantami w stronę okrytego czarnym workiem ciała. Leżało na asfaltowej ścieżce przebiegającej przez niezagospodarowany skrawek terenu. W pobliżu pustką okien zionęła stara rudera i wznosiły się chmary ogołoconych z liści drzew i chaszczy. Typowa śródmiejska dżungla. Komisarz kucnął i bez zbędnych ceremonii odchylił folię.
– Cholera… – syknął, wypuszczając powietrze.
W czasie blisko trzydziestoletniej kariery widział już sporo zwłok, ale te przyprawiły go o zawrót głowy. Młoda, zgrabna kobieta leżała na plecach, a jej dłonie złożono na brzuchu. Była naga od pasa w górę, a kształtne niegdyś piersi pokrywała cała litania nacięć. Pomiędzy nimi a szyją z idealną precyzją usunięty został spory płat skóry. Czerwona powierzchnia, spod której przebijała biel ścięgien i kości, miała kształt pięcioramiennej gwiazdy. Krew została najwyraźniej starannie obmyta, bo jej skrzepy nie zaburzały idealnej symetrii wyciętych linii.
Komisarz powiódł spojrzeniem ku splecionym poniżej dłoniom. Były nienaturalnie wygięte, zastygłe w geście wykpiwającym modlitwę. Dopiero przyglądając się uważnie, można było dostrzec, że spleciono je niewiele grubszą od nici metalową linką, a między połamanymi palcami zebrał się nieokreślony gęsty płyn.
Jedyne ubranie kobiety stanowiły ciemnogranatowe dresy i sportowe adidasy. Dokładnie takie same, o jakich poprzedniego dnia mówił Wolski.
Komisarzowi zrobiło się przykro. Mimo ciągłego bezdennego wkurwienia poczuł coś, co na lekcjach katechezy ksiądz nazywał współczuciem. Solidaryzowanie się z inną osobą, którego nie można pomylić z o wiele bardziej niebezpieczną empatią.
Bezwiednie sięgnął do kieszeni. Zawsze nosił przy sobie srebrną monetę, zastępującą mu zajęcze łapki i inne amulety. Patrząc na ciało, obrócił ją pomiędzy palcami. Wreszcie podniósł się i zerknął na stojącego o krok dalej sierżanta Banacha.
– Ruszaliście ją?
– Nie, czekaliśmy na pana komisarza.
Wreszcie konkretna odpowiedź.
– Prokurator już ją oglądał?
– Ciągle nie przyjechał. Dziś dyżur ma sam, ekscelencja Malczewski. Pewnie właśnie siedzi w kiblu i przegląda poranne wydanie „Faktu”, licząc, że znajdzie swoje zdjęcie.
Zadziwiające, że Banach miewał przebłyski poczucia humoru.
– Pogońcie stąd tych cholernych gapiów. – Komisarz skinął w stronę kilkunastu osób stojących przy stacji. – Żadnych mediów, żadnych wywiadów, żadnego pieprzenia o dupie Maryni. Do roboty. Chcę mieć tu zaraz techników, pięćdziesiąt metrów wolnego miejsca i sterylną okolicę. Jeżeli któryś zadepcze choćby jakąś cholerną mrówkę, osobiście uduszę.
Sierżant Banach uważnie słuchał i potwierdzając, że zrozumiał słowa komisarza, strzelił butami. Deryło popatrzył na niego z politowaniem.
– Skończ z tym kankanem i zasuwaj – wycedził. – Po pierwsze, przynieście mi kawę.
Jeszcze raz zerknął na ciało. Przyjrzał się regularnym rysom twarzy, niemalże doskonale zamkniętym oczom i rozrzuconym wokół głowy blond włosom. Wąskie, ale eleganckie usta musiały za życia być całkiem seksowne. Mocne kości policzkowe na pewno przyciągały niejedno zalotne spojrzenie. Poza wyciętym fragmentem skóry nie było żadnych śladów tortur. Na szyi nie dostrzegł sińców, jama brzuszna i piersi także wydawały się całe. Nawet jeżeli pentagram został wycięty, jeszcze kiedy kobieta żyła, zapewne cholernie bolało, ale nie sądził, żeby przez taką ranę mogła umrzeć.
Komisarz mimowolnie przeżegnał się nad zwłokami.
– Zasłońcie ją – rozkazał.
8
Wjazd na stację został zamknięty, więc Robert Wolski pojechał dalej, skręcił w Nałęczowską i zaparkował pod budką z kebabem. Na rozdygotanych nogach, ledwie utrzymując równowagę, popędził w stronę nieuporządkowanego parczku. Ślizgał się na błotnistej ścieżce, którą pokrywała warstwa opadłych jesienią liści.
W głowie huczały mu najgorsze myśli. Przełyk palił, wypełniając się cofaną żółcią, a zęby bolały od zaciskania szczęk.
– Stać! Przejścia nie ma!
Barczysty policjant zagrodził mu drogę, ale Robert się nie zatrzymał.
– Głuchy pan?
Chciał skręcić w prawo, w górę ścieżki, ale funkcjonariusz rzucił się na niego i powalił na ziemię. Przez chwilę się kotłowali, wreszcie, kiedy już prawie udało mu się wyszarpnąć, dopadł do nich kolejny policjant.
Cios wymierzony pałką tylko go pobudził. Zrzucił z barków pierwszego służbistę i kiedy już myślał, że uda mu się pognać dalej, otrzymał kolejny cios. Tym razem znacznie bardziej precyzyjny.
Solidne uderzenie w bok szyi zadziałało jak naciśnięcie guzika w dziecięcej zabawce. W ułamku sekundy odebrało mu dech i daremnie szukając powietrza, grzmotnął o ziemię. Ostatnim przejawem świadomości zamortyzował upadek, wyciągając przed siebie dłonie. Chwilę później otrzymał kilka solidnych kopniaków w żebra i jeszcze raz dostał pałką w kark. Zamglonym wzrokiem spojrzał w głąb ścieżki, gdzie uwijała się grupa osób w śnieżnobiałych kombinezonach. Kilka metrów dalej dostrzegł zarys okrytego czarną folią ciała.
– Powinienem pana w tej chwili zamknąć – wysyczał Deryło. – Powinienem był pana zamknąć już wczoraj, to może dzisiaj nie odstawiałby pan tych cholernych cyrków. Nie byłby pan teraz w tym bandażu na głowie, jak bojownik cholernego Talibanu.
Wolski siedział w tyle radiowozu. Do policzka miał przyciśniętą gazę z lodem, a na czole wielki opatrunek. Czuł się, jakby właśnie zszedł z ringu po pojedynku z Mikiem Tysonem. Dygotał z zimna, bólu i nerwów.
– Tylko dzięki naiwnej łagodności mojego serca jeszcze pan tu siedzi. I dlatego, że domyślam się, co panem kierowało.
– Szlag by was.
– Gdybym nie miał od cholery roboty, właśnie pod